Już pierwsze takty płyty sprawiają wrażenie, że ta niezwykle popularna piosenkarka zapragnęła ponownie zbliżyć się do jazzu. Ten wybór należy powitać z entuzjazmem, bo w końcu debiutancki album, utrzymany w podobnym jak ten klimacie, przyniósł Jones niepowtarzalny sukces komercyjny i nagrodę aż pięciu wyróżnień Grammy.
Jej talent wokalny jest niekwestionowalny, natomiast styl niektórych jej projektów (country, klasyczny rock, progresywny pop), które zresztą znalazły mniej entuzjastów, bywał dyskusyjny. W ciepłym i dziewczęcym śpiewie Jones przebija ton melancholii, jakim emanowała wielka Billie Holiday, i podążanie tym torem wydaje się być najlepszą receptą dla dalszych sukcesów Jones.
Norah Jones, bardzo otwarta na współpracę z innymi artystami, ma spory dorobek nagraniowy, ale "Day Breaks" jest dopiero jej szóstym albumem autorskim. Zaskakująca jest jego geneza, bowiem podczas uświetniania 75. rocznicy działalności firmy Blue Note, Jones wystąpiła w towarzystwie wybitnych jazzmanów.
Z saksofonistą Waynem Shroterem, kontrabasistą Johnem Patiticcim, perkusistą Brianem Bladem, a sama przy fortepianie zaśpiewała swój dawny przebój "I`ve Got to See You Again". Przeżycie było dla niej na tyle silne, że zadecydowała rozwinąć ten wątek na kolejnym albumie. Na sesje studyjne zaprosiła pokaźną grupę muzyków.
Znaczącą część wśród nich stanowili wspomniani jazzmani, którzy oczywiście wnieśli unikalny klimat. Jones napisała większość piosenek i dodała interpretacje trzech kompozycji Neila Younga, Horace Silvera i Duke`a Ellingtona.
Album "Day Breaks" otwiera balladowy "Burn", w którym udział wzięli Shorter, Patitucci, Blade i Pete Remm (organy). Trudno o lepszy akompaniament do pełnego melancholii śpiewu Jones w dolnym rejestrze.
Shorter, który na nagraniach Joni Mitchell nierzadko puszczał wodze abstrakcyjnej fantazji, tu ozdobił linię wokalną z rzadka dozowanymi nutami, ale trafiającymi w samo estetyczne sedno.
Celnie podkreślały nastrój organy Remma, wspaniale zakołysała miękko swingująca linia basu Patitucciego, a uzupełniła całość dyskretna praca perkusji Blade`a. To niesamowite, jakim metamorfozom ulega Blade akompaniując wokalistkom, gdy jako rasowy jazzman potrafi być całkiem zadziorny.
Piosenka "Tragedy" jest oparta na dość prostym ostinatowym motywie i wydawałoby się, że niewiele da się z niej wykrzesać. Jednakże Jones w refrenie potrafi tak zawibrować głosem, zmieniając rejestr i ekspresję, a w krótkim solo przypomnieć o swych umiejętnościach pianistycznych, że piosenka wciąga jak magnes.
"Flipside" jest wykrzyczaną (jak na nią) w szybkim tempie osobistą refleksją na temat współczesności. Znakomicie rozswingowana piosenka "It`s a Wonderful Time for Love" nawiązuje aurą do klubowych występów największych dam jazzu, a zwięzła partia fortepianu dodatkowo podkreśla ten klimat.
Kompozycja "And Then There Was You", w formie walca i z akompaniamentem sekcji smyczkowej, przenosi nas w dostojną atmosferę salonu. Żywą interpretację "Don`t Be Denied" Younga ozdabia romantyczna aranżacja sekcji dętej, zbudowana z chromatycznych akordów wykorzystywanych z lubością przez Randy`ego Newmana - tu dodatkowo pięknie spuentowanych kilkoma magicznymi nutami fortepianu.
Lekko udramatyzowany utwór tytułowy odwołuje się do współczesności zarówno w linii wokalnej i bogatej orkiestracji, a wieńczy go kilka celnych nut pastelowego saksofonu sopranowego.
W Silverowskiej kompozycji "Peace" za sprawą głosu Jones i solówki Shortera przenosimy się ponownie w intymny klimat jazzowego klubu sprzed pół wieku. Autorska piosenka "Once I Had a Laugh" to wspaniała fuzja jazzu tradycyjnego z rockową balladą.
"Sleeping Wild" i "Carry on" przypominają brzmienia z premierowego albumu wtedy skromnej gwiazdy, której kameralne zawodzenie tak przypadło do serca rzeszom fanów na całym świecie.
Ostatni utwór "Fleurette Africaine" Ellingtona jest majstersztykiem połączenia przepięknych fraz saksofonowych Shortera ze zmysłowym nuceniem bez słów przez Jones, przyozdabianych finezyjnie przez fortepian.
Płytę "Day Breaks" kończy odgłos oddechu (niechybnie to jej), który jest czymś wyjątkowym. Najczęściej takie efekty uboczne się wycina, jakby sterylizując nagranie, tu pozostawiono ten element i był to fantastyczny pomysł. Można go z jednej strony traktować jako symbol zwieńczenia dobrze wykonanej pracy, z drugiej zaś - jako odruch czegoś bardzo naturalnego, tak jakby sesja odbywała się na żywo.
Ten smaczek można wyłowić dzięki bardzo starannie zrealizowanym nagraniom. Partie wokalne zostały nagrane w standardzie niemal audiofilskim, zaś instrumenty są usytuowane za lekką "mgiełką".
Cezary Gumiński
Blue Note / Universal