Kwartet Lush był jednym z prekursorów shoegazingu, który cieszył się sporą popularnością na początku 90. Można ich także podpiąć pod inne ważne nurty rockowej sceny tamtych lat – dream pop i britpop. Wszystko jedno co grali, byli znakomitą kapelą wytyczającą nowe kierunki w muzyce.
Na czele zespołu stały śpiewające i grające na gitarach Emmy Anderson i Miki Berenyi. Zespolenie ich talentów i urokliwe wokalne harmonie decydowały o obliczu grupy, która była wówczas największą gwiazdą wytwórni 4AD. W jej barwach Lush wydał trzy kultowe dziś płyty – "Spooky", "Split" i "Lovelife". Od lat niedostępne, teraz powróciły w wersjach na winylu i CD.
Do moich ulubionych albumów zaliczam ten ostatni, wydany w 1996 roku. "Lovelife" stanowił kopalnię melodyjnych piosenek, do których idealnie pasowało określenie "dziewczęcy rock". Z jednej strony brzmiały dość zadziornie i feministycznie, z drugiej – była w nich delikatność i słodycz.
W Wielkiej Brytanii królował wtedy britpop, więc i grupa podążyła w tym kierunku. Na żadnym albumie Lush nie zaprezentował tylu przebojów. "500", "Ladykillers", "Single Girl" czy zaśpiewany z Jarvisem Cockerem z Pulp "Ciao!" wciąż wpadają w ucho. Nic dziwnego, że polubili je współcześni młodzi słuchacze odkrywający muzykę grupy na platformach internetowych.
Grzegorz Dusza
4AD/Sonic