Głośny debiut "Turn On The Bright Lights" z 2002 r. zapoczątkował modę na epigonów Joy Division. Nowojorski kwartet zaprezentował na nim muzykę naznaczoną smutkiem, silnie nawiązującą do zimnej fali lat 80. Swoje zrobił również głos wokalisty, przypominający posępny i zbolały śpiew Iana Curtisa.
Na następnych płytach postawili większy nacisk na melodyjność piosenek, co ugruntowało ich pozycję jako jednej z najważniejszych grup młodego pokolenia. Na czwartym albumie Interpol nie zmienia swojego melancholijnego i dekadenckiego wizerunku, z tą różnicą, że brzmienie stało się jeszcze bardziej rozbuchane. Ton utworom nadaje gęsta, ipnotycznie brzmiąca sekcja rytmiczna. Ważną rolę pełnią klawisze budujące napięcie. Nowojorczycy poszli drogą Coldplay i Muse, zespołów które nie mają najmniejszych kłopotów z zapełnieniem wielotysięcznych stadionów. Ucierpiała na tym muzyka, która nie ma już tej magii.
Grzegorz Dusza
Matador /Sonic