Post-rock to zdecydowanie gatunek, którego fani nie mogą narzekać na niedobór wrażeń. Jeśli chodzi o instrumentalne doznania z ostatnich lat warto wymienić dzieła choćby Godspeed You! Black Emperor, Explosions In The Sky, God Is an Astronaut czy 65daysofstatic. Czy Irepress to tylko kolejny przedstawiciel tego bogatego gatunku?
Już przy omawianiu szufladki, w którą należy włożyć amerykański zespół, rodzą się wątpliwości czy to jedynie kolejny twór post-rockowy. Słychać, że muzycy interesują się muzyką wszelaką od jazz fusion po metal, sprawiając, że można również pokusić się o stwierdzenie, że jest to bardziej grupa progresywna. Świadczą o tym liczne zmiany tempa i zabawy dźwiękiem, które podziwiać można w długich kompozycjach.
Ucho zaskakująco szybko przyzwyczaja się do szaleństw Irepress. Choć niekończące się pomysły instrumentalistów w teorii wydają się być wyzwaniem dla słuchacza, w praktyce już przy pierwszym przesłuchaniu mogą po prostu oczarować. Może to dlatego, bo każdy znajdzie tu coś dla siebie, coś co przyciągnęło go kiedyś do muzyki ulubionego wykonawcy. Pełno w tych dźwiękach radości z gry.
Oczami wyobraźni można zobaczyć członków Irepress radosnych z samej możliwości wspólnego komponowania. W dodatku wydaje się, że przychodzi im to z taką łatwością, że całość mogła być zarejestrowana w trakcie jednego posiedzenia. Nie ma tu mowy o nudzie, tworzeniu na siłę. Te emocje od razu przenoszą się na słuchacza, który również na monotonię nie powinien narzekać. To duży sukces, bo przecież ponad połowa utworów z albumu trwa od 7 do 12 minut.
"Sol Eye Sea I" na pewno nie jest pierwszym albumem na świecie, na którym zachwycać można się umiejętnościami autorów mieszających ze sobą różne gatunki. Instrumentaliści gładko przechodzący od ostrych, metalowych riffów, przez funkowe melodie, na jeszcze odmiennej formie ekspresji kończąc już nie są uznawani z miejsca za muzycznych bogów. To jednak jeden z tych rzadkich przypadków, gdy poza podziwianiem ma się również zwyczajnie ochotę słuchać albumu, a nie jedynie puszczać znajomym w celu pochwalenia się odkryciem kolejnych geniuszy. Płyta jest różowa, psychodeliczna, a jakby tej rekomendacji było mało, bardzo niecodzienna. Pełne wariactwo aż się uszy trzęsą.
M. Kubicki
TRANSLATION LOSS