- Tytuł waszego albumu nawiązuje do płyty Milesa Davisa?
- Nie, chociaż każdy z nas zna tamten album Davisa. W tym przypadku chodzi o coś zupełnie innego. To poświata ponad muzyką spajającą różnorodne emocje, jakie towarzyszyły nam podczas nagrywania. To nasza pierwsza płyta zawierająca tak zróżnicowaną muzykę. Kiedy już skończyliśmy nagrania i wysłuchaliśmy poszczególnych utworów, słowo "aura" było pierwszym, które przyszło nam do głowy.
- Aura, to poświata, której nie widać, ale może uda się ją usłyszeć?
-W naszą muzykę trzeba się wsłuchać. Tak było w przypadku każdej płyty RGG, które wymagały wzmożonej uwagi słuchacza. Ponieważ aura każdego człowieka jest inna, dlatego odbiór tej muzyki będzie zróżnicowany. Może być pozytywny bądź negatywny, tak jest zawsze w przypadku sztuki. Liczymy, że każdy słuchacz będzie mógł zdefiniować własną aurę odbiorcy tej muzyki.
- Czy aura tria RGG jest jednolita, mimo że tworzy ją trzech muzyków?
-Zdecydowanie tak. To zjawisko łączy się z tym, jak funkcjonujemy razem jako RGG i prywatnie, poza zespołem. Od wielu lat jesteśmy przyjaciółmi. Można mówić o jednej aurze RGG. System pracy mamy od początku taki sam, każdy wnosi coś od siebie. Utwór, nawet jeśli jest podpisany jednym nazwiskiem, nie należy do tego jednego kompozytora. Często podana jest tylko myśl w postaci linii melodycznej, która ulega przetworzeniu.
- Do jakich słuchaczy kierujecie swoją muzykę?
- Do odbiorców aktywnych. Słuchanie nie może być jedynym elementem odbioru naszej muzyki. Ja sam, żeby słuchać aktywnie, nie wykonuję czynności dodatkowych, które mogłyby mnie rozpraszać. Potrzebuję stworzenia sobie odpowiednich warunków - słucham aktywnie, ale nie analizuję, chłonę energię, która przypływa do mnie wraz z muzyką. Wtedy czuję się jak na koncercie.
Słuchaczami aktywnymi są osoby, które zabiegają o wydobycie z muzyki szczegółów brzmienia, tworzą sobie najlepsze warunki odbioru w sposób indywidualny. Sam sobie wyznaczam czas i przestrzeń na słuchanie muzyki. Odbiór aktywny to także szacunek dla artysty, który dzieli się ze słuchaczem częścią siebie, czy to przez płytę, plik wysokiej rozdzielczości czy koncert na żywo.
- Jak chcecie spowolnić czas, przeciągnąć słuchaczy od Internetu do waszej muzyki?
- Poprzez tworzenie autentycznego i wyrazistego wizerunku artystycznego. Internet, cyfryzacja może się przyczynić do jeszcze szybszego upowszechniania kultury muzycznej. Spotykamy coraz więcej słuchaczy, którzy zmęczeni tandetą szukają nowej jakości. Mamy coraz większą rzeszę fanów. Kto ma dość plastikowych płyt CD, sięga po winyle.
- Słowo opowieść - "story" pojawiało się w tytułach waszych płyt, jaka idea przyświecała nowej płycie?
- "Aura" stawia słuchacza pośrodku przestrzeni, z każdej strony jest to samo: przestrzeń i powietrze. To oznacza, że pozostawiliśmy całkowitą swobodę wyboru, w którą stronę pójść. – Album otwiera kompozycja Łukasza Ojdany.
- "Adivinanza", co oznacza ten tytuł?
- Po hiszpańsku oznacza zagadkę. To jeden z pierwszych utworów, jaki zagraliśmy razem z Łukaszem, jeszcze nie jako RGG. Kiedyś brzmiał zupełnie inaczej i choć nie zmieniliśmy jego struktury, dał zaczątek nowych myśli muzycznych. Drugi temat "Without Eight" to kompozycja pozbawiona jednej wartości rytmicznej, co "burzy" jej rytm. To tak, jakby w czasie projekcji filmu zabrakło na taśmie kilku klatek.
- "Letila Zozula" to ukraiński temat folkowy, czy wybraliście go na fali wydarzeń w tym kraju?
- Tą inspiracją zaraził nas Łukasz, bo w jego życiu pojawiła się osoba, która zainspirowała go swoją tradycją muzyczną. To jest pieśń ludowa, której nadaliśmy nową rytmikę, w której pauzy pomiędzy frazami są tożsame z czasem potrzebnym na oddech w trakcie wykonywania wokalnego.
- Powróciliście do Carli Bley w jej kompozycji "Walking Batterie Woman?
- Tak, bo Carla Bley nieustannie jest obecna w naszej muzyce – mniej lub bardziej bezpośrednio. Na płycie "One" zagraliśmy temat "Around Again" i ponownie sięgnęliśmy do jej twórczości. Graliśmy "Walking Batterie Woman" już wcześniej. Teraz opracowali go Krzysztof Gradziuk i Łukasz Ojdana.
- Dlaczego wybraliście popowy przebój Petera Gabriela "Don’t Give Up"?
- Któregoś dnia, siedząc przy fortepianie, a często mi się to zdarza, sięgnąłem pamięcią do albumu tria Bobo Stensona "Goodbye" i otwierającego tematu "Send in the Clowns". To prosty temat, ale też przykład, jak można go niebanalnie wykonać. Wtedy przypomniała mi się melodia "Don’t Give Up" i zacząłem ją grać po swojemu. Ponieważ nie miałem zeszytu nutowego, nagrałem moją interpretację. To stało się podstawą opracowania, które trafiło na "Aurę". To uspokajający moment albumu, muzyczne "relanium".
- Dwa kolejne utwory to Pana kompozycje "Pulsar" i "Divisi", to niemal Pański album!
- Ależ nie, podzieliliśmy się repertuarem po równo. "Divisi" jest utworem wspólnym – moim i Łukasza. Kiedyś było mnie więcej na płytach RGG. To moje inspiracje muzyką kameralną Oliviera Messiaena – moja próba tworzenia utworów wielogłosowych przy fortepianie.
- Wykonujecie także temat Ornette’a Colemana, jest waszym guru czy tylko źródłem inspiracji?
- Jednym i drugim. On zapoczątkował silnie działający na wszystkich twórców proces emancypacji wszelkiego rodzaju elementów dzieła muzycznego. Bez nadrzędności melodii nad harmonią, rytmiki nad melodią uzyskał możliwość żonglowania elementami ekspresji w celu ukazania przesłania artystycznego. Kiedy sięgnęliśmy do nut Colemana, okazało się, że są na tyle zawiłe, że w pewnych wypadkach nie ma możliwości identycznego wykonania linii melodycznej za każdym razem – sądzę, że to zamierzone, choć pewnie do pewnego momentu nieświadome działanie tego kompozytora.
- Co wnieśliście do jego muzyki?
- Dokonaliśmy dekonstrukcji utworu. Porównam to do opowiedzenia dziecku bajki Braci Grimm, ale ze zmienionym zakończeniem. Adekwatne jest też określenie, że celowo gramy ten utwór, jakbyśmy "chcieli, a do końca nie potrafili". To zamierzona próba lekkiego przerysowania problematyki wykonawczej. Kończymy go jak maraton, jakbyśmy nie mogli już dobiec do mety i osiągamy ją "upadając" na jej linii.
- Pojawia się kompozycja Miltona Nascimento - to bossa nova czy jej współczesna odmiana?
- Zdecydowanie współczesna, o zabarwieniu bossy. Tematu "Encontros e Despedidas" nie traktujemy dosłownie, rozszerzyliśmy artykulację nie podkreślając rytmiki.
- Dwie kolejne Pana kompozycje to "Liryka Śpiącego" i "Whirl"?
- "Liryka Śpiącego" została w stu procentach zapisana, powstała z inspiracji wokalistki Anny Gadt, która przyniosła mi wiersz Mirona Białoszewskiego o tym tytule, prosząc mnie, bym postarał się określić go melodią, harmoniami i stworzył aranżację na jej album "Breathing". Na "Aurze" zmienił się koloryt współbrzmień, to reinterpretacja oryginalnej wersji. "Whirl" to wir, kołowrotek, który się rozpędza, wciąga, a w finale traci energię.
- W finale albumu słuchamy dwóch utworów o tematyce sakralnej.
- Łukasz usłyszał "Crucem Tuam" w czasie nabożeństwa w kościele oo. Dominikanów na Służewie. Okazało się, że ta pieśń jest też śpiewana podczas spotkań Wspólnoty z Taize. Jej melodyka ma mocne korzenie klasyczne, co słychać w naszym wykonaniu.
To trudny do wykonania temat, choć wydaje się bardzo prosty. Kiedyś piorunujące wrażenie zrobił na mnie "Kwartet na koniec czasu" Oliviera Massiaena, jego kolorystyka, która sugeruje pewne obrazy. Planujemy jego reinterpretację, ale to przyszłość. Na "Aurze" pojawia się natomiast "O Sacrum Convivium" jako zapowiedź następnego projektu.
- "Aurę" wydała wytwórnia OKeh, jazzowy label Sony Music, jak zainteresowaliście ich swoją muzyką?
- Zaowocował mój kontakt z producentem Wulfem Müllerem, szefem OKeh Records, który był pod wrażeniem naszej płyty "One". Prowadziliśmy rozmowy wydawnicze już przy okazji albumu "Szymanowski", ale pozytywna decyzja zapadła dopiero, kiedy dostał materiał płyty "Aura", zrealizowany przez Janka Smoczyńskiego w Studiu Tokarnia w Nieporęcie.
Rozmawiał Marek Dusza
Fot. Gosia Frączek