Odsłuch
Bardzo specyficzne kolumny i bardzo specyficzny test, i właśnie dlatego mieliśmy z niego specjalną frajdę. Mamy też nadzieję, że uda mi się nią podzielić z Czytelnikami. Spodziewałem się ciekawej "podróży", liczyłem na wyraźne różnice między modelami, i nie zawiodłem się.
Dodatkowe zajęcie zapewniły regulatory poziomu, które potraktowałem bardzo poważnie. Trochę uprzedzając wypadki, informuję zainteresowanych tymi kolumnami (i ich posiadaczy, którzy jeszcze na to nie wpadli): Praktycznie w każdym przypadku warto co najmniej spróbować działania regulatorów, zwłaszcza presence, a w niektórych jest to wręcz niezbędne, aby uzyskać poprawną charakterystykę częstotliwościową.
Nie była to więc sesja odsłuchowa ani łatwa, ani krótka, i na pewno nie była też nudna. Szczerze mówiąc, wolałbym nawet więcej takich, które wnoszą nowe wątki i pozwalają wyciągać wnioski… zaskakujące nawet dla mnie. Postanowiłem najpierw przesłuchać wszystkie modele "od najmniejszego do największego", a później wracać do wcześniejszych, aby zweryfikować pierwsze wrażenia i wyciągać końcowe wnioski.
Kolejność wbrew pozorom ma ogromne znaczenie, porównania zmieniają perspektywę i to, co na początku wydawało się "dziwne", na końcu staje się "normalne"… albo odwrotnie. W opisie będę przedstawiał poszczególne modele po kolei, na podstawie wszystkich dotyczących ich wrażeń. Zaczynamy więc od VIII SM.
Otwarcie jest mocne, ofensywne, po części agresywne, po części entuzjastyczne – to już zależy od gustu i nastroju. W każdym razie VIII SM nie zamierzają nikomu się tylko "przypodobać" ani odgrywać roli spokojnego, neutralnego monitora. Można uznać, że mają w sobie coś "brytyjskiego" (jeżeli komuś takie skojarzenie dodatkowo poprawi nastrój).
Fyne Audio VIII SM grają bardzo mocną średnicą, traktując skraje pasma jako "dopełnienie", lecz nie jest to średnica ciepła, miękka, pastelowa, lecz wibrująca, wyrazista, wnikliwa.
Od razu kolejne zastrzeżenie – nie jest też rozjaśniona, w pewnym momencie (przy pewnej częstotliwości) jakby się kończy, "zamyka", unikając dzwoniącego przejścia w zakres wysokich tonów, które są już utemperowane. Wokale są dobrze ustawione, tonalnie zrównoważone, żywe i komunikatywne, gitary dźwięczne, zadziorne, szarpiące.
Bas jest szczupły, można przyznać, że dokładny, a nawet dynamiczny, ale nisko nie schodzi, a w wyższym podzakresie też nie jest wyeksponowany; rytmu nie nabija, jest go trochę za mało, ale słuchałem VIII SM w dużym pomieszczeniu, ustawione bliżej ściany pewnie wygenerują więcej "substancji". Ten dźwięk może przypominać działanie niektórych, i to dobrych, przetworników szerokopasmowych – jest spójny, skupiony, a przy tym pobudzony, emocjonalny.
Zwłaszcza z zakresu średnich tonów słychać dużo, chociaż nie jest to prezentacja czysta, precyzyjna, uporządkowana. Podbarwienia nie są jednak dokuczliwe, nie narzucają jednostajnego zafałszowania na różnych nagraniach, chociaż czasami coś nadepnie głośnikom na odcisk, a wtedy odezwą się głośniej.
Aby uniknąć takich "kłopotliwych" sytuacji, średnicę trochę uspokoić i lepiej zrównoważyć z basem, można użyć regulatora presence, ustawiając go nawet w pozycji minimalnej, ewentualnie pośredniej.
Zmiana jest wyraźna i dla wielu słuchaczy może okazać się korzystna, chociaż w strojeniu "firmowym" (z regulatorami na "zero") dźwięk ma więcej charakteru i witalności. Bardzo dobrze, że jest taki regulator, działający właśnie w tym zakresie i w takim stopniu. Z kolei regulacja wysokich tonów jest bardziej umiarkowana, ale wystarczy, bowiem w tym zakresie, w pozycji neutralnej, nie ma ani znacznego deficytu, ani nadmiaru.
Słuchając wszystkich modeli, byliśmy już po pomiarach, ale nie miałem przed sobą jeszcze ich wyników, wiedziałem tyle, co zapamiętałem z obrazów przewijających się na ekranie komputera.
We wszystkich przypadkach maskownica wpływa radykalnie, znacznie obniżając poziom w szerokim zakresie, już powyżej 1 kHz, średnio o 6 dB, miejscami nawet o 10 dB.
Już pomiary przesądzają, że nie można ich pozostawiać przy odsłuchach. Chociaż zwykle nie robię takich porównań, słuchając kolumn tylko bez maskownic, czyli opcji prawie zawsze lepszej (chociaż czasami tylko minimalnie) i rekomendowanej, tym razem z ciekawości zrobiłem próbę, jak bardzo brzmienie zostaje zdegradowane…
Efekty były zgodne z oczekiwaniami i przesądzające – brzmienie było stłumione, ciemne, w stopniu, jakiego nie proponują żadne kolumny. Piszę to bez ceregieli, bo przecież nikt nie jest skazany na trzymanie maskownic założonych i nie odbiera to wszelkich szans Classikom na powodzenie, jednak z ich stylowego wyglądu z maskownicami możemy cieszyć się tylko wtedy, gdy "odpoczywają".
Ostatecznie mogę dodać, raczej pro-forma, że takie pomrukiwanie, jakie wydobywa się z nich przy maskownicach założonych, może tworzyć tło albo egzotyczny klimat jak ze starych radioodbiorników – może być więc dodatkową atrakcją. Jest jeden wyjątek, do którego wrócę później.
Wolnostojące VIII grają na tyle podobnie do podstawkowych VIII SM, że duża część opisu dotyczącego tych drugich zachowuje ważność i nie będę jej powtarzał. Jest też istotna różnica i dodatkowo pewna niespodzianka. Różnica między VIII a VIII SM to lepiej rozwinięty bas; wciąż nieprzesadzony, szczupły i zwinny, ale tworzący ze średnicą lepiej zrównoważony układ.
W notatkach wprost z odsłuchu stwierdziłem, że w tym przypadku mniej potrzebna jest korekta zakresu presence, mocniejsze niskie rejestry lepiej go równoważą, chociaż w moim guście było jego obniżenie. Dźwięk był wciąż żywy, a przy tym bardziej nasycony i swobodny. Wokale miały substancję i oddech, każda muzyka nabierała rumieńców, zbliżała się, ale nie napadała.
Późniejszy wgląd w wyniki pomiarów przyniósł pewną zagadkę – na charakterystyce VIII podbicie przy ok. 2 kHz jest wyraźniejsze niż w VIII SM, więc wydawałoby się, że tutaj obniżenie presence jest tym bardziej wskazane. Tego nie musimy ostatecznie rozstrzygać, regulator pozostaje do dyspozycji dla każdego użytkownika.
VIII to kolumny dobrze zrównoważone, z prawidłowo dostrojonym basem, dopasowanymi wysokimi tonami, więc nie trzeba się obawiać, że ekspresja ich brzmienia została okupiona dużymi kompromisami w podstawowych sprawach, chociaż taki wniosek formułuję przy założeniu skorzystania z regulacji… i zdjęcia maskownicy.
VIII są lepsze od VIII SM, pojawiają się oczekiwane profity związane z większą obudową i, co więcej, nie oznaczają one tylko mocniejszego basu, ale też lepszą całościową równowagę. Jednak nie deklasują VIII SM. Te są mniejsze i tańsze, "uszczuplenie" brzmienia jest w takim kontekście proporcjonalne.
"Dziesiątka"… nie jest strzałem w dziesiątkę, ale i nie jest kulą w płot, chociaż od razu przyznaję, że ten model ze wszystkich najmniej przypadł mi do gustu. Nad VIII ma pewne przewagi, ale dość szczególne i wymagające przez użytkownika "wydobycia". Wcale nie będzie to niższy czy mocniejszy bas – ten wydaje się nawet skromniejszy, chociaż "wsłuchując się" w niego, można docenić jego dobrą kontrolę i niezłe rozciągnięcie.
Przy neutralnym ustawieniu obydwu regulatorów dźwięk jest skoncentrowany w niższym podzakresie średnich tonów, głosy stają się nosowe, przyciemnione. Zwłaszcza panie śpiewające delikatnie i gładko zostały ustawione nisko i pozbawione płynności. Zresztą panowie również… I nie ma sensu wymieniać po kolei wszystkie instrumenty, które straciły blask. Nawet saksofon, który korzysta na "dopaleniu" niskich rejestrów, powinien mieć więcej swobody w wyższych.
Taki profil można przyjąć za dobrą monetę dla tworzenia swoistego "klimatu", symulowania brzmienia skrajnie "wintydżowego". Ale nie jesteśmy na to skazani. Z pomocą znowu przychodzą regulatory, które w tym przypadku są jeszcze bardziej potrzebne niż w VIII, gdzie ustawienie neutralne też można było wziąć pod uwagę. W dodatku regulatory w X działają wyraźnie inaczej (polecam wizytę w Laboratorium).
W tym przypadku, ponieważ brakuje wysokich tonów, sięgnąłem do tego regulatora; okazuje się, że jego działanie jest znacznie wyraźniejsze niż w VIII, również, a może przede wszystkim na skutek tego, że nie ogranicza się do najwyższych częstotliwości, ale zaczyna już od 1 kHz!
Jeżeli podkręcimy go na maksa, ogólna równowaga jest OK, ale przesadza wtedy trochę "wyższy środek". I tutaj właściwą kontrę daje regulator presence, którym oczywiście ten zakres możemy utemperować; ten drugi ruch trzeba już wykonać z większym wyczuciem, aby znowu średnicy za bardzo nie przytłumić, nie zamknąć – trzeba nad tym popracować z różnymi materiałami i zgodnie z własnymi upodobaniami.
Doszedłem do jako takiego ładu ustawiając wysokie na maksa i presence trochę poniżej zera, ale nie osiągnąłem brzmienia pod każdym względem lepszego niż z VIII. Prawdę mówiąc, w sumie wciąż bardziej podobały mi się VIII, do których jeszcze wróciłem, aby wyjaśnić sytuację.
X mają średnicę obszerniejszą, głośniejszą, i chociaż nie można zarzucić jej krzykliwości, to jest bardziej podbarwiona i zarazem mniej różnicująca same nagrania. Ani bardziej naturalna, ani dokładna, ani przyjemna… więc co jej pozostaje? W oparciu o dużą dynamikę, X potrafią zagrać głośno i swobodnie, a na swój sposób akcentując pewne dźwięki, reinterpretować nagrania.
Można nawet posunąć się do stwierdzenia, że X dają muzyce nowe życie. Ale czy lepsze? Są recenzje przedstawiające je znacznie pozytywniej, nie zamierzam z nimi polemizować, a nawet się cieszę, że posiadacze X mogą znaleźć "wsparcie" w innych źródłach.
Moja względem nich krytyka jest w dużym stopniu oparta na bezpośrednich porównaniach z innymi modelami Classic, a poza tym mogę sobie na nią pozwolić (tak przynajmniej mi się wydaje) właśnie dlatego, że mam do zaoferowania w większości dobre wieści.
Teraz następuje więc kolejny zwrot akcji i naprawdę nie ja sobie to tak wymyśliłem, tylko ustalona zgodnie z naturalnym porządkiem – wielkości konstrukcji – ich kolejność podyktowała taki bieg zdarzeń.
"Dwunastka" nie zawiodła. W tym źródle, w którym testowali i chwalili Classic X, nie testowali Classic XII. Ciekawe, co by musieli o niej napisać… ona deklasuje "Dziesiątkę". Ktoś powie, że nic dziwnego, to przecież konstrukcja największa, najdroższa, więc powinna być najlepsza. To jednak jeszcze inna sytuacja.
Między kolumnami tych samych serii, kosztującymi mniej więcej tyle, ile X i XII, różnice nie są tak poważne i skupiają się na większej dynamice, niżej rozciągniętym basie itp.
serii Classic, mimo realizowania tych samych założeń, opierających się na zastosowaniu dwudrożnego układu koncentrycznego, mamy do czynienia z trzema bardzo różnie działającymi modelami.
Zwykle bowiem modele wolnostojące tych samych serii różnią się od siebie sekcjami niskotonowymi, podczas gdy średnio-wysokotonowe pozostają takie same albo są bardzo podobne. W Classic powiększanie układu koncentrycznego zmienia wszystko. I nie zawsze wszystko się udaje…
Dwunastka gra nie tylko najlepiej ze wszystkich Classic; gra wyśmienicie, jakby rekompensując pewne rozczarowanie, jakie przyniosła Dziesiątka. Classic XII była tym większym pozytywnym zaskoczeniem, kiedy przesiadałem się na nią z Classic X, bo już zacząłem się obawiać, że wraz z powiększaniem konstrukcji i układu koncentrycznego dzieje się coś niepożądanego, zresztą łatwego do wyjaśnienia w teorii – średnie tony nie korzystają na powiększaniu membrany ponad pewną granicę. A jednak XII nie ma problemu z "wyższym środkiem" ani z wysokimi tonami, więc teoretycznie mniejsza X też mogłaby ich nie mieć… Nie pastwmy się już nad X, skupmy się na XII i cieszmy z tego, co potrafi.
Jest wreszcie wszystko, czego przy pewnej dozie optymizmu można było się spodziewać po takiej technice, po takiej konstrukcji. Nie jest to absolutnie wszystko, co w ogóle można usłyszeć z najlepszych kolumn, ani nawet z innych kolumn w tym zakresie ceny, ale zestaw cech, jaki proponuje XII, jest bogaty, efektowny, specjalny i przekonujący – na pewno dla tych, którzy mają właściwe skojarzenia z takimi kolumnami.
To dźwięk odczuwalnie dochodzący z dużych kolumn, ale wcale nie jest ciężki, gruby, spowolniony; jest tak żywy i spójny jak z mniejszych VIII, oczywiście w wielu "punktach" inny, lecz podobnie zrównoważony i zestrojony.
Wreszcie jest niski i gęsty bas, który stać na oddanie potężniejszych dźwięków; XII wprowadza coś jeszcze nowego – miękkość i odrobinę słodyczy. Wokale mogą być ekspresyjne, romantyczne, bliskie, intymne. To naprawdę niezwykłe, jak z tak dużej membrany, grającej średnimi tonami, udało się wydobyć takie nastroje i taką delikatność.
W dodatku można "podstroić" średnicę do smaku; tym razem regulacja nie służy do "ratowania" sytuacji. Podobnie jak w Classic VIII, już w pozycjach neutralnych jest dobrze i pozostaje kwestią gustu, czy spodoba się nam wzmocnienie presence (nie sądzę, aby było wielu amatorów takiej "ożywiającej" opcji, ale nie ma się czego bać, bo ustawienie regulatora nawet na maksa nie robi dużej różnicy), czy osłabienie – ustawienie regulatora na minimum zmienia jednak zbyt wiele (wyjaśniają to pomiary), trzeba postępować z nim delikatniej i szukać szczęścia przy jakiejś pozycji pośredniej… albo w ogóle tego regulatora nie ruszać.
Podobnie z wysokimi tonami – sytuacja wyjściowa jest zupełnie dobra, ale można sobie wysokich trochę dodać lub odjąć; zmiany w pozycjach skrajanych będą wyraźne, bowiem podobnie jak w X zaczynają się już od 1 kHz, chociaż różnica poziomów jest "rozsądna" – ok. +/2 dB. Najdłużej słuchałem po ustawieniu wysokich na maksa i równoczesnym ustawieniu średnich pomiędzy pozycją neutralną a minimalną.
Duże głośniki w dużych paczkach
Cieszymy się, widząc duże głośniki niskotonowe (w tym przypadku wyjątkowo nisko-średniotonowe), i rzeczywiście wraz z ich wielkością rośnie też moc i efektywność. Jednak rozciągnięcie niskich częstotliwości i dobra odpowiedź impulsowa zależą zarówno od niewidocznych na pierwszy rzut oka cech konstrukcyjnych samych głośników i parametrów, jak też od… widocznej objętości obudowy, która stwarza odpowiednie "warunki".
Oczywiście nie jest tak, że im większa, tym lepsza, ale w praktyce często jest mniejsza niż dyktowałyby to same parametry i korzyści akustyczne, bo zmniejszenie to przecież wyraźne oszczędności i łaskawsze oko wielu klientów, a nadmierne powiększenie to tylko koszty (materiałów, transportu), a więc wyższa cena i jeszcze inne kłopoty – większość klientów wcale nie marzy o wielkich, zwalistych paczkach, a sklepy też nie mają miejsca i ochoty, aby uprawiać zapasy, nawet w stylu klasycznym. W tym momencie historii (i naszej historii) najlepszym rezultatom przychodzi jednak w sukurs właśnie moda na vintage.
Odpowiednio "nastawieni" jesteśmy przecież przygotowani na spotkania z dużymi, szerokimi "paczkami", które nawet jeżeli nie są bardzo głębokie, to łatwiej mogą nabrać objętości bezkompromisowo odpowiednich dla zastosowanych w nich głośników – przynajmniej na to wskazują obserwacje i pomiary konstrukcji Classic. Już Classic X, z 25-cm głośnikiem niskotonowym, ma ponad 100 litrów netto, a Classic XII, z głośnikiem 30-cm, około 150 litrów.
Ponadto sama powierzchnia frontu, na którym zainstalowany jest głośnik nisko-średniotonowy, też ma znaczenie dla promieniowania niskich (chociaż nie najniższych) i średnich częstotliwości; niekorzystny efekt baffle-step jest przesuwany niżej, dzięki czemu zakres "dolnego środka" może być przetwarzany mocnej, pełniej, bez osłabień typowych dla wąskich kolumn. I nie jest to zasługą tylko dużego głośnika, ale też szerokiej obudowy.
Szerokości obudów konstrukcji Classic wcale nie są podyktowane średnicami głośników – są znacznie większe, właśnie dla wypracowania dużej objętości przy względnie umiarkowanej głębokości i "normalnej" wysokości. Dla dawnych użytkowników kolumna o wysokości ponad metr byłaby czymś dziwnym, a głębsza niż szeroka – jeszcze czymś bardziej niewygodnym.
Wówczas bez obaw ustawiano kolumny podłogowe pod ścianami (a podstawkowe – na regałach), ludzie nie mieli takich salonów, takiej wiedzy, takich wyobrażeń i takich wymagań… I nie byli przez to wcale mniej szczęśliwi, przecież poniekąd tego im zazdrościmy, chcąc przenieść się w "złote lata hi-fi". Przenieśmy się więc tam, akceptując wszystkie ówczesne zwyczaje, a nie tylko sam sprzęt.
Surowe sprawdziany na różnych nagraniach mogą wskazywać na niedociągnięcia neutralności i precyzji, bardziej liczy się swoboda, substancja, energia, ogólniej narzucona barwa. Kiedy jednak zagrał kontrabas – był jak prawdziwy, duży, żywy, rezonujący, wybrzmiewający.
Specjalną atrakcją Classic XII jest możliwość uzyskania dobrego brzmienia przy założonych maskownicach. Podkreślam, że żaden inny model Classic Vintage w zasadzie się do tego nie nadaje. Jeżeli więc ma dla kogoś specjalną wartość wygląd tych kolumn w maskownicach (a niewątpliwie jest czymś wyjątkowo stylowym i kuszącym) i w takim wariancie chce ich słuchać, ten nie ma wyboru… Musi brać to, co najlepsze.
Ta sytuacja została potwierdzona pomiarami, a pojawia się przy określonym ustawieniu regulatorów presence i wysokich tonów – obydwu w pozycji maksymalnej. Raczej nie należy tego robić bez maskownicy założonej, jak też nie należy maskownicy zakładać przy neutralnych ustawieniach.
Ale w opisanej konfiguracji tłumiący wpływ maskownicy kompensuje "nadwyżkę" wywołaną tak ustawionymi regulacjami, i brzmienie jest mniej więcej zrównoważone; charakterystyka obdarzona jest licznymi wąskopasmowymi rezonansami (patrz Laboratorium), ale nie są one wyraźnie słyszalne, całość wciąż składa się na dźwięk o przedstawionych zaletach.
NOWE jak STARE
Moda na estetykę, a nawet technikę sprzed lat, trwa na dobre już od wielu sezonów. Nurt vintage ma wiele wątków i okazji do zaprezentowania swoich wyrazistych, chociaż często kontrowersyjnych – pod względem użytkowym i jakościowym – walorów.
Zapakowanie wzmacniacza w obudowę z drewnianymi boczkami, nadanie kompaktowemu systemowi audio formy radioodbiornika sprzed pół wieku, a tym bardziej utrzymanie w niej gramofonu – to spójne, bezpieczne i atrakcyjne.
Trudniejsza sprawa z zespołami głośnikowymi – tutaj wielkość, kształt, proporcje obudowy, a nawet jej detale mają duży wpływ na charakterystyki. Istotne jest ustawienie przetworników względem siebie i krawędzi obudowy, a w ciągu ostatnich lat udało się co nieco ustalić i poprawić… w stosunku do skrzynek sprzed pół wieku.
Z całym szacunkiem dla ówczesnych projektantów, którzy wykorzystywali dostępną dla nich wówczas wiedzę nawet w większym stopniu niż współcześni – dzisiaj jednak możemy korzystać ze znacznie większych zasobów, co nie znaczy, że wszyscy robią to sumiennie i rozsądnie.
Zręczni konstruktorzy potrafią godzić dawny styl z nowoczesną techniką, usunąć stare błędy przy zachowaniu klasycznej formy. Układy koncentryczne są do takiego działania szczególnie wdzięcznym obiektem.
Po pierwsze, odsuwają kwestię właściwego rozplanowania przetworników układu wielodrożnego na froncie obudowy, które w dawnych kolumnach często było niewłaściwe – nie przywiązywano wówczas większej uwagi do charakterystyk kierunkowych i nie dostrzegano, że w dużym stopniu zależą one od wzajemnej pozycji przetworników, a nie tylko od ich indywidualnych charakterystyk.
Po drugie, ulubionym rozwiązaniem Fyne Audio, obowiązującym we wszystkich konstrukcjach serii Classic, jest układ dwudrożny oparty na jednym module koaksjalnym, co dla zapewnienia wysokiej mocy, efektywności i rozciągnięcia niskich częstotliwości wymaga stosowania dużego, a nawet bardzo dużego przetwornika nisko-średniotonowego; ten z kolei potrzebuje odpowiednio dużego miejsca na froncie obudowy, więc ta musi być szeroka… i jesteśmy w domu.
Po trzecie, układ koncentryczny wygląda z daleka jak głośnik szerokopasmowy, który dawno temu był rozwiązaniem najpopularniejszym. Zresztą działanie układu koncentrycznego jest pod pewnymi względami podobne do działania głośnika szerokopasmowego. Obudowy o takich proporcjach równomierniej rozkładają rezonanse fal stojących. W obudowach o proporcjach Classików może być dużo rezonansów, ale żaden z nich nie będzie dominował.
Classiki będą w każdym pomieszczeniu dobrze widocznymi, okazałymi "meblami", a nie tylko urządzeniami czy nowoczesnym "elementem wyposażenia wnętrz".
Awangardowe przez swój surowy, wręcz wyzywająco "wintydżowy" styl, a nie przez futurystyczną oryginalność, będą wymagały zarówno sporo miejsca (zwłaszcza Dwunastki) i namysłu… jak urządzić całe pomieszczenie, a co najmniej – jaki sprzęt dobrać im do towarzystwa.
Ważne będą nie tylko argumenty parametryczne i brzmieniowe, ale też ideowe i estetyczne. Teoretycznie możemy podłączyć je do każdego wzmacniacza (wysoka impedancja, wysoka efektywność), a do wzmacniacza dowolne źródło… ale to przecież byłby mezalians, zestawiać je z jakimś "all-in-one" w klasie D.
Na myśl przychodzi wzmacniacz lampowy, gramofon… Sam producent prezentuje je razem ze wzmacniaczem tranzystorowym w stylu japońskiego hi-fi z lat 70. i gramofonem z wysoką drewnianą obudową. Komu to pięknie pachnie, może wraz z Classicami stworzyć system, z którym skoczy na bardzo głęboką wodę. Nie tylko wizualnie, ale i dźwiękowo, i to już z powodu samych kolumn.
Możemy bowiem znaleźć stylizowany wzmacniacz i dobry gramofon, które będą kusić wyglądem i grać zupełnie "normalnie". Jednak "normalny" sygnał dostarczony do Classików, te zamienią w dźwięk, od którego nie będzie już odwrotu.
W przypadku każdego modelu – wyjątkowy, czasami dziwny, czasami wspaniały. Jeżeli sami ich nie posłuchacie, a tylko oprzecie się na opisach tego testu – będziemy zaszczyceni Waszym zaufaniem. Najrozsądniej będzie jednak zweryfikować nasze relacje osobistym z nimi spotkaniem.
Ceny
• Fyne Audio Vintage Classic VIII SM: 19 000 zł
• Fyne Audio Vintage Classic VIII: 25 000 zł
• Fyne Audio Vintage Classic X: 36 000 zł
• Fyne Audio Vintage Classic XII: 46 000 zł