Gdybym miał komuś opowiedzieć, jak wygląda sam HiFiMan HM-602 - tu zwracam się do pokolenia, które czytało "Tytusa, Romka i A`Tomka" w okresie, kiedy ukazywały się wczesne księgi - to wygląda jak latarka sygnałowa na płaskie baterie: lakierowana blacha, kilka przycisków i gniazd - żadna rewelacja.
Jednak bliższe przyjrzenie się urządzeniu zdradza sekrety, których próżno szukać gdzie indziej - np. przełącznik pozwalający na używanie nisko- i wysokoomowych słuchawek (włącznie z konstrukcjami pokroju AKG K701 i Sennheiser HD800), czy wejście mini-USB, zamieniające odtwarzacz w przenośny DAC do komputera. Jest też wyjście liniowe audio, pozwalające na podpięcie się do zewnętrznego wzmacniacza, i wreszcie zdolność do odtwarzania gęstych plików.
Za obróbkę sygnału odpowiada dość leciwy przetwornik DAC firmy Philips TDA1543 (pamiętający jeszcze lata 90. ubiegłego wieku), podobno u podstaw jego wyboru leżał fakt, że ma brzmienie zbliżone do tego, co proponuje znacznie droższy Burr-Brown PCM1704. Nie ma tu też żadnych cyfrowych "ulepszaczy", gra to, co jest zarejestrowane - zupełnie nowatorskie podejście do przenośnego sprzętu.
To, co rzuciło mi się natychmiast w ucho i co poczytuję za wadę jedynie oprogramowania systemowego tego urządzenia (kolejna edycja firmware może to poprawi), to brak zdolności odtwarzania plików bez przerw pomiędzy nimi - słychać to najbardziej w przypadku albumów koncertowych i klasyki, zgranych do osobnych tracków.
Nie do końca wygodny jest też sposób korzystania z plików CUE - albumy jednoplikowe i wieloplikowe traktowane są w różny sposób, a powinny być - tak samo, bo przecież i to i to jest płytą, tylko zapisaną w odmienny sposób. Żeby zakończyć listę niespełnionych oczekiwań, to dodam jeszcze, że system nie wyświetla okładek, a sam ekran mógłby zapewniać szerszy kąt widzenia.
Wraz z HiFiMan HM-602 dostałem od dystrybutora słuchawki HE-4 znane powszechnie z dwóch cech - fantastycznego brzmienia góry pasma i wyjątkowo niskiej skuteczności (to jest konstrukcja magnetostatyczna), która stawia przed każdym wzmacniaczem spore wyzwanie. Od pierwszych taktów muzyka zniewala klarownością.
Odsłuch
W tym przypadku pierwszy był Leonard Cohen ze swojej najnowszej płyty "Old Ideas" zgrany standardowo (FLAC 16/44,1) - jego niski tembr był dosłownie hipnotyczny. Puściłem Dianę Krall "Love Scenes" (FLAC 24/96): kontrabas na początku - poezja, bogata faktura, bas króciutki, nie schodzi nisko (to kwestia słuchawek), ale jego czytelność - referencyjna. Próbuję czegoś mocniejszego: Rammstein "Mutter" (FLAC 16/44,1) - już miałem narzekać, że na tych słuchawkach brakuje poweru, a tu jakbym mózg podłączył bezpośrednio do spawarki...
Tylko bas mógłby być głębszy. Sigur Rós "Agaetis Byrjun" (FLAC 16/44.1) - muzyka pełna faktur i subtelnych odcieni. Idę za ciosem: Sigur Rós "Takk" (FLAC 16/44,1) - znam te płyty na pamięć, a tu zachwyca tyle delikatnych szczegółów, powietrze z islandzkiego studia czuć w Warszawie.
Rolling Stones "Get Yer Ya-Ya`s Out!" (FLAC 24/88,2) - zwieszka systemu, potrzebny twardy reset, przyczyna - 88,2 kHz jak i 192 kHz nie jest obsługiwana. The Beatles "Abbey Road" (2009 stereo remaster, FLAC 16/44,1) - druga strona, sekundowe przerwy między kolejnymi plikami są irytujące.
"ABBA" (ap e) - kolejna "zawiecha" - czyli jak mu coś nie smakuje, to się zawiesza. Dzwonię do dystrybutora, potwierdza takie zjawisko, pojawia się ono sporadycznie w przypadku plików zrzuconych dawniej za pomocą niestabilnych kodeków - ripy współczesne chodzą na 100%.
Dalsze odsłuchy to potwierdzają. Pink Floyd "Dark Side of the Moon" (edycja "Immersion", FLAC 24/96) - blachy perkusji od pierwszych chwil są absolutnie genialne, jest tam tego sporo, a nie ma w nich nic męczącego, nie ma zajadłości. Puszczam to samo w wersji FLAC 16/44,1 - jest niemal tak samo, ale tu już każde uderzenie w talerz to uderzenie, a nie muśnięcie, przekaz staje się odrobinę bardziej dosłowny.
To ewidentnie zasługa starannego masteringu, a nie gęstości zapisu, bo przecież urządzenie jest 16-bitowe (pozdrowienia dla wszystkich słyszących wyraźne różnice na wszelkich gęstych plikach - wyobraźnia to potęga).
Zmieniam słuchawki HE-4 na... jedne... drugie... trzecie... i jakby mi światło wyłączyli - a przysłowie mądrych pszczół przecież mówi: Zawsze najpierw słabsze słuchawki, potem lepsze, a nie na odwrót. Tracę czas na zaadoptowanie się do ograniczonego dopływu "powietrza".
Po dłuższym odsłuchu mogę przystąpić do formułowania wniosków - niezależnie od użytych słuchawek (o ile są odpowiedniej jakości) przekaz jest nieskazitelnie, wręcz krystalicznie czysty, w nagraniach słychać wszystko: od nienasmarowanej stopy w perkusji po niewysmarkany nos wokalisty, zależnie jednak od modelu słuchawek powietrza może być dużo albo bardzo dużo. Mnie to odpowiadało.
HiFiMan HM-602 potrafi oddawać wiele nastrojów i faktur, więc po prostu jakby go szkoda dla zwykłej łupaniny. Przekaz tonalny nie wzbudza żadnych zastrzeżeń, co najwyżej na różnych słuchawkach jest przesunięty nieco w górę lub w dół (mała dygresja - właśnie kończy się "The Great Gig in the Sky" z "Ciemnej Strony" i słychać, jak ruszony pedał w fortepianie podciągnął tonację w ostatnich sekundach - zapewne muzyk był przekonany, że wybrzmienie instrumentu skończyło się rejestrować).
Dodanie odrobiny niebieskiej farby do białej powoduje, że biel staje się jeszcze bielsza, a tu rozbudowana góra przyczynia się do tego, że dźwięk staje się jeszcze czystszy, a całość dynamiczna. Przesiadka na pliki "gęste" 24/96 nie wnosi istotnych zmian, ale ich obsługa jest przydatna w sytuacji, gdy staramy się karmić nasze stacjonarne odtwarzacze właśnie takimi plikami i po prostu takie już sobie przygotowaliśmy, np. zgrywając płyty analogowe - 24 bity są po prostu przycinane do 16, niewielkie zmiany w brzmieniu firmowo przygotowanych nagrań (np. Pink Floyd) wydają się być bardziej zasługą innego masteringu niż samego urządzenia.
Osobną sprawą jest możliwość bezpośredniego podłączania do komputera poprzez kabel mini-USB i dedykowane do tego gniazdo (gniazdo do przesyłania plików znajduje się obok), czyli przejście w tryb DAC - zyskujemy w ten sposób ogólnie dobrze brzmiący przetwornik C/A, nieograniczony do pojemności pamięci wewnętrznej (to tylko 8GB, ale na szczęście jest ona rozszerzalna dzięki kartom microSD o 32 GB).
W przypadku korzystania z laptopów trzeba się jednak liczyć z większymi zakłóceniami wynikającymi z charakteru zasilania - nie sprawdzałem, bo nie używam laptopa, ale to wynika z teorii. Na rynku dostępny jest również model HM-601 pozbawiony funkcjonalności DAC i przez to nieco tańszy, charakteryzuje się ponoć nieco słodszym, delikatnym i ocieplonym brzmieniem. Wygoda obsługi po stronie iPodów, cała reszta po stronie HiFiMana.
iPod Touch w porównaniu z HiFiMan HM-602 brzmi mniej klarownie, mechanicznie, jakby go wsadzono do kartonu, co w pewnej mierze wynika z rodzaju odtwarzanych plików - brak FLAC-a. I jeszcze jedno - w przeciwieństwie do iPoda, nikt nam HM-602 raczej nie ukradnie, bo po co komuś stara latarka.
Waldemar (Pegaz) Nowak