Sennheiser On-Ear to kolejne (nieco mniejsze - nauszne) wcielenie koncepcji Momentum (testowane w "Audio" 2/2013), w bardziej zabawnej i lajtowej formie. To typowe słuchawki miejskie do codziennego użytku.
Lekka, elastyczna (czytaj bardzo wygodna) konstrukcja się nie składa, bowiem producent wyszedł z założenia, że daje nam do ręki coś, co albo się nosi nonstop na głowie, albo na szyi, a wtedy składanie jest zbędnym gadżetem, zwiększającym masę i komplikującym konstrukcję. Po części jest to też odpowiedź na pytanie, dlaczego pokrowiec jest tak duży.
Koncepcja jednoelementowego sprężystego pałąka sprawdza się dobrze - gumowane połączenia kulowe utrzymują muszle, zapewniając im sporą swobodę ruchu w płaszczyźnie poziomej; w pionowej poruszają się płynnie wewnątrz owalnych wycięć - jakkolwiek koślawej głowy byśmy nie mieli, i tak się ułożą.
Obszycia są wykonane z alcantary - materiału mającego wiele cech prawdziwej skóry, z wyjątkiem jednej - nie nosimy na głowie fragmentów jakiegoś nieboszczyka.
Do funkcjonalnych ciekawostek wypada zaliczyć zdejmowalne (czyt. wymienne, gdy się zbytnio zmechacą od wczorajszego zarostu) pady oraz odłączalny przewód, który po stronie słuchawki ma na wtyku niewielki wpust zabezpieczający (po przekręceniu) przed przypadkowym wypadnięciem.
Jak przystało na model miastowy, Sennheiser On-Ear mają mikrofon, jest też regulacja głośności i pełne sterowanie pod iPhone’a włącznie, z możliwością przewijania (nie tylko przeskakiwania) utworów oraz włączania Siri i poleceń głosowych (kto ma iPhone’a, wie, o co chodzi).
Odsłuch
Sennheiser informuje, że do ich powstania przyczynili się kreatorzy mody, blogerzy i dziennikarze. Na szczęście design nie zdominował konstrukcji na tyle, by stracić kontakt z dobrym dźwiękiem - tenże jest nieźle zrównoważony i nienachalny, z naciskiem położonym na środek pasma, co promuje wokale, z przytłumieniem góry i wzięciem w ryzy dołu, który jednak potrafi czasami zaimponować rozciągnięciem (biorąc pod uwagę wielkość słuchawek).
Zabieg ten wydaje się mieć sens, jeśli uwzględnimy, do jakich celów i dla jakiego klienta zostały one zaprojektowane - słuchawki miejskie pracują w hałaśliwym otoczeniu, gdzie dla czytelnego przekazu linii melodycznej i wokali (rozmowy telefoniczne to też wokale, tylko zwykle mniej śpiewne…) lepiej poświęcić inne atrybuty muzyki.
Podziwianie najdelikatniejszych szelestów miotełek w jazzowej perkusji pewnie i tak byłoby niemożliwe, a syczące sybilatny mogłyby przeszkadzać. Bardzo zyskują na tym męskie wokale - Mark Knopfler, Elton John czy Johnny Cash mieli "to coś", co ich czyni wyjątkowymi. Dodatkowo można słuchać bez zmęczenia przez długi czas, również dlatego, że uszy się prawie w ogóle nie grzeją.
Waldemar (Pegaz) Nowak