Vincent SV-227 jest dostępny w dwóch wersjach - srebrnej oraz czarnej - prezentuje się niezwykle okazale, obudowa jest wprost ogromna, a także bardzo ciężka.
Wysoki przedni panel został zagospodarowany bogatym wyposażeniem. Górną część zajmują dwa pokrętła, ich rola jest typowa - służą do regulacji wzmocnienia oraz selekcji źródeł.
W dolnej sekcji znajdują się regulatory tonów niskich i wysokich, przyciski filtrów kontur, układu Direct, a także 6,3-mm wyjście słuchawkowe; jest również niewielkie pokrętło spełniające funkcje selektora wyjść głośnikowych, związanego z dwoma kompletami terminali, które przygotowano na bardzo porządnych zaciskach, pozwalających na podłączenie dowolnych końcówek kabli.
Wzmacniacz ma pięć wejść liniowych RCA, nie ma wejścia phono. Wśród dwóch wyjść RCA jedno ma poziom stały, drugie - regulowany. Zaszczytny numer "1" otrzymało jednak nie wejście RCA, a kwadratowe gniazdo standardu USB (typ-B), które pozwala podłączyć komputer. Specyfikacja producenta jest w tym zakresie oszczędna, a próby z ww. gniazdkiem wykazały, że akceptuje ono sygnał 16 bit/48 kHz.
Układ hybrydowy oznacza mariaż lamp w przedwzmacniaczu i tranzystorów w sekcji końcówek mocy. A mocy nie brakuje, dlatego górna pokrywa jest pełna nacięć służących chłodzeniu nie tylko końcówek mocy, ale również lampowej sekcji przedwzmacniacza.
Wewnątrz nie sposób zliczyć przegródek, podestów, osłon separujących poszczególne sekcje. Są też dodatkowe, niewielkie obudowy kryjące najbardziej wrażliwe obwody. Do takich zalicza się wejście z przekaźnikami hermetycznymi oraz kompletny moduł USB wraz z przetwornikiem cyfrowo-analogowym.
Czytaj również: Jakie są i czym się charakteryzują klasy pracy wzmacniacza?
Do kompletnego wyposażenia w wejścia i wyjścia brakuje Vincentowi wbudowanego przedwzmacniacza gramofonowego.
Końcówki mocy ulokowano po obydwu stronach skrzynki, wydzielając ekranowane komory, każdy kanał ma niezależną płytkę drukowaną i swój własny, duży radiator. Chociaż wzmacniacz nie jest układem dual-mono, to zrobiono wiele, by się do tego stanu zbliżyć.
Jest jeden transformator toroidalny, ulokowany centralnie (bliżej tylnej ścianki), napięcia zasilające rozprowadzono od razu niezależnie do każdej z końcówek i na ich płytki przeniesiono część sekcji zasilających - między innymi baterię kondensatorów. W każdej z końcówek zastosowano po dwie pary tranzystorów Toshiby. Lampy to triody 12AX7B.
Pewną słabością Vincenta SV-227 jest fakt, iż cały lampowy przedwzmacniacz został zepchnięty do przodu, więc trzeba było doprowadzić tam długie przewody. Namnożyły się też niewielkie płytki drukowane, na jednej z nich znajduje się potencjometr głośności (niebieski Alps).
W DAC-u pracuje Burr Brown PCM2705 (bliźniaczo podobny do tego z Xindaka), łączący w sobie zarówno interfejs wejściowy USB, jak i kompletny przetwornik DAC.
Czytaj również: Co to znaczy zmostkować wzmacniacz?
Wyjście słuchawkowe jest dzisiaj ważnym elementem wyposażenia, w Vincencie można z niego wygodnie korzystać dzięki funkcji odłączającej sygnał dla wyjść głośnikowych.
Odsłuch
Na początku może się wydawać, że Vincent SV-227 gra nieśmiało, podobnie do Lectora, jednak to ostatecznie wyraźnie różne wzmacniacze. Brzmienie Lektora jest "ustatkowane" i przewidywalne, Vincent potrafi zgotować spektakl, którego nie oczekiwaliśmy, wprowadzić emocje, które czerpią swoją energię z wysokiej mocy i dynamiki.
Oczywiście wzmacniacz nie jest na początku intencjonalnie delikatny, nie bawi się z nami w żadne podchody, tyle że materiał, który nie daje podstaw do mocnego grania, nie sprowokuje do tego SV-227 (a na przykład może wyzwolić od razu większy entuzjazm w zakresie niskotonowym u Xindaka).
Vincent ma moc, ale doskonale ją kontroluje i dawkuje, nie ma problemu w żadną stronę - ani nie przywali bez powodu, ani nie zabraknie mu energii i patosu, gdy żąda tego nagranie i muzyka. W porównaniu z Xindakiem gra jednak lżej i szybciej, chociaż nie dogania Audiolaba w zakresie rozdzielczości i detaliczności.
Vincent SV-227 nie będzie więc epatował monstrualnym basem, ale nie ma wątpliwości, że potrafi wygenerować potęgę, jak żaden inny model w tym teście. Tylko odrobinę naznaczony tłustością i zaokrągleniem, w zasadzie potrzebnymi dla uzyskania takiego efektu, bas SV-227 jest proporcjonalny, nisko rozciągnięty, dostatecznie rytmiczny.
Czytaj również: Czy do wzmacniaczy cyfrowych można podłączyć gramofon analogowy?
W porównaniu ze wzmacniaczami o wysokiej mocy z wyższych przedziałów cenowych Vincent SV-227 nie imponuje tak dokładnymi krawędziami, ale i nie zmusza do polubienia twardości i żylastości; pozwala sobie na tę odrobinę luzu, która i nam daje większy komfort, chociaż odsuwa ideał bezwzględnie kontrolowanego i precyzyjnego odmierzania.
Vincent SV-227 gra swobodnie i porządnie. Podobnie można podsumować charakter góry pasma. Dźwięczna, ale jeszcze nie błyszcząca ani nie iskrząca, ma wszystkiego po trochu, łącznie z dawką słodyczy.
Czytelność jest bezproblemowa, chociaż nie przykuwa uwagi, całe brzmienie nie jest zdeterminowane przez detaliczność, nie oferuje też pełnego otwarcia i bardzo długich wybrzmień.
Nie odczuwałem braku w jakiejkolwiek sferze, ale i nie byłem niczym zafascynowany - to w sumie co najmniej dobrze. Vincent SV-227 sprawnie i zarazem elegancko traktuje środek pasma, dobrze różnicuje, ale nie wysusza, łączy płynność z dynamiką. Potrafi zbudować duże, plastyczne pozorne źródła dźwięku, zagrać czysto i najgłośniej w całym testowanym towarzystwie.
Czytaj również: WAT WAT-owi nierówny, czyli co powinien wiedzieć amator lamp
Wejście DAC-a
Od kiedy komputer zyskał pozycję ważnego źródła, producenci przetworników C/A zaczęli wyposażać swoje urządzenia w wejścia USB. W wielu przypadkach podstawowa konstrukcja konwertera pozostawała bez zmian, a zapewniającym nowoczesność dodatkiem stawało się gniazdko USB wraz z odpowiednim interfejsem wejściowym.
Wciąż w przeważającej liczbie przypadków tak właśnie wygląda konstrukcja nie tylko DAC-ów, ale także amplitunerów czy wzmacniaczy (z wejściami USB). Vincent oraz Xindak pokazują, że można to zrobić nieco inaczej.
Punktem wyjścia jest nowa konstrukcja (w tym przypadku wzmacniacz), który nie musi zyskać przecież pełnej funkcjonalności niezależnego DAC-a z mnóstwem wejść, liczy się tu właściwie wyłącznie gniazdko USB.
Producenci decydują się więc na zastosowanie układu, który łączy interfejs wejściowy USB z analogowym wyjściem przetwornika cyfrowo-analogowego.
Wybór tego typu układów nie jest, niestety, duży, a te, które znalazły się w omawianych wzmacniaczach, mają raczej mało imponujące parametry, jednak wskazują drogę samym producentom elementów elektronicznych, że nowsze układy tego typu są potrzebne.
Radosław Łabanowski