Odsłuch
Z nowoczesnymi wzmacniaczami pojawiła się szansa, aby poczynić pewne oszczędności w cyfrowym urządzeniu źródłowym, które nie musi zawierać przetwornika. We wzmacniaczu pojawiają się wejścia dla różnych sygnałów cyfrowych i analogowych, w związku z czym brzmienie przestaje być jednoznaczne.
Wspólną cechą dla wszystkich opcji wykorzystania Wadia Intuition 01 jest charakter niskich tonów. W tym zakresie wzmacniacz sprawdza się najlepiej, pracuje najbardziej przewidywalnie i ma generalnie dużo do zaoferowania.
Aby osiągnąć taki bas, jakim dysponuje Intuition 01, do niedawna potrzebne było kilkadziesiąt kilogramów gorącego pieca tranzystorowego. Każdy wzmacniacz gra mniej lub bardziej w swoim stylu, więc nie porównam wprost Intuition 01 z żadnym innym, ale siła, jaką otrzymujemy z tego niewielkiego urządzenia, jest imponująca.
Wadia bez problemu wchodzi na wysokie poziomy głośności i udowadnia, że nie napina mięśni z waty, gdy podczas cichego grania popisuje się dynamiką i swoistą "zawziętością", zwracając uwagę na rytm i kontury basu.
Po zwiększeniu poziomu brzmienie nic nie traci na precyzji i szybkości, więc wrażenie jest doskonałe - kto lubi porządny bas, a to znaczy nie tylko niskie zejścia, ale chyba przede wszystkim kontrolę i dobre różnicowanie, nie będzie zawiedziony, i na pewno należy przestać się obawiać, czy tak dizajnerski wzmacniacz nie jest przypadkiem chimeryczny.
Intuition 01 to jeszcze nie mocarz nad mocarze, ale wzmacniacz pełną gębą. Swoboda łączy się z precyzją i w jakiś sposób również z miękkością, jakby Wadia chciała pokazać wszystko za jednym zamachem - dużo, szybko i z nasyceniem.
Czytaj również: Co to jest współczynnik tłumienia wzmacniacza?
Gniazdka typu BFA nie są ulubionymi złączami audiofilów, ale w tym standardzie producent dodał przynajmniej komplet porządnych wtyczek.
W porównaniu ze wzmacniaczem Pass INT-60 (test w poprzednim numerze) bas jest mniej obszerny, ale doskonale płynny, jednocześnie impulsywny, chociaż wolny od suchości i sterylności.
Wyraźnie więcej oleistości, miękkości i luzu pojawia się w zakresie średnich tonów, zwłaszcza gdy podłączymy źródła do wejść analogowych. Wadia premiuje je brzmieniem soczystym, wielobarwnym, chociaż ze skłonnością do braw pastelowych, zdecydowanie antytechnicznym, ale czystym i gładkim.
Obiektywnym ograniczeniem jest tutaj utemperowanie emocji i wyeliminowanie ostrości, chociaż subiektywnie komponuje się to z kulturą i subtelnością. Przekaz nie jest zdecydowany i bezpośredni, lecz lokalizacje dość bliskie. Po przejściu w zakres wysokich częstotliwości dźwięk znowu się otwiera, chociaż wciąż stroni od ostrości i przejaskrawienia.
Wszystko jest dobrze poukładane, proporcjonalne i przewidywalne, a więc mało "odkrywcze" i niespektakularne - z wyjątkiem podparcia basowego, zawsze bardzo energetycznego i często prowadzącego muzykę.
Wejścia analogowe są więc sposobem na łagodzenie w zakresie średnio-wysokotonowym - czy to nadmiaru wynikającego z charakterystyki kolumn, czy agresywnego charakteru źródła - ale przejście na wejścia cyfrowe nie oznacza odwrócenia sytuacji o sto osiemdziesiąt stopni.
Tak jak siła basu, tak i ogólna plastyczność jest wpisana gdzieś w DNA tego wzmacniacza i żonglowanie wejściami i standardami nie odwróci karty, chociaż może przesunąć niektóre akcenty.
Czytaj również: Czy 50-watowym wzmacniaczem można uszkodzić 200-watowe kolumny?
Wejścia cyfrowe, a zwłaszcza USB, wprowadzają lepszą przejrzystość, dźwięk lżejszy i swobodniejszy, chociaż mniej nasycony.
To jednak zmiana w kierunku wyższej neutralności i dokładności każe przyznać tej opcji więcej punktów za poszczególne parametry brzmienia, co najłatwiej dostrzec na środku pasma i w nagraniach o rozbudowanej aranżacji, w gęstych miksach - słychać więcej, materiał staje się lepiej czytelny, traci trochę na masie, pozorne źródła dźwięku są lepiej zdefiniowane, a przy tym tak samo bliskie.
Nie potrafią już być tak lepkie i otulające (co nie znaczy, że przez wejścia analogowe są nieustannie takie), lecz komunikatywność jest chyba również atutem tej opcji. Może się wręcz wydawać, że środek wchodzi w rolę lidera, odsuwając górę na drugi plan, a niskim tonom co najmniej dorównując.
Całe brzmienie ma więcej krzepy i determinacji, aby pokazać muzykę z całą dramaturgią i emocjami, jakie można z niej wydobyć. Na romantyczność nie ma tu jednak warunków ani czasu, muzyka płynie wartko i bez kombinowania - cały czas napędzana doskonałym basem.
Radosław Łabanowski