Pojawienie się każdego nowego projektu, zawierającego w tytule lub repertuarze hasło "Komeda", budzi obawy, gdyż pomysł, po ukazaniu się już kilkudziesięciu płyt z tematami napisanymi przez naszego najwspanialszego kompozytora związanego z jazzem, wydaje się być kompletnie wyeksploatowany.
Przy każdym nowym zamierzeniu opartym na spuściźnie Krzysztofa Komedy, podejmujący je artysta musi mieć świadomość, że przedstawi interpretacje dobrze znanych utworów w prawdziwie nowatorskiej formie. Niedawno wspaniale zaskoczył nas Adam Pierończyk albumem "The Innocent Sorcerer", za co zresztą otrzymał Fryderyka 2011, a obecnie solowy projekt Leszka Możdżera staje się murowanym kandydatem do wyróżnienia.
Album "Komeda" już bije rekordy popularności na krajowym rynku, ale odnotowuje też sukces komercyjny w Europie. Możdżer posiada status niemal gwiazdy muzyki popularnej, co zdarza się niezwykle rzadko i co nie spotkało Komedę, a przecież jego muzyka uświetniła szereg słynnych filmów lat 60. Popularność Leszka Możdżera wynika nie tylko z niekwestionowanej wirtuozerii, ale też z tworzenia na potrzeby teatru i kina, otwartości na najrozmaitsze trendy muzyczne i, co nie jest bez znaczenia,... poczucia humoru.
Leszek Możdżer zdobył staranne wykształcenie w konserwatorium, lecz swobodna interpretacja dzieł klasyki, jazzowych tematów i ludowych melodyjek stała się dla niego nieporównywalnie bardziej ponętna niż wycyzelowane odegranie koncertu Fryderyka Chopina. Możdżer z łatwością potrafi się włączyć niemal w każdy kontekst muzyczny i najczęściej ma coś ciekawego do dodania. Pochłonięty występami i innymi projektami, nie nagrał żadnej płyty solo od trzech lat, ale dał się w końcu namówić w 80. rocznicę urodzin Komedy. Album "Komeda" powstał w dwa dni, we własnym studio, na własnym fortepianie. Instrument posiada momentami metaliczny nalot, ale widać taki ton artyście pasuje.
Być może Komeda, który przecież nie był wirtuozem fortepianu, marzył, aby kiedyś jego utwory zyskały tak wspaniałą prezentację, nawet jeśli niezgodną z jego wyobrażeniami, to pełną rozmachu i popisów kunsztu wykonawczego. Ponieważ w ujmujących kompozycjach Komedy jest dużo wolnej przestrzeni, można ją ciekawie wypełnić, z czym Leszek Możdżer nie miał najmniejszych problemów.
Pozostał wierny metrum, tonacji, melodii i właściwie tylko "Crazy Girl" rozwinął wolniej niż w oryginale. Interpretacje zdominował styl impresjonistyczny, pełen wykwintnych harmonii i romantycznych ozdobników. Ponieważ muzyczna aura albumu jest pozbawiona elementów humorystycznych, z których słynie Możdżer, zaskakuje więc na zakończenie płyty słowami "O kurde, to nie takie łatwe!". Może to wywołać jednorazowy uśmiech u słuchacza, lecz prawdziwie celną kodą albumu jest szelest zamykanego zeszytu nutowego.
Już utwór otwierający "Svantetic", mimo potoczystej narracji i mocnego finału, przypomina nastrojem melancholijny świat muzyki Komedy. Aura smutku rozciąga się na najsłynniejszą kołysankę „Sleep Safe and Warm” zbudowaną z nut wyważonych, lecz celnie oddających dramatyzm sceny. Nastrój nieco się wypogadza w temacie "Ballad for Bernt", ale zaduma powraca w pięknie zinterpretowanej kompozycji "The Law and the Fist", w której improwizacja całkiem blisko trzyma się melodii.
Najbardziej rozbudowaną formę przyjął utwór „Nighttime, Daytime Requiem” z błyskotliwymi momentami preparacji, tryli, biegników oraz zmian tempa i nastroju. Ożywia klimat, a niekiedy wnosi poruszenie interpretacja "Cherry". Jak przystało, tytuł „Crazy Girl” uwodzi finezyjnie falującym rytmem walca, a powracający w różnych zabarwieniach zwięzły wątek przewodni pozostawia silną impresję. Króciutka "Moja Ballada" kończy się nagle, jakby zapowiadając kontynuację. Cóż, nie wszystkie popularne kompozycje, jak np. "Kattorna", można było przypomnieć za jednym razem.
Cezary Gumński
ACT/EMPIK