Szósty solowy album Noah Lennoxa wydany pod szyldem Panda Bear przywraca wiarę w twórcę, który niegdyś był prawdziwym bożyszczem sceny niezależnej. To także płyta dla wszystkich, których rozczarował ostatni, mocno futurystyczny krążek "Tangerine Reef", jego macierzystego zespołu Animal Collective.
Kanadyjski muzyk tym razem postawił na prostotę. Jak mówi, kiedy pisał piosenki, była tylko gitara i głos oraz podstawowy rytm. Kolejną rzeczą było wprowadzenie auto-tune'a jako narzędzia studyjnego. Stosowanie tej maszynki stało się dość powszechne, ale w przypadku Panda Bear dodało partiom wokalnym Lennoxa wielowymiarowości i głębi. Wciąż w jego głosie słychać fascynację twórczością The Beach Boys i Briana Wilsona, choć nie ma tu tej słodyczy i ducha zabawy, jak u mistrzów surf rocka.
W skrajnie skromnych, wręcz ascetycznych kompozycjach nie brakuje ciekawych pomysłów aranżacyjnych - dźwięk kropli wody zamiast werbla w "Dolphin", dubowy puls w "Cranked", melodia niczym z wesołego miasteczka w "Token", płacz w "Inner Monologue" czy udział latynoskich muzyków w "Inner Monologue". Cyfrowy folk, minimalistyczna poezja śpiewana, kontemplacyjny pop - wszystkie te określenia doskonale opisują najnowsze dzieło Panda Bear.
Grzegorz Dusza
Domino/Sonic