Dla mojego pokolenia zespoły takie jak Korn, Slipknot, Limp Bizkit czy Linkin Park właśnie przetarły szlaki nowoczesnego grania, uciekającego wszelkim klasyfikacjom i powiązaniom z tradycyjnym metalem. Rzeczy, które zaczęły się dziać pod koniec lat 90. i na przełomie nowego millenium dziś ciężko dobrze opisać, dlatego najlepiej ich po prostu posłuchać.
Po wydaniu przełomowej i ugruntowującej pozycję na scenie "Meteora", panowie z Linkin Park rozpoczęli wycieczki w stronę bardziej rockowego, prostszego grania, które zaskarbiło sympatię słuchaczy, jacy na co dzień po twórczość Amerykanów by nie sięgnęli. Stylistyczny zwrot zapewnił Linkin Park dotarcie do mas, o jakich wcześniej nie śnili. Dzięki czemu po dziś dzień - w tym w Polsce - zapełniają hale i stadiony na swoich koncertach.
Najnowszy studyjny album grupy, zatytułowany "The Hunting Party" to powrót do korzeni formacji - może niekoniecznie do stricte metalowego grania (albo dosadniej tego co "nu"), ale słychać, że panowie zatęsknili za mocnym uderzeniem nierzadko ocierającym się nawet o punk "War" czy hardcore "Mark The Graves".
Wokalnie Chester znów krzyczy, a Shinoda rapuje w prawie każdym utworze, wliczając w to dość mocne, singlowe i rozbudzające nadzieje na metalowe oblicze LP - "Guilty all the same" z gościnnym udziałem jednej z ikon rapu - Rakima. Czarnoskóry mc to nie jedyna barwna postać biorąca udział w przywracaniu formacji dawnej potęgi, gdyż do grona gości zalicza się również nie kto inny jak Daron Malakian z System of A Down, którego "feat" jest najbardziej zaskakującym, bo połamanym, skocznym i trącącym nawet folkiem numerem na krążku.
Gości pojawiło się czworo, aczkolwiek obecność Page`a Hamiltona przemilczmy.O Tomie Morello z nieodżałowanego Rage Against The Machine można napisać za to tyle albo aż tyle, że jego udział jest znikomy, bo Tom nie użycza głosu, a talentu instrumentalnego - czyli, jest bo jest i basta.. Nie wiem, jak "wielki" jest jego wkład w miniaturę "Drawbar”, i nie będę się nad tym głowił, grunt, że jest to interesujący przerywnik dodający "The Hunting Party" nieco pożądanego mroku.
Stricte brzmieniowo, choć panowie cofnęli się na "The Hunting Party" o niemal dekadę, niestety nie jest tak różowo. Owszem, surowsza perkusja, lekki piach w gitarach, no i sam miks wokali są na plus, ale czuć w tym wszystkim pewną sztuczność. Nie żebym był przeciwnikiem tego, co słyszę na "The Hunting Party", gdyż jest to zdecydowanie najbardziej różnorodny, a zarazem w pełni rockowo-metalowy album Linkin Park od lat, lecz niestety nie kupuję tej nagłej miłości do wściekłego łojenia.
Mam jednak nadzieję, że podjęta decyzja i jej rezultat w postaci tego albumu (niepotrzebnie dosładzanego przez niemal stadionowe refreny) będzie sukcesywnie podtrzymywana na kolejnych wydawnictwach. Czy tak się stanie, czas pokaże, ale jest szansa na to, że panowie już po wyjściu spod jarzma Ricka Rubina jeszcze nie raz nas zaskoczą. Jak na razie robią to dość regularnie, z różnym skutkiem (patrz; album z elektronicznymi remiksami, w tym naszego rodaka Toma Swoona).
Cóż, nieważne co mówią, ważne żeby mówili. Medialna cisza raczej Linkin Park nie grozi. A ja na razie pluję sobie w brodę, że po raz kolejny ominąłem ich koncert w naszym kraju. Chętnie dałbym sobie spuścić łomot nie tylko starociami jak "Faint", ale przede wszystkim rozpędzonym, z początku subtelnie thrashującym, żywcem wyjętym z "Metaora”, otwierającym album "Keys to the kingdom”.
Grzegorz "Chain” Pindor