Koncertowy album Artura Rojka skojarzył mi się z grupą Portishead i ich płytą "Roseland NYC Live". Grupa o czysto elektronicznym brzmieniu zaprosiła wówczas do występów orkiestrę symfoniczną, co zupełnie zmieniło brzmienie piosenek.
Artur Rojek musiał mieć w pamięci tamten album, kiedy przygotowywał finał trasy promującej jego solowe dzieło "Składam się z ciągłych powtórzeń". Na miejsce występu wybrał słynącą z doskonałej akustyki katowicką salę, a towarzyszyła mu Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia.
Szkielet kompozycji został ten sam, ale potęga brzmienia filharmoników pozwoliła tchnąć w nie nowego ducha, dodać przestrzeni. Arturowi Rojkowi udało się wyjść poza schemat rockowo-elektronicznego grania, śpiewa tu bardziej ekspresyjnie i głównie falsetem.
Z repertuaru Lenny Valentino przypomniał piosenkę "Dla taty", a czasy Myslovitz przywołują "Chciałbym umrzeć z miłości" i odśpiewany z publicznością "Długość dźwięku samotności". Ciekawie prezentują się covery. Soulowy klasyk "Easy" (Lionel Ritchie) przerodził się w niepokojący avant-popowy utwór. Z kolei południowoamerykański "Cucurrucucú Paloma" (Caetano Valoso) zabrzmiał tak, jakby był napisany specjalnie dla niego.
Grzegorz Dusza
KAYAX