Historia zespołów głośnikowych Yamahy jest jednak o wiele dłuższa, podobnie jak w przypadku kilku innych firm japońskich, o czym wielu audiofilów po prostu nie wie, hurtem lekceważąc wszystkie japońskie głośniki.
A skoro tak... to większość japońskich firm faktycznie nie wkłada wielkiego wysiłku w zdobycie zamożniejszego głośnikowego klienta, skoro ten uparł się kupować tylko to, co europejskie i amerykańskie. Yamaha do końca nie odpuściła, trzyma się jeszcze niższych zakresów cenowych, dość często wypuszcza nowe konstrukcje, do których należy właśnie Yamaha NS-F330.
"NS-F" to tradycyjny symbol wielu wolnostojących konstrukcji Yamahy, dzisiaj i w przeszłości, nie jest to więc symbol żadnej konkretnej serii (chociaż wcale nie wszystkie podłogówki mają w symbolu "NS-F", niektóre tylko "NS" - tę niekonsekwencję trudno wyjaśnić).
Aby zorientować się, do jakiej rodziny należy NS-F330, trzeba prześledzić całą ofertę Yamahy. Ogólnie rzecz biorąc, jest to średnia półka - jeszcze wyżej są modele Soavo, ale są też propozycje znacznie tańsze.
W swojej rodzinie, którą rozpoznamy choćby po prostokątnej tubce głośnika wysokotonowego, NS-F330 jest najtańszą kolumną wolnostojącą. Wpisuje się w średnią wielkość konstrukcji tego testu, układ głośnikowy też wygląda znajomo - obowiązkowemu wysokotonowemu towarzyszy para nisko-średniotonowych.
W tym przypadku, podobnie w Bronze 5, mają one 15-cm średnicy (mierząc całą średnicę kosza), ale z kolei z Areną 180 łączy je sposób filtrowania - nie jest to układ dwuipółdrożny, lecz dwudrożny - obydwie 15-tki pracują w tym samym zakresie, podawana przez producenta częstotliwość podziału (z głośnikiem wysokotonowym) to rozsądne 3,2 kHz.
Obudowa Yamahy NS-F330 też nie jest skomplikowana - jednokomorowa, bas-refleks, z wyprowadzeniem tunelu na tylnej ściance. Widać jednak starania producenta, aby uznać konstrukcję za solidną i starannie wykonaną, uciekającą od tłumu produktów niskobudżetowych (które w wykonaniu Yamahy faktycznie wyglądają zupełnie inaczej).
Również dzięki wprowadzeniu charakterystycznych elementów firmowej techniki, NS-F330 prezentują się zarówno porządnie, jak i oryginalnie. Skrzynka jest więc wzmocniona trzema poziomymi wieńcami, ma przednią ściankę o podwójnej grubości; jak na swoją umiarkowaną wielkość, NS-F330 są dość ciężkie - 18,2 kg. Na pewno nie przegapimy też wygiętych ścianek bocznych - sam front ma szerokość 18 cm, a w najszerszym miejscu (w połowie głębokości) obudowa ma 20,5 cm. Oprócz frontu, wszystkie ścianki oklejono folią drewnopodobną; w teście czarną, są też dostępne wersje biała i orzechowa.
Zaciekawił mnie sposób połączenia ścianki tylnej z pozostałymi - wykonany jest "na ostro", bez żadnego widocznego z zewnątrz wpustu, dylatacji itp, takiego łączenia trzech ścianek (narożniki), z powodów technologicznych i kosztowych, nie widuje się przy wykończeniu folią, to raczej rozwiązanie typowe dla obudów wykończonych naturalnym fornirem (dla porównania proszę popatrzeć na zdjęcia fragmentów tylnych ścianek wszystkich testowanych kolumn - tylko Yamaha NS-F330 może pochwalić się takim wykonaniem).
To jednak, niestety, tylko tył obudowy, który nie będzie rzucał nam się w oczy, na mój gust byłoby super, gdyby w taki elegancki sposób wykonano przednią ściankę, zamiast doklejać do niej błyszczący panel. Wyjątkowo wyraźnie wyeksponowano też maskownicę, odstającą na ok. 1 cm, mocowaną na błyszczące kołeczki wychodzące z frontu. Bezpośrednio w dolną ściankę obudowy możemy wkręcić kolce.
Przetworniki wyglądają schludnie i oryginalnie; optycznie zostały zunifikowane fakturą i kolorem koszy (nisko-średniotonowe) i tubki (wyskotonowy), membrany tych pierwszych mają kolor perłowy, wykonane są z firmowego materiału PMD (polimer z dużym dodatkiem miki); centralne "nakładki przeciwpyłowe" mają średnicę zredukowaną do minimum - do średnicy cewki, w celu ustalenia niskiej masy drgającej.
Również Yamaha zastosowała tubowy profil wokół aluminiowej wysokotonowej kopułki, którą dodatkowo zabezpieczono dyfuzorem. Tuba kojarzy się z wysoką efektywnością, ale powodem wprowadzania tego typu, dość płytkich ustrojów, do kolumn domowych, jest raczej regulowanie charakterystyk kierunkowych.
25-mm, aluminiowa kopułka wysokotonowa (producent podaje 30 mm, ale chyba bierze pod uwagę zawieszenie) zainstalowana jest we wlocie krótkiej tuby, podobnej jak w konstrukcji JBL-a; to rozwiązanie "wizerunkowo" trochę ryzykowne, bowiem tuby kojarzą się różnie (i brzmią też różnie - wcale nie muszą brzmieć źle), dla JBL-a to jednak kwestia oczywistej tradycji i konsekwentnej polityki, dla Yamahy - wolny wybór.
Oczywiście sami konstruktorzy mogli zasugerować zastosowanie tuby, która zmienia charakterystyki kierunkowe; Yamaha powołuje się przy tym na rozwiązania stosowane w studiach, służące redukcji odbić, w celu podniesienia dokładności odwzorowania sceny stereofonicznej - pod warunkiem wszakże, że słuchacz (realizator nagrania) znajduje się w ściśle określonym miejscu.
Najbliżej spowinowacona z NS-F330 jest konstrukcja NS-F350, ale to już układ trójdrożny, z parą 18-cm niskotonowych i jedną 15-tką w roli średniotonowego (i bardzo nietypową częstotliwością podziału między tymi sekcjami - 1,4 kHz!).
Odsłuch
Dla audiofilów zatwardziałych w opinii, że Japończycy dobrych kolumn robić nie potrafią, żaden test nie ma wielkiego znaczenia, zwłaszcza pochlebny. Nie zamierzam nikogo zadziwiać opinią, że NS-F330 grają niesamowicie i przepięknie, ale uczciwie muszę stanąć w ich obronie i stwierdzić, iż spokojnie trzymają poziom tego testu i tej klasy cenowej, nie potykają się wyraźnie w żadnym miejscu i nie są w tej grupie najbardziej specyficzne – tytuł największego indywidualisty pozostaje przy Azure F-100v2.
Yamaha NS-F3300 w pierwszym wrażeniu przyłączają się do peletonu, czasami bardziej przypominając Bronze 5, czasami Tesi 560, a momentami nawet Areny 180; dodają od siebie wyjątkowo przekonującą plastyczność oraz pogłębioną scenę, i chociaż nie powtarzają wybitnej przejrzystości Tesi 560, to czytelność planów a także pozycji jest co najmniej dobra. Przede wszystkim dźwięk NS-F330 jest daleki od suchości i spłaszczenia, a soczystość łączy się z gęstością niskich rejestrów, podczas gdy w Bronze 5 żywość koncentrowała się nieco wyżej.
Tutaj Yamahę najwięcej łączy z Indianą – te dwie kolumny potrafią dowartościować "dolny środek", Yamaha może nawet najlepiej, tworząc wrażenie nie tyle masywności, co właśnie głębi tych dźwięków, które tylko mogą na tym skorzystać; w tym w zasadzie wszystkich wokali. "Utubienia" wysokotonowego nie ma się co obawiać - nie przynosi żadnych wyraźnych podbarwień.
Góra jest mniej subtelna niż z Indiany, ale w tym zakresie włoskie kolumny naprawdę się popisały. Yamaha reprezentuje błyszcząco-konkretny profil wysokich tonów, nieco głośniejszych niż z Bronze 5, ale dalekich od metaliczności Azure. Dźwięk jest żywy, a na basie bardzo poprawny dynamicznie i nieźle rozciągnięty - Yamaha nie próbuje tutaj wychodzić poza spodziewane granice kompetencji skromnego układu, gra solidnie i proporcjonalnie.
Andrzej Kisiel