Nowoczesne wzornictwo, którego główne zasady są w wielkiej mierze dyktowane przez gust kobiet, podporządkowało sobie argumentację akustyczną, a nawet udaje, że jest z nim w pełnej zgodzie – szczupłe kolumny mają swobodniej rozpraszać, kreując lepszą przestrzenność… i to by było na tyle, jeżeli chodzi o zalety wąskich kolumn.
O wadach mało kto mówi, bo po co psuć dobre samopoczucie; duże, a zwłaszcza szerokie kolumny i tak są skazane na banicję, a w najlepszym razie - na rolę marginalną. Na pewno nie pojawią się w nowocześnie urządzonych salonach, w których tym lepiej, im większa przekątna telewizora i mniejsza średnica woofera. Czy jednak na pewno?
Sonus Faber rozpoczął swoją karierę od małych monitorów, adresowanych do audiofilów o wysublimowanym smaku jeszcze wtedy, gdy duże kolumny były zjawiskiem znacznie częstszym; filigranowe Sonuski były wówczas odświeżającym powiewem lekkości, przedstawiały nową perspektywę tak estetyczną, jak i brzmieniową.
Dzisiaj role się zmieniają; na rynku nadal dominują kolumny wolnostojące, ale znacznie rzadziej tak "napakowane" jak dwadzieścia lat temu. Małe podstawkowce nie są z kolei czymś niezwykłym nawet w hi-endzie, stąd pierwotna specjalizacja Sonusa nie gwarantuje mu już - jak kiedyś - tak wyraźnej identyfikacji na rynku.
Firma zmieniła więc kierunek, a raczej rozszerzyła linię frontu – dosłownie i w przenośni. Dzisiaj w jej ofercie są pospołu konstrukcje podstawkowe i wolnostojące, a wśród tych drugich dwa modele zupełnie wyjątkowe – Sonus Faber Elipsa i Stradivari.
Dzięki nim Sonus zostanie zapamiętany nawet przez przypadkowego przechodnia, klienta czy oglądacza katalogów nie jako producent głośnikowych miniaturek, ale prowokacyjnie szerokich skrzyń, które nagle okazują się wcale nie takie straszne… I jeszcze jedna uwaga – to wcale nie pierwsze wyjście Sonusa poza schemat, nie pierwsze łamanie konwencji.
Pamiętacie Extremy? Formalnie konstrukcja podstawkowa, która ważyła kilkadziesiąt kilogramów, i - co najbardziej niezwykłe - była głęboka na ponad 60 centymetrów – kolos. Wtedy - wgłąb, teraz - wszerz… i w obydwu przypadkach z doskonałym rezultatem wizualnym.
To jest wyczucie proporcji nawet tam, gdzie wydaje się, że na harmonię nie ma żadnych szans; to jest talent do designu! Ważne jest trafne zdefiniowanie wymiarów zewnętrznych, wprowadzenie zaokrągleń i skosów, modyfikujących optycznie sylwetkę podziałów, połączenie różnych materiałów, ich kolorów i faktur, przy zachowaniu najwyższej jakości materiałów i precyzji wykonania, wszystko w ramach wypracowanego przez lata, własnego stylu… i kolumna o szerokości 55 cm, potencjalnie straszydło, okazuje się dziełem sztuki.
Znudzony formami anorektycznymi, a jednocześnie - w przypadku kolumn tej klasy - i tak skazany na coś dużego lub bardzo dużego, klient może wykazać się kawalerską fantazją (zwłaszcza gdy jest kawalerem) a jednocześnie wrażliwością na włoskie klimaty i kupić właśnie coś tak szalonego i zarazem subtelnego.
No dobrze, ale czy to w końcu ma jakieś zalety akustyczne? Jak najbardziej. Wąska przednia ścianka pozwala swobodniej rozpraszać fale, lecz wcale nie wszystkie – tylko te, które są ok. dwukrotnie dłuższe niż szerokość odgrody (frontu), będą ją swobodnie "opływać", uginając się na bocznych krawędziach; dla obudowy o szerokości 20 cm oznacza to, że opływają ją częstotliwości kilkuset Hz i niższe, a wyższe od 1 kHz w większym stopniu odbijają się od krawędzi, od frontu i kumulują z falami biegnącymi bezpośrednio od głośnika.
Oznacza to, że w samym środku pasma następuje poważna zmiana sposobu promieniowania, która zresztą gubi niedoświadczonych konstruktorów – amatorów, posługujących się katalogowymi charakterystykami głośników.
Są one mierzone w standaryzowanych, ale nieadekwatnych do realiów typowej kolumny warunkach – w dużych odgrodach; gdy natomiast głośnik pracuje w wąskiej obudowie, połowa energii częstotliwości z zakresu poniżej ok. 500 Hz, opływając obudowę, ucieka do tyłu i chociaż częściowo wraca po odbiciach, to zjawisko powyższe powoduje obniżenie ciśnienia akustycznego przed kolumną, czyli spadek standardowo mierzonej efektywności w tym zakresie.
Trzeba wówczas dokonać korekty "w dół" charakterystyki w wyższym zakresie, obniżając efektywność całego zespołu. Stąd też głośniki niskośredniotonowe, które mają katalogową efektywność, np. 88 dB, w typowej wąskiej obudowie, w dobrze zestrojonym zespole głośnikowym dadzą nam końcową efektywność rzędu 85 dB; jeżeli zignorujemy ten efekt i tę korektę, kolumna będzie miała zaburzoną równowagę tonalną na korzyść zakresu średniowysokotonowego.
Szeroka obudowa może całkowicie nie rozwiązuje, ale znacznie redukuje ten problem – przesuwając w dół częstotliwość, przy której następuje zmiana sposobu promieniowania-rozpraszania, poszerza zakres częstotliwości, w którym możemy uzyskać wysoką efektywność, zbliżając ten zakres do - niskich tonów, w którym mimo występowania zjawiska opływania obudowy przez bardzo długie fale, następuje efekt ich kumulowania się po odbiciach od sąsiednich powierzchni.
Owszem, w sumie mniejsza porcja energii średnich częstotliwości zostanie rozproszona i odbijana od sąsiednich powierzchni, zmieniając tym samym sposób odwzorowywania sceny dźwiękowej z mniej swobodnego, otwartego, na bardziej skupiony, precyzyjniejszy w definiowaniu pozycji poszczególnych pozornych źródeł dźwięku – trochę podobnie jak w głośnikach tubowych.
Ale bez obaw… Przednia ścianka Sonus Faber Elipsa jest szeroka i specjalnie wyprofilowana – jej łagodna wypukłość, przechodząca w mocniej zaoblone listwy boczne, prowokuje odbicia do kierowania się na zewnątrz, aby przejście z fazy odbić do fazy opływania odbyło się możliwie łagodnie.
Głośnik niskotonowy to duża, 10-calowa jednostka, ale… zwykle to średnica głośnika niskotonowego wymusza określoną szerokość obudowy, albo, jeżeli warunki dyktuje designer, szerokość ogranicza jego średnicę; tak czy inaczej te dwa wymiary idą najczęściej w parze.
Skoro tutaj zgodzono się na szerokość 55 cm, czemu nie sięgnięto po jeszcze większy głośnik niskotonowy? Po pierwsze dlatego, że mimo nadzwyczajnej szerokości i zacnej wysokości, obudowa Elipsy wcale nie ma bardzo dużej objętości – jej głębokość to niecałe 30 cm, i to tylko w osi symetrii – również tylna ścianka biegnie łukiem, zbliżając się do przedniej.
Wracając na moment do proporcji – właśnie taka radykalna redukcja głębokości pozwala Elipsom, przy dużej szerokości, zachować swoistą lekkość, pokazać szczupłą sylwetkę – tyle, że z innej perspektywy. Gdyby kolumna była wyraźnie głębsza, straciłaby ten walor niezależnie od ciekawego kroju frontu.
Wypada jednak wyjaśnić, że nie ma powodów akustycznych, aby szerokiej przedniej ściance towarzyszyła niewielka głębokość; ta jest głównie determinowana, również przy wąskich frontach, potrzebną głośnikowi niskotonowemu objętością.
Zastosowanie większego głośnika niskotonowego zachwiałoby też koncepcją optycznego wyszczuplenia frontu za pomocą centralnego panelu obleczonego skórą, którego szerokość jest związana ze średnicą głośnika niskotonowego – "podcięto" mu nawet po bokach kosz.
Panel ten przypomina formą przednie ścianki klasycznych kolumn Sonusa, chociaż nietypowe jest też to, że sięga, tak jak cała obudowa, daleko powyżej głośnika wysokotonowego, co również – jak to się stało? – wcale nie razi nienaturalnością.
W znacznie większych Stradivari (kubaturowo ok. dwukrotnie) również nie stosuje się większych głośników niskotonowych – są tam za to dwa; w końcu nowoczesne 10-calowe niskotonowe mają tak wyśmienite parametry i zdolność przetwarzania najniższego basu, że naprawdę nie ma powodu szukać większych, zwłaszcza że trzeba by ich szukać zupełnie gdzie indziej niż dotychczas – ani Seas, ani Scan-Speak, z którym Sonus tradycyjnie współpracuje, nie produkują większych przetworników.
Głośniki tworzą smakowitą skandynawską "mieszankę firmową" – sam Sonus ich nie produkuje, choć zamawia specjalne wersje – wcale nie specjalne na niby (różnice w stosunku do wersji standardowych są ewidentne).
Niskotonowy to Seas, średniotonowy Scan-Speak, wysokotonowy – Vifa. Konstruktor nie trzymał się też jednego materiału membran, jednak dobierał je zgodzie z regułami sztuki, optymalizował do danego zakresu częstotliwości w sposób zrozumiały, chociaż nie jedyny, jaki można by uznać za poprawny.
Głośnik niskotonowy mam więc membranę metalową - aluminiowo-magnezową, bo w przetwarzaniu basu najważniejsza jest jej sztywność – pasożytnicze rezonanse pojawią się daleko poza zakresem przetwarzania i spokojnie dadzą się odfiltrować przez zwrotnicę, chociaż nie przez filtry 1. rzędu – takie były kiedyś jednym z punktów sonusowego programu, ale firma dawno je porzuciła.
W centrum znajduje się "antykompresor" – producent nazywa tak coś, co w naszej nomenklaturze częściej przedstawia się jako "korektor fazy" i trzeba przyznać, że "antykompresor" lepiej pasuje do rzeczywistego wpływu tego elementu na pracę głośnika, zwłaszcza niskotonowego – korygowanie charakterystyki przetwarzania fazy, następujące tym sposobem w zakresie średnich częstotliwości, nie ma tu wielkiego znaczenia, natomiast umożliwienie ucieczki powietrza z układzie magnetycznym, czyli zapobieganie jego sprężaniu przy ruchu membrany z dużymi amplitudami, ma związek z przetwarzaniem niskich częstotliwości.
Większość głośników niskotonowych nie ma jednak takiego elementu, ponieważ zastosowanie dużej "nakładki przeciwpyłowej" pozwala dodatkowo wzmocnić membranę, a ciśnienie z układu magnetycznego w nowoczesnych konstrukcjach i tak może uchodzić przez centralny otwór w układzie magnetycznym i specjalne szczeliny pod dolnym zawieszeniem – które ma również woofer Seasa/Sonusa.
"Korektory fazy" częściej spotyka się w głośnikach średniotonowych, gdzie sztywność membrany nie jest już sprawą tak priorytetową, a usunięcie nakładki pozwala też zmniejszyć masę, co z kolei ma znaczenie dla średniotonowego – taki naturalny porządek rzeczy widać np. w Scalach Focala, natomiast w Elipsie został on odwrócony, lecz nie pozbawiony sensu – "korektor fazy" w roli "poprawiacza charakterystyki" jest generalnie przereklamowany, często wywołuje wręcz zaburzenia na charakterystyce, i tak renomowana firma, jak Scan-Speak, nie produkuje żadnego głośnika, nawet średniotonowrego, z korektorem fazy – chyba że na zamówienie…
W starych Amati Homage pracowała specjalna wersja 18-cm "węglowego" z korektorem fazy, więc gdyby Sonus się uparł, to pewnie i 15-cm Revelatora dałoby się tak "skorygować", jednak Sonus skorygował swoje podejście do sprawy i zgodził się na średniotonowy z nakładką przeciwpyłową – choć nie standardową, wypukłą, ale wklęsłą. Zresztą cała membrana, mimo że fundamentalnie celulozowa, jak w Revelatorach, jest zmodyfikowana – nie ma charakterystycznych nacięć, ale domieszkę włókna drzewnego.
Podobny głośnik stosowany jest w mniejszych wolnostojących Cremonach M, a w wersji niskośredniotonowej (choć z zewnątrz wyglądającej identycznie) w podstawkowych Auditorach M. Głośnik wysokotonowy to poważnie zmodyfikowany "pierścieniowy" XT25 Vify, od standardowych różni się przede wszystkim inaczej wyprofilowanym, mocniej zaostrzonym, metalowym (zamiast plastikowego) centralnym szpicem, zbliżającym go trochę do konstrukcji referencyjnego pierścieniowego Scan-Speaka, który znajduje się w referencyjnych Stradivari.
Z tyłu obudowy widać trzy otwory – dwa większe i jeden mniejszy; obydwa większe wychodzą z głównej komory głośnika niskotonowego. Ograniczona głębokość obudowy spowodowała, że tunele, konieczne dla odpowiednio niskiego strojenia, dochodzą bardzo blisko przedniej ścianki, ale jak wskazały pomiary, układ rezonansowy działa bez zakłóceń.
Mniejszy otwór, również z tunelem, obsługuje głośnik średniotonowy – mimo że zadaniem średniotonowego nie jest przetwarzanie niskich częstotliwości, a układ rezonansowy dostrojono nisko, to jego działanie wraz z elektrycznym filtrowaniem górnoprzepustowym może skutecznie odciążyć głośnik od dużych amplitud, a przy tym pozwolić mu na swobodne "oddychanie".
Zwrotnicy nie obejrzeliśmy, bo jest zakopana na samym dole obudowy; wygląda na to, że jest tam lokowana jeszcze przed jej ostatecznym złożeniem. Według informacji producenta, opiera się na filtrach 2. rzędu i dzieli pasmo przy 250 Hz i 2300 Hz – podziały są więc dość niskie, ale przetworniki średniotonowy i wysokotonowy bardzo mocne i z pomocą filtrów 2. rzędu z łatwością to wytrzymają.
Niezwykle oryginalny, technicznie bogato wyposażony i wyśmienicie wykonany instrument audio. Elipsa, trochę mniejsza i skromniejsza od Stradivari (ale dwa razy tańsza), moim zdaniem prezentuje się nie mniej elegancko, w sposób dobrze wyważony, bez przepychu, między innymi dzięki temu, że jej klonowe drewno nie zostało polakierowane na wysoki połysk, jak to jest w tradycji najdroższych Sonusów. Piękna.
Odsłuch
Szerokimi obudowami Stradivariego i Elipsy, Sonus Faber skierował się na drugi biegun w stosunku do małych monitorów, które również ze względu na swoją wielkość miały być najlepszym sposobem osiągania dobrej spójności, przestrzenności i wieloznacznej (dlatego tak znaczącej...) muzykalności.
Trudno było ukrywać, że musi się to odbyć kosztem mocy, skali dźwięku, autorytetu basu itp., ale teraz - patrząc na to z drugiej strony – czy duża trójdrożna kolumna rzeczywiście jest skazana na ułomności w tych dziedzinach, dla których Sonus niegdyś faworyzował dwudrożne monitory?
Prawa fizyki w tym czasie się nie zmieniły... Jak tu teraz z tego wybrnąć? To już zadanie dla recenzenta, skoro sam wsadził kij w mrowisko. Dam więc i Bogu świeczkę, i diabłu ogarek.
Porównanie nie będzie abstrakcyjne, a bardzo miarodajne – mogę bowiem przywołać testowane rok temu Cremony Auditor, czyli współczesnego podstawkowca Sonusa z tej samej serii, opartego na bliźniaczych przetwornikach (oczywiście z wyjątkiem niskotonowego).
Zrobiły doskonałe wrażenie nie tylko lekkością, stereofonią podaną z rozmachem, naturalnością i subtelnością barwy, lecz również - co było już większym zaskoczeniem - dużym zakresem dynamiki i pięknym basem.
Sonus Faber Elipsa nie jest pod każdym względem lepsza, inaczej balansuje, inaczej rozkłada akcenty, wprowadza nowe możliwości, nie jest jednak zupełnie inna – prezentuje podobny krój charakterystyki z lekkim podkreśleniem średnicy, czego chyba większość audiofilów świadomych sonusowych tradycji będzie oczekiwała.
Osiągnięcie takiej zbieżności jest dużym sukcesem, bowiem mówimy o nawiązaniu do dobrego wzorca, o stabilności firmowego stylu. Świadczy to też o tym, że dla dobrego konstruktora uzyskanie zrównoważonej charakterystyki jest możliwe niezależnie od wielkości i skomplikowania konstrukcji – maluchy nie grają zbyt jasno i bez podstawy, a dźwięk z wielkich Elips nie jest przyciężki i pozbawiony walorów przestrzennych. Czy to jednak nie sukces głównie Auditora, po co bowiem kupować kolumny pięć razy większe i cztery razy droższe?
Sukces Auditora jest niekwestionowany, bo jego brzmienie w pewnym sensie przekracza granice, jakie zwykle dotyczą dwudrożnych podstawkowców, natomiast Elipsa nie zaskakuje – gra na miarę swojej wielkości.
Brzmienie jest pełne, nasycone, stabilne, solidne, a bas rozciągnięty znacznie niżej. Na tle Scali Sonus Faber Elipsa brzmi mniej spektakularnie, a bardziej naturalnie. Takie sformułowanie obudzi demony – jedni przeczytają, że Sonus Faber Elipsa brzmi nieciekawie, a inni, że Scala jest wynaturzona...
Może nic już na to nie poradzę, choć spróbuję: Elipsa oddaje barwy bardzo neutralnie, spokojnie, dla wyciągania różnic nie posługuje się narzędziami, które jednocześnie mogłyby zmienić charakter dźwięków, a posługując się analogiami wizyjnymi: nie zwiększa kontrastu, nie zwiększa siły światła, nie wyostrza barw. Daje obraz bardziej kinowy, cieplejszy.
Wysokie tony nie są połyskliwe, ale satynowe, delikatne i rozdzielcze, czyste i gładkie, lecz nie nabłyszczone. Ilościowo podane z umiarem, wyraźnie słychać koncepcję, aby góra nigdy, lub prawie nigdy nie spowodowała nadmiernego rozjaśnienia – jest tu "zapas umiaru" nawet dla wyraźnie rozjaśnionego czy wyostrzonego sprzętu współpracującego, jedynie wypaczone nagrania mogą zmienić sytuację.
Z drugiej strony, kiedy włączyłem dość ciemną i suchą płytę, Elipsy świetnie wyszły naprzeciw temu wyzwaniu, wcale nie pogrążyły wokalu, dostarczyły dość światła w zakresie średniowysokotonowym, aby całość zachowała dobrą - znowu naturalną – przejrzystość.
Również w przekroju innych płyt, w tym bardzo dobrze zrealizowanych, nie jest to krystaliczność, która zapierałaby dech, co ma jednak ten walor, że nigdy nie odczuwamy sztuczności, przesytu, przewagi detalu nad substancją; to właśnie wspomniany wcześniej prymat naturalności. Wszystkie płyty były odtwarzane jakby z intencją, aby dało się ich przyjemnie słuchać.
Scali trudno odmówić dokładności rozumianej jako ukazanie wszystkiego, co nagrano, jednak jest w tym jakaś fałszywa, choć bardzo delikatna i niebolesna nuta; z kolei Sonus Faber Elipsa może troszkę zaciera, co jest równie łatwo przyswajalne, a przy tym może być interpretowane jako jeszcze bliższe neutralności, bo wolne od przerysowań, podbarwień, dodatków.
Średnica jest doskonale wyważona i płynnie, konsekwentnie zintegrowana z basem – tutaj wszelkie problemy strojenia układów trójdrożnych, dotyczące spójności, zostały całkowicie rozwiązane.
Kolumny Sonus Faber Elipsa słuchane z umiarkowanej odległości 3 metrów dawały obraz skupiony, może nie jak ze źródła punktowego, ale żadnych śladów podziału między trzy przetworniki nie można się doszukać; słusznie i umiejętnie obciążono mocny głośnik średniotonowy zadaniem przetwarzania również "niskiego środka", choć nie mniej kunsztu wymagało dobre połączenie z wysokimi tonami.
Środek jest więc pełny, zaznaczony lekkim wzmocnieniem, lecz nie wyodrębniony, przechodzący niezauważalnie w sąsiednie, skrajne zakresy. Jest tu i żywość, i intymność, wyższa temperatura i jednocześnie łagodność.
Bas został zestrojony bez zarzutu, połączył świetne rozciągnięcie z szybkością reakcji, choć nie jest tak gęsty i muskularny jak w Scalach, to swoim delikatnym zaokrągleniem i umiejętnością kołysania doskonale pasuje do całości.
W sprawie przestrzeni Sonus Faber Elipsa wypowiada się kompetentnie, z dużą pewnością siebie, lecz znowu elegancko i bez zacietrzewienia – stawia raczej na pierwszy plan, wymiaru głębi nie gubi, lecz proporcjonalnie wygasza źródła bardziej oddalone.
Od precyzji lokalizacji ważniejsze jest oddanie wielkości instrumentów i wagi głosów, co znowu nawiązuje do powtarzanej w tym opisie, bo będącej kluczem do charakteru Elipsy – naturalności. Niby banalne określenie, ale jakże istotne i w tym przypadku trudne do zastąpienia.
Andrzej Kisiel