Blumenhofer Gran Gioia - odsłuch
Pierwsze spotkanie z kolumnami Blumenhofer Gran Gioia było trochę przypadkowe. Zwróciłem na nie uwagę podczas ostatniego Audio Video Show. Nawet wśród tak wielu osobliwości i wielkości, jakie pojawiły się na imprezie, przykuwały uwagę. Zarówno wyglądem, jak i dźwiękiem. A niełatwo mnie czymś zaintrygować. Coraz mniej się wzruszam... kolumnami pięknymi, gładkimi, luksusowymi.
Często potężne konstrukcje grają (dla mnie) po prostu mało przekonująco - swoim wyglądem i ceną obiecują tak wiele, a dostarczają... Jednak staję w ich obronie - tyle, ile technika jest nam w stanie przenieść. Mniej lub więcej, w zależności od natury "żywego dźwięku", od jakości nagrania, od akustyki pomieszczenia, od innych elementów systemu.
Konstruktorom idzie więc całkiem nieźle z uzyskiwaniem dźwięku czystego, detalicznego, zrównoważonego, z nisko rozciągniętym basem; a gorzej z oddaniem dynamiki, skali, "wielkości" wydarzeń muzycznych, które nie ograniczały się do solisty lub małego zespołu.
Chociaż duże kolumny potrafią pod tym względem więcej, to wciąż za mało, aby nas przenieść do studia, albo muzyków wprowadzić do naszego pokoju. Najlepszym i niezapomnianym doświadczeniem będzie spotkanie z pierwszym lepszym zestawem perkusyjnym albo nawet z małym gitarowym "piecykiem".
Jeżeli jednak chcemy mieć w domu muzykę, nie możemy się obrażać na takie ograniczenia, musimy z nimi żyć, a naszym redakcyjnym zadaniem jest miesiąc w miesiąc opisywać, co potrafią urządzenia różnych rodzajów, klas, wielkości...
Nie przyłączam się więc do krytyków tego stanu rzeczy, są urządzenia mniej i bardziej udane, ale pretensja, że nie grają jak prawdziwe instrumenty, jest z gruntu chybiona - no chyba że wynika z naiwnej ufności w slogany reklamowe (i niektóre recenzje?...).
Kiedy jednak idę na Audio Video Show, nie czuję się w obowiązku testować, porównywać, opisywać wrażenia brzmieniowe - to raczej miejsce i czas na oglądanie, ewentualnie do pobieżnych przesłuchań (o ile jest ku temu okazja, czyli pokój nie jest wypełniony po brzegi), do rozmów (jak wyżej), do snucia planów...
Specjalnie na Audio Video Show sprowadzili nowe flagowce firmy B, F lub S? To świetnie, na pewno o nich wspomnimy w relacji, ale nie będziemy zabierać miejsc publiczności... Jak przyjdzie czas na test, to się zgłosimy. Od jakiegoś czasu większą uwagę zwracam jednak na kolumny z tubami.
- Po pierwsze dlatego, że jest ich znacznie więcej, niż kiedyś;
- Po drugie, wyglądają fantastycznie (albo tragicznie), rzadko grzecznie i nijako.
- Po trzecie, często tworzą egzotyczne układy konstrukcyjne, wymagające zastanowienia i rozszyfrowania.
- Po czwarte, grają "nieprzewidywalnie" - zwykle nierówno, z podbarwieniami, ale już przez to bardzo się między sobą różnią, więc znowu o nudzie nie ma mowy... A łączy je to, że wraz z tymi podbarwieniami, albo im na przekór, brzmienie jest zwykle żywe, pobudzające, może być drażniące albo ekscytujące, nie może być usypiające.
- Po piąte... przez kilka lat pozostawałem w osobistym związku z Avantgarde Pico, które były dla mnie czymś zarazem nowym i niezwykłym, jak też spełniającym wszystkie zasadnicze warunki dotyczące poprawności brzmienia - po raz pierwszy zaakceptowałem tuby na własny użytek, po wcześniejszym sceptycyzmie, który jednak nie wynikał z bardzo wielu prób, a raczej z kilku porażek, jakie zaliczyły wcześniejsze konstrukcje tubowe.
Czytaj również: Co to jest główna oś odsłuchu?
Nie stałem się jednak bezkrytycznym wielbicielem tub; nie wpadam w takie sidła, aby jedno konkretne urządzenie ustawiało moje poglądy na całą ich kategorię. Wciąż czujnie, ale już z większą niż kiedyś sympatią i nadzieją, wchodzę w kontakt z tubami.
Złapałem się na tym, że na Audio-Show wręcz staram się unikać słuchania "normalnych" kolumn; po pierwsze dlatego, że kojarzę to z rutynową pracą, a po drugie, nie chcę, aby dźwięk wypaczony przez niedoskonałe warunki, pozostawił złe wrażenia i choćby cień niesprawiedliwej oceny.
Większość kolumn wymaga przyzwoitych warunków, a kolumny, których charakterystyki konstruktor cyzelował z dokładnością do jednego decybela (problem ujmuję oczywiście w skrócie), stracą relatywnie najwięcej; wciąż może zaprocentować dynamika, ta jednak jest wyżej na liście priorytetów... konstrukcji tubowych.
Dlatego w zamian "strzygę uszami" na dźwięki wydobywające się z tub, a może to one skuteczniej mnie "zaczepiają", są statystycznie jeszcze słabsze pod względem "kultury", za to potrafią... nie, wcale nie chodzi o to, aby "zagrzmiały", ale nawet w przeciętnych warunkach potrafią z dźwiękiem "wyjść", jakoś muzykę ożywić, może i po swojemu, ale na tyle przekonująco, że przynajmniej "coś się dzieje", a ja nie czekam, aż wreszcie znajdzie się nagranie, przy którym one "ruszą", a ja przestanę ziewać.
Ruszają od razu, chociaż często jest to jazda na skróty, karkołomna i czasami kończy się szybką stłuczką; tym lepiej, wtedy ja się ruszam, szybko wychodzę z pomieszczenia, ale przynajmniej nie tracę czasu.
Kiedy wszedłem do pokoju z wielkimi Blumenhoferami, uderzyła mnie ich rustykalna "uroda", architektura zdominowana przez drewno, kanciaste bryły, wyraźne kontury i pasujący do tego dźwięk. Wiemy, że duża tuba wcale nie gwarantuje najniższego basu, chociaż wielu laików może tego oczekiwać, w prosty sposób kojarząc wielkość kolumny z jego rozciągnięciem.
Nie byłem więc zdziwiony, że niskie tony okazały się żylaste, twarde, dynamiczne, konturowe, lecz słabsze w wypełnieniu, bez "mięcha", a już zupełnie bez tłuszczu. Oddawały pole średnicy, tylko ją wspierając, jak stojąca z tyłu, trochę w stylu zespołów z lat 60., sekcja rytmiczna, będąca tylko tłem dla lidera-wokalisty.
Dźwięk był momentami napastliwy, zawsze bezpośredni, a przy tym z żywą barwą i "dynamiczną plastycznością" - myślę, że to określenie dość dobrze łapie "sens wrażeń", które tak trudno przedstawić "regularnym" językiem, stąd też tak często pojawiają się "ale", "jednak", "chociaż", bo opisywanie dźwięku jest jak gra w piłkę - rzadko można pobiec prosto przed siebie, wciąż trzeba dryblować, zmieniać kierunek, pozorować, do tego kiwać dystrybutorów, czytelników, ale tak, żeby siebie samego nie zakiwać... żeby na końcu przynajmniej celnie podać.
"Dynamiczna plastyczność" nie pozwala dźwiękom ani na ospałość, zmiękczenie, a nawet na łagodność, ani na pozostawienie rysunku bez wypełnienia i barwy, na spłaszczenie i zmniejszenie dźwięków gwoli ich "przyspieszenia".
To właśnie lubię w (dobrych) tubach najbardziej - kreowanie dźwięków proporcjonalnie dużych i konkretnych, równie dobrze zakreślonych, jak i nasyconych, atakujących i wybrzmiewających "w tempo", selektywnych i skoordynowanych. To wszystko na Audio Video Show było... nawet zbyt dobitne.
Czytaj również: Czy wąska obudowa kolumny jest akustycznie najkorzystniejsza?
Przydałoby się wzmocnienie niskich tonów, dociążenie, nawet gdyby miało dźwięk trochę spowolnić, w ataku osłabić. To był dźwięk pod pewnym względem ekstremalny i bezkompromisowy, nieważący wszystkich możliwych racji. Imponujący, niezwykły, pouczający, ale niekoniecznie komfortowy.
Swoją estradową dynamiką dystansujący większość konwencjonalnych kolumn, pokazujący, jak daleko jest im pod tym względem do dźwięku naturalnego, a przecież... wcale niebędący kompletnym, ostatecznym rozwiązaniem. Rozwiązanie było całkiem blisko... kilka metrów za kolumnami.
Ale na Audio Video Show nie było czasu na takie "eksperymenty", zresztą o ustawieniu decydował nie sam wystawca (dystrybutor i jego ludzie), ale specjalny wysłannik firmy, który skupił się na cyzelowaniu przesunięcia tuby głośnika średnio-wysokotonowego względem niskotonowego... Co miało skutek ograniczony z dwóch powodów.
Po pierwsze, jak już wiemy z pomiarów, zmiany są subtelne, a przede wszystkim ważne w zupełnie innej sytuacji - przy ściśle określonym miejscu odsłuchowym, czy wręcz miejscu w przestrzeni, w którym znajdują się uszy słuchacza; wtedy można bawić się w wyregulowanie przesunięć fazowych pomiędzy obydwoma sekcjami tak, aby w wyznaczonym kierunku pobiegła najlepsza charakterystyka; nie da się już jednak "wycelować" jej w duży obszar, w jakim mogą znajdować się słuchacze podczas pokazów na Audio Video Show.
Po drugie, zabiegi te dotyczą zupełnie innego zakresu częstotliwości, niż ten, w którym stwierdziłem deficyt. To trochę tak, jakby kelner przyniósł nam surowy, krwisty stek (a my lubimy "medium"), ale długo rozwodził się nad tym, ile dodał soli i pieprzu, i dlatego musi być OK.
Myślę, że przykład ze stekiem jest tym trafniejszy, że brzmienie to faktycznie było mocno krwiste, i wielu takie lubi, chociaż nie byłbym pewien, czy takie właśnie wygrałoby plebiscyt wśród słuchaczy - zarówno gości Audio Video Show, jak i w jakimkolwiek innym miejscu.
Chociaż... na poprzednim (maj 2017) monachijskim High-Endzie, gdzie też prezentowano Gran Gioie, były one ustawione podobnie - dość daleko od ściany (tylnej). Wypada wyjaśnić, że owym "kelnerem" NIE BYŁ sam współwłaściciel restauracji i szef kuchni (Blumenhofer).
Wyszedłem z tego pokoju naprawdę pobudzony zarówno dźwiękiem, jak i całą sytuacją; zarówno jego potencjałem, specyfiką, jak i niedosytem. Udało się jednak ustalić, że Gran Gioie przetestujemy, a wtedy spróbujemy ten stek trochę bardziej sobie wysmażyć...
Test zaczęliśmy od leciutkiego dosmażenia - kolumny Blumenhofer Gran Gioia wciąż nie stały pod samymi ścianami, ale już nie tak daleko od nich, poza tym pomieszczenie było akustycznie znacznie lepiej przygotowane, więc i efekty były na starcie wyraźnie lepsze.
Byłem już jednak "zafiksowany" na planie przysunięcia ich do samej ściany, przynajmniej na etapie "wstrzeliwania się" w najlepsze brzmienie. Kiedy się tam znalazły, nie ruszyłem ich już ani o jotę... Szczęście było pełne.
Tak jak wcześniej krzywiłem się na sposób przygotowania samej prezentacji (podczas Audio Video Show), tak teraz już tylko podziwiałem dzieło samego Blumenhofera. Wiem, że z tej historii nie wszyscy będą zadowoleni, chociaż wszyscy wyjdą z niej cało...
Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Nie będę jednak wszystkich po równo chwalił, pochwalę konstruktora i pochwalę... siebie, że "wiedziałem lepiej", jak te kolumny potraktować, aby pokazały wszystko, co potrafią.
Bas wyrósł jak ciasto na drożdżach; w porównaniu do niego to, co było wcześniej, to zakalec. Piękny, niski, potężny, muskularny, wciąż z konturami. A może było go już za dużo? Dla mnie - w sam raz.
A kto nie lubi takiego dźwięku, po prostu nie musi kupować takich kolumn. Bo poskramianie takiego basu w imię jakiejś audiofilskiej maniery, że lepiej za mało, niż za dużo, naprawdę mija się z celem.
Zresztą, zawsze można je trochę od ścian odsunąć, z tym ciastem lub stekiem jest o tyle wygodnie, że można działać w obydwie strony - mniej lub więcej. Ja tylko sprawdziłem i zapewniam, że gdy kolumny ustawimy pod ścianą, basu na pewno nikomu nie zabraknie i nie stanie się z nim nic złego.
Odwiedzający czy to Audio Video Show, czy to monachijski High-End, mogą mieć różne gusta, ale zaproponowane tam brzmienie było "wysmażone" w konkretny sposób i na pewno nie wszystkich zachwyciło tak, jak mogło. Podpowiadam więc, że może być lepiej, znacznie lepiej - w zasadzie... idealnie.
Kryterium parametrów i pomiarów dotyczy również tub. Na ten przykład - jestem przekonany, że starannie dobrane metody pomiarowe ujawniłyby, że przy ustawieniu daleko od ściany energia niskich częstotliwości jest za niska względem poziomu zakresu średnio-wysokotonowego. A gdyby na charakterystyce były wyraźniejsze (niż są) nierównomierności, to brzmienie byłoby przez to gorsze, a nie lepsze.
I wreszcie jestem pewien, że Blumenhofer korzysta z systemów pomiarowych... co nie znaczy, że nie korzysta ze swojego słuchu. Fakt, że konstrukcje tubowe potrafią grać dobrze "mimo" bardziej pofalowanej charakterystyki częstotliwościowej, nie znaczy, że im jest ona słabsza, tym brzmienie lepsze. Świadczy natomiast o tym, że na brzmienie wpływa parę innych zjawisk, których nie widać na najpopularniejszej charakterystyce przenoszenia.
Blumenhofer Gran Gioia nie mają jednak przecież regulacji, a dlaczego są bardziej wrażliwe na ustawienie? Nie są wrażliwe bardziej, tylko inaczej - według mnie są zestrojone pod ustawienie przy ścianie, podczas gdy większość dużych kolumn jest strojona pod ustawienie daleko od ściany - i tyle.
Wszystkie wcześniej zaobserwowane i już opisane właściwości dźwięku, po "właściwym" ustawieniu kolumn, pozostały ważne w takim zakresie, w jakim były pozytywne. To nie jest pisane pod założoną tezę; to jest pisane pod ogólne, całkowite, kompletne wrażenie.
Wokale były pełne, ciepłe, gęste, już nienapastliwe, a jakże bliskie, namacalne, nawet potężne - może "ponadnaturalne", lecz jaka to frapująca i przyjemna odmiana, wobec dźwięków standardowo "przeskalowywanych" w dół. Dlatego właśnie żywiołowy bas wcale nie jest nadmiarowy... spotyka się z równie energetyczną średnicą.
Czytaj również: Jak należy ustawić zespoły głośnikowe względem miejsca odsłuchowego?
W związku z tym nie należy jej ani lekceważyć, ani traktować jako kompletny obraz jakości. Zjawiska te, w przypadku tub, nie są wcale "tajemnicze" i pozostające poza zasięgiem naszego rozumu, a nawet ujęcia parametrycznego. Bardziej złożonymi metodami pomiarowymi można by mierzyć znacznie szersze spektrum zniekształceń i charakterystyk.
Dlaczego w takim razie, skoro proporcje są zachowane, nie mamy do czynienia z dźwiękiem normalnym, w którym wszystko jest podane z umiarem i powściągliwością? Akurat o przestrzeni da się coś powiedzieć - ta też jest fantastyczna, obszerna. Mało powiedziane - ogromna; owszem, kolumny rozstawiłem szeroko, ale w takiej sytuacji, z innych kolumn scena by się "rozpadała", plan centralny rozmył, wszystkie pozorne źródła dźwięku gdzieś by fruwały.
Z Blumenhoferów obraz był wielki i stabilny, i nawet lepszy niż "Bitwa pod Grunwaldem", bo z lepszą głębią i bez takiego tłoku. Dla Blumenhoferów ważniejsza jest akcja. Uderzenia są jednak bitewne albo koncertowe, każdy instrument staje się poważny w swojej dynamicznej naturalności. Jakieś uwagi?
To przecież tuby... Wyjątkowe wrażenia płyną z cech oczywistych i "podejrzewanych". I nie ma między nimi ścisłej granicy. To brzmienie ma swój charakter, swoją sygnaturę, mocną i rozległą. Nie są to możliwe do zlokalizowania rezonanse, poważne zachwiania charakterystyki częstotliwościowej.
Tuby od dawna są podejrzewane o podbarwienia. Nie twierdzę, że nie ma ich w Gran Gioia, może jest ich nawet... więcej. Ale jakie to są podbarwienia?
Ich głównym źródłem ma być, teoretycznie, sama geometria tuby, jej profil; jednak w brzmieniu kolumn Blumenhofer Gran Gioia pojawia się coś specjalnego, co wyznacza jeszcze inny trop. To wyraźny "nalot" drewna - cały czas się tli, smuży, daje delikatny zapaszek, który ustawia naturalność w nowej perspektywie, bo nie mają tego żadne inne kolumny, jakich słuchałem.
Czytaj również: Czy obudowa kolumny jest potrzebna po to, aby działać jako pudło rezonansowe?
Można by się czegoś czepiać, wsłuchiwać w górki i dołki, i przy działaniu "normalnych" kolumn ma to jakiś sens; ale tutaj brzmienie jest albo zdominowane przez inny rodzaj - nie bójmy się tego słowa użyć "roboczo" - zniekształceń. Albo zafalowania charakterystyki są tak gęste, że przestają być przez słuch odbierane jako lokalne zaburzenia, lecz stają się składnikami kompozycji - tutaj bogatej i dobrze zrównoważonej.
Być może Blumenhofery dodają to od swoich tub, które jednak nie są "jak skała", oddziałują na falę akustyczną nie tylko swoim kształtem, ale i materiałem, nie odbijają fali idealnie, lecz częściowo ją pochłaniają, drgają i same "grają" - tak jak membrana głośnika, która teoretycznie powinna działać jak "sztywny tłok", uzależniając charakterystykę tylko od swojej masy, średnicy i profilu, jednak podczas pracy ulega odkształceniom, które powodują szereg dodatkowych zjawisk akustycznych, a nasz słuch potrafije skojarzyć z samym materiałem: celulozowe brzmią "papierowo", polipropylenowe - "plastikowo", metalowe - oczywiście "metalicznie" (uwaga - to wcale nie musi być brzmienie ostre!).
Wyobraźmy sobie, że fale dźwiękowe to piłeczki wykonane z różnych materiałów. Inaczej będzie brzmieć odbicie piłeczki pingpongowej, inaczej z miękkiego plastiku, inaczej gumowej. Ale nasz słuch odczyta także materiał, od jakiego piłeczki będą się odbijać - czy od szkła, czy od metalu, czy od kamienia, a tym bardziej od drewna. Ale przecież obudowa Gran Gioi nie jest z drewna, lecz z HDF-u (chociaż oklejona naturalnym fornirem).
Może więc Blumenhofer Gran Gioia mają przede wszystkim ponadprzeciętną zdolność "odczytywania" tak subtelnych informacji z nagranego materiału, z oryginalnego dźwięku instrumentów, zwłaszcza akustycznych, których większość ma w swojej konstrukcji, a więc i w swoim brzmieniu, elementy dosłownie drewniane?
Mam też własną koncepcję na temat sposobu, jakim tuby tak skutecznie kreują "duży" dźwięk. Duża powierzchnia "emisji" tuby jest przez nasze ucho odbierana - nie do końca jest tak, że akustyczne centrum źródła dźwięku staje się punktowym źródłem dla naszego słuchu; tuba emituje całą powierzchnią, przesunięcia fazowe dla ucha lewego i prawego są różne dla różnych punktów tej powierzchni, stąd słuch może "rozszyfrować" wymiary źródła dźwięku.
Gdy słuchamy prawdziwego fortepianu z odległości kilku metrów, słyszymy zarówno niepowtarzalne bogactwo wybrzmień, jak i wielkość "mebla", który gra "całym sobą". Nawet gdy słuchamy stopy perkusji, słyszymy wielkość bębna.
Rozpięcie sceny między odpowiednio rozstawionymi kolumnami układu stereofonicznego tego do końca nie załatwi - brakuje fizycznych źródeł ustawionych w określonej relacji do pary uszu, przesunięcia fazowe zapisane w miksie mogą być teoretycznie wystarczające, ale wiele nagrań jest pod tym względem ubogich lub zniekształconych.
Takich problemów tuby też nie rozwiążą, nie odtworzą dokładnie utraconych, oryginalnych cech przestrzennych, ale dają coś w zamian; ucho jest trochę oszukiwane, system działa w pewnym sensie jak "superstereo", ale obliczone nie na rozszerzanie sceny, lecz powiększanie pozornych źródeł dźwięku, które z różnych powodów wcześniej ulegają redukcji, więc zmiany idące w tym kierunku bardziej zbliżają nas do naturalności, niż dodatkowo fałszują obraz.
Dlatego Gran Gioie, łącząc te wszystkie cechy fizyczne, zapewniają naturalną gęstość i pełne kształty każdego dźwięku, wielkość, plastyczność i wielowymiarowość całego obrazu, wewnętrzną siłę, ale i staranność, bogatą, chociaż konkretnie ustawioną barwę, a przy takim poziomie dynamiki i żywości, dodana agresywność jest w zasadzie zerowa.
Wśród najlepszych kolumn, jakich wcześniej słuchałem, dałoby się znaleźć takie, które w zakresie średnio-wysokotonowym są bardziej gładkie, higieniczne, subtelniejsze i lepiej różnicują pewne kwestie czy nagrania – to odrębny temat, bowiem ogólne stwierdzenie, że jedne kolumny lepiej różnicują niż inne, może być dużym uproszczeniem bardzo złożonej sytuacji.
Gran Gioie pewne rzeczy trochę przykrywają, a pewne podają jak na dłoni, tym samym poziom różnicowania nie jest jednoznacznym, stałym "parametrem", podobnie jak w innych kolumnach.
Bezdyskusyjne jest dla mnie natomiast, że potęga, rozmach, swoboda, "ilość" dźwięku emitowanego bez wysiłku, bez nadmiernego napięcia, za to z dynamiką rozpiętą od podłogi (sąsiada na dole) do sufitu (sąsiada na górze, a kto nie ma sąsiadów tu lub tam niech to sobie przetłumaczy po swojemu - garaż, antresola, taras itp.) – nie mają sobie równych.&