Przedstawiane obok kolumny Cantona i Monitor Audio są w ich ofertach pozycjami z serii "środkowych", wcale nie najniższych. W przypadku Sonusa testowana Lumina V wzmacnia podstawową, najtańszą serię. Pojawiła się niedawno, w "drugim rzucie", razem z podstawkową Luminą II i centralną Luminą C1.
Rok wcześniej wprowadzono dwie pierwsze konstrukcje – wolnostojącą Lumina III i podstawkową Lumina I. Wtedy można się było nawet obawiać, że na tym będzie koniec – w historii Sonusa były już tak krótkie serie, również w zakresie niskobudżetowym (np. Toy).
Na szczęście tym razem jest inaczej i naprawdę jest się z czego cieszyć, a jak bardzo i dlaczego – zaraz się okaże. To nie tylko dwie kolejne, ale też większe konstrukcje – większy model podstawkowy i większy wolnostojący. A ich jakość nie wiąże się tylko z wielkością, gdyż dokonano poważnych zmian, które na podstawie odsłuchów i pomiarów oceniamy jednoznacznie pozytywnie.
Nie widać ich z zewnątrz, drugi rzut zachowuje styl określony na początku, luminowy pomysł wzorniczy może się podobać lub nie, ale Sonus się go trzyma, tak samo jak ustalonej już techniki w zakresie przetworników, ich konfiguracji, systemu obudowy – modyfikacja dotyczy "tylko i aż" strojenia zwrotnicy, co zasadniczo zmienia charakterystykę i brzmienie. Tak jakby kto inny przygotował pierwsze dwie konstrukcje, a kto inny następne... Może z tego też wynikają dwa etapy wprowadzania tej serii?
Pierwsze dwie konstrukcje bazowały na przetwornikach 15-cm – niskotonowych, średniotonowych i nisko- -średniotonowych, razem z kopułką wysokotonową tworzących dwudrożny układ Luminy I i trójdrożny Luminy III. Nowe wprowadzają do gry 18-cm niskotonowe i nisko-średniotonowe – odpowiednio dla trójdrożnej Luminy V i dwudrożnej Luminy II.
Średniotonowy w modelu Sonus faber Lumina V pozostaje 15-cm, taki sam jak wcześniej jest też wysokotonowy. W ten sposób mamy już przyzwoity wybór. Na horyzoncie pojawił się też subwoofer, więc i kino domowe da się z tego złożyć, chociaż ten wątek w seriach klasycznych kolumn głośnikowych traci na znaczeniu zarówno na rzecz soundbarów generalnie dla mniej wymagających), jak też głośników instalacyjnych – tutaj oferta Sonusa wielu może zaskoczyć, bowiem w dwóch seriach Palladio jest ich całe mnóstwo, mogących oczywiście służyć również w systemach stereofonicznych i wielostrefowych.
Ale Sonus, którego prawie nie widać... Od początku istnienia jego siłą jest nie tylko brzmienie, lecz całościowe, spójne wrażenie estetyczne, koncepcja harmonijnej formy i treści przesycona włoską kulturą i tradycją lutniczą, która w jakiś sposób ma się przekładać na brzmienie głośników. Nawet jeżeli jest w tym sporo marketingu i nieracjonalnych oczekiwań, to jest też solidna porcja oryginalności, elegancji, a nawet mocnych technicznych przesłanek służących uzyskaniu naturalnego dźwięku.
Sonus faber i seria Lumina - obudowa i wykończenie
Przewodnie hasło serii Lumina to "Smak prostoty". Jak na Sonusa to może i prostota, ale projekt wciąż oryginalny i wysmakowany, a wykonanie bez zarzutu. Rzeczywiście nie ma tutaj luksusów, jakie pojawiają się w droższych seriach. Oszczędności poczyniono przede wszystkim w bryle obudowy, która jest regularnym prostopadłościanem. Nie ma tutaj firmowego "kształtu lutni" ani jakiegokolwiek podobnego, żadnych pochyleń, ścięć, zaokrągleń...
Czytaj również: Czy kolumny trzeba ustawiać na kolcach?
A mimo to udało się zagrać samą kombinacją materiałów wykończeniowych. Zresztą taki minimalizm formy, mimo że nie leży w tradycji Sonusa, dobrze się dzisiaj broni nawet w produktach z wyższej półki. Wystarczy spojrzeć na konkurentów w tym teście.
Głównym założeniem serii Lumina nie było popisywać się formą, ale zapewnić treść - najlepszą technikę i brzmienie za umiarkowaną cenę. Jednocześnie w zakresie, w jakim jest to możliwe bez nabijania kosztów, nawiązać do firmowej tradycji i stylu.
Sonus wyszedł z tej próby z tarczą, ponownie udowodnił, że podstawą sukcesów są nie tylko nakłady, drogie materiały i technologie, ale też dobry pomysł i dobry smak. Wykończenie głównej części obudowy sztuczną skórą nie jest rewolucją (spotykamy to również u kilku innych producentów), ale dołożenie do tego frontu ze sklejki tworzy nową sytuację.
Że jest to sklejka, doskonale widać na jej obwodzie. W dodatku sklejka ta oklejona jest kawałkami forniru (wenge lub orzechowego), przedzielonymi intarsjami z jaśniejszego drewna klonu, co przywołuje wykonanie całych obudów droższych serii.
Front jest grubszy niż widoczny, wystający panel ze sklejki, został częściowo zatopiony w bryle obudowy, co jest relatywnie tanią technologią, ale gustowne połączenie skóry i drewna całkowicie przekreśla wszelką krytykę. Jest też trzecia wersja, najmniej ciekawa – z frontem lakierowanym na czarno, na wysoki połysk.
Czytaj również: Czy długość przewodów ma wpływ na pracę kolumn?
Maskownica trzyma się na magnesach... Chyba już przestaniemy pisać o tych magnesach, skoro staje się to niemal oczywiste – dzisiaj większość kolumn jest tak wyposażonych, będziemy więc tylko wytykać przypadki zastosowania coraz mniej popularnych, tradycyjnych kołków.
Obudowa jest połączona z dużym prostokątnym cokołem. Wkręcenie weń kolców jest nie tylko możliwe, lecz nawet obowiązkowe – pod cokołem musi pojawić się 2–3-cm prześwit, aby tamtą drogą swobodnie wyprowadzić ciśnienie z bas-refleksu, którego rura jest osadzona w dolnej ściance obudowy.
To rozwiązanie podobne, ale nie dokładnie takie samo jak w Townusach 90 - tam ciśnienie wychodzi prześwitem między skrzynką obudowy i cokołem, a tutaj między cokołem i podłogą. Różnica jest nie tylko estetyczna (w Townusie 90 jest dodatkowy prześwit, bo kolce pod cokołem też są), ale i akustyczna.
Układ Townusa 90 zapewnia niezależność od rodzaju podłoża i wysunięcia kolców, układ modelu Sonus faber Lumina V zadziała inaczej na grubym dywanie, inaczej na twardej podłodze; inaczej z długimi, inaczej z krótkimi kolcami. To z jednej strony problem, z drugiej – okazja do regulacji. Dywan wprowadzi tłumienie, ale jeżeli nam to nie pasuje, możemy położyć dodatkową płytę. Jeżeli mamy twardą podłogę, możemy wsunąć dywanik. Oczywiście możemy regulować wysunięcie kolców, a nawet wymienić je na inne.
Czytaj również: Czy przetworniki koncentryczne wymagają zwrotnicy do podziału pasma?
Sonus faber Lumina V - układ głośnikowy
Zmiany mogą być bardzo poważne, co pokazujemy w Laboratorium. Bas-refleks "obsługuje" obydwa głośniki niskotonowe pracujące w jednej komorze. Komora średniotonowego ma boczne ścianki wyprofilowane w kształt "lutni". A więc jednak... Chociaż tego z zewnątrz nie widać, Sonus uznał, że warto tutaj więcej zainwestować nie dla pozorów, lecz dla samego brzmienia.
Może się wydawać, że tak ograniczony zakres zastosowania "lutni" (w stosunku do całych obudów mających taki kształt) nie może mieć dużego wpływu, jednak właśnie w zakresie średniotonowym jest on kluczowy, a dla niskich częstotliwości – mniej istotny (ze względu na relację długości fal do wymiarów obudowy). Sonus faber Lumina V wygląda skromnie, ale ukrywa w sobie to, co najbardziej wartościowe dla brzmienia.
Niestety, nie może się tym pochwalić Lumina III, gdzie komora średniotonowego jest "zwykła", prostopadłościenna. Konfigurację głośnikową Luminy V można uznać za najbardziej konwencjonalną (w tej grupie) – głośniki ułożone są klasycznie: od niskotonowych przez średniotonowy, do wysokotonowego umieszczonego najwyżej, blisko siebie.
Podobnie jest w Silver 500; tam jednak dość nietypowy jest bardzo mały średniotonowy. W Luminie V (i Luminie III) to 15-tki; trudno o bardziej "wyważony" wybór do towarzystwa z parą niskotonowych 18-tek. Proporcjonalnie i rozsądnie.
Przetworniki niskotonowe w Luminie V są nie tylko większe niż w Luminie III (18 cm zamiast 15 cm), ich membrany są też bardziej zaawansowane – sandwiczowe, z warstwą sztywnej pianki pomiędzy celulozowymi okładkami.
Luminę III chwaliliśmy za celulozę, bowiem we wcześniejszych niskobudżetowych Sonusach stosowano membrany polipropylenowe i metalowe, a celuloza wyróżniała konstrukcje droższych serii. Jednak w przypadku przetworników niskotonowych zwiększenie sztywności przy zachowaniu dobrego tłumienia wewnętrznego, czemu służy sandwicz celulozowy, jest kolejnym awansem – takie membrany nie są stosowane nawet w droższych Sonetto, a dopiero w Olympicach.
I znowu Sonus faber Lumina V ma się czym pochwalić. Membrana średniotonowego jest z lekkiej, jednowarstwowej celulozy, zmieszanej z innymi naturalnymi włóknami (jakimi dokładnie – producent nie podaje), już bez nakładki przeciwpyłowej, z płaskim "korektorem fazy" (ozdobionym firmowym logo, wytłoczonym również na nakładkach membran niskotonowych). Takie cechy dotyczą średniotonowych również w najlepszych Sonusach.
Przetwornik wysokotonowy typu DAD był już przez nas wielokrotnie opisywany – to kopułka jedwabna (tutaj 29-mm), której szczyt jest unieruchomiony punktowo przez szpic wystający (do tyłu) z centrum łuku, umieszczonego w osi pionowej, przed membraną.
Przypomina to soczewki akustyczne, stosowane z kopułkami metalowymi, których zadaniem jest tłumienie efektu break-upu i ewentualnie korekcja charakterystyk kierunkowych, ale w tym przypadku chodzi o działanie mechaniczne – zmianę sposobu pracy kopułki, tak aby jej wierzchołek nie "falował" w fazie przeciwnej do części kopułki znajdującej się bliżej cewki (najefektywniej przetwarzającej najwyższe częstotliwości), które to zjawisko jest z kolei mankamentem "miękkich" kopułek".
Czytaj również: Czy maskownica kolumny słyszalnie obniża jakość dźwięku?
To jeden z kluczowych patentów Sonusa, też obecny w jego wszystkich konstrukcjach. Technika głośnikowa Sonusa opiera się na materiałach naturalnych, co producent szczególnie podkreśla, ale nie ogranicza się do konwencjonalnych rozwiązań.
A Sonus faber Lumina V – chociaż pochodzi z najtańszej serii – ma już wszystkie zasadnicze właściwości, kontynuowane w droższych seriach – sandwiczowe niskotonowe, celulozowy średniotonowy, wysokotonowy DAD... A także coś, czego nawet one jeszcze nie mają.
To nowy rodzaj filtrów – żadne voodoo, drogie komponenty i srebrne kabelki (na które i tak nie ma tutaj budżetu), ale faktycznie poważna, "inżynieryjna" zmiana, dająca poważne rezultaty. Zwrotnica Luminy V jest nazwana Hybrid IFF-paracross solution, podczas gdy w Luminie III i innych kolumnach jest to tylko "paracross topology".
Inne są też częstotliwości podziału – w modelu Sonus faber Lumina V znacznie niższe: 260 Hz i 2,6 kHz, w Luminie III – 350 Hz i 3,5 kHz. IFF to skrót od Interactive Fusion Filtering, ale rozwinięcie to znalazłem nie w opisie Luminy V, lecz Maximy Amator – nowej wzorcowej konstrukcji dwudrożnej. W niej właśnie wprowadzono niedawno ten typ filtra, łączący rzadko stosowaną topologię szeregową ze stopniowym zwiększaniem nachylenia zbocza.
Podział z takim filtrowaniem zastosowano też w Luminie V pomiędzy przetwornikiem średniotonowym a wysokotonowym, natomiast podział między średniotonowym (w zasadzie całą sekcją średnio- -wysokotonową) a sekcją niskotonową przeprowadzono typowymi filtrami równoległymi wg wcześniejszej firmowej recepty "paracross". Stąd w sumie "hybryda" IFF i paracross. Sonus zapowiada, że nowy sposób filtrowania będzie wprowadzał sukcesywnie do?kolejnych, również droższych konstrukcji.
Czytaj również: Czy obudowa z membraną bierną to obudowa zamknięta?
Sonus faber Lumina V - odsłuch
Czy warto próbować definiować brzmienie włoskie? Chyba nie, taki termin nie jest i nigdy nie był w powszechnym użyciu. Za to można mówić o brzmieniu samego Sonusa i jego ewolucji.
Byłaby to jednak nudna powtórka, gdyby nie fakt, że Lumina V wnosi coś nowego – albo kolejną zmianę (to przecież najnowsza konstrukcja Sonusa), albo jest tylko i aż wyjątkiem. Wyraźnie różni się nawet od Luminy III – kolumny z tej samej serii – i nie jest to różnica naturalnie związana w wielkością, lecz wynikająca z innych zamierzeń konstruktora.
Można by stwierdzić patetycznie, że Sonus faber Lumina V wraca do korzeni. I podpowiedzieć wszystkim, którzy wspominają "starego, dobrego Sonusa", że oto najlepsza okazja, aby zbliżyć się do tamtego brzmienia. Nigdy nie wchodzimy do tej samej rzeki, ale okazja jest podwójna, a nawet potrójna, bo po pierwsze, to dźwięk przynajmniej do tradycji nawiązujący; po drugie, to dźwięk obiektywnie bardzo dobry; po trzecie, z dużej kolumny za relatywnie umiarkowaną cenę.
Mamy tutaj w pakiecie nie tylko barwę, klimat i niuanse, lecz również dynamikę, wysoką moc, niski bas. Takie podsumowanie może nawet wystarczyć, żeby podjąć decyzję, i wcale nie będę ostrzegał, że koniecznie trzeba posłuchać samemu, ani nawet czytać dalej, by nie popełnić grubego błędu. Jeżeli już coś kupować w ciemno, to właśnie Luminę V. Z takiego eksperymentu wyszłoby mniej rozczarowanych niż w pozostałych dwóch przypadkach. Taka puenta oczywiście nam nie wystarczy.
Przez kilka ostatnich lat Sonus proponował brzmienie przyjemne i efektowne, z wyeksponowaną górą pasma, ale w sposób na tyle zręczny i nienapastliwy, aby mogło się to podobać. Nie leżało to jednak ani w jeszcze dawniejszym zwyczaju Sonusa, ani nie mieściło się w schemacie neutralności.
Czytaj również: Dlaczego otwór bas-refleks nie promieniuje w fazie przeciwnej do fazy przedniej strony membrany?
Sonus ciepły, słodki i zaokrąglony, z samych początków swojej historii, to najodleglejsze wspomnienie, potem brzmienie stało się dokładniejsze, ale bardziej suche, potem właśnie otwarte i świeże, "ćwierkające", a teraz – z Sonusów faberów Lumina V – jest czymś pośrednim, ale wcale nie bez właściwości.
Pierwsze obserwacje zawsze łatwo skupić na charakterystyce częstotliwościowej i szybko ustalić, że tym razem wysokie tony zostały podane ciszej, łagodniej, jeszcze bez tłumienia i zaokrąglania, ale już bez emfazy typowej dla wielu współczesnych Sonusów. Można by dalej ciągnąć analizę poszczególnych zakresów, do czego pewnie wrócimy, ale...
Autentyczne pierwsze wrażenie dotyczyło barwy i "akustyczności". Nie ma tutaj śladu ostrości, zawziętej detaliczności, trzeba przyznać, że Cantony są bardziej rozdzielcze i analityczne, mocno tym absorbują słuchacza, natomiast Sonus prowadzi grę bardziej elegancko, płynniej, łagodniej, co z kolei zbliża Luminę V do Silvera 500 G7, ale tylko do pewnego stopnia – Monitor Audio grają dokładnie, lecz beznamiętnie, ich mocny bas nie ociepla średnicy (chociaż w Cantonach jest ona jeszcze chłodniejsza).
Sonus funduje nam plastyczność w najprzyjemniejszym wydaniu, harmonię, proporcje, naturalność. Wszystkie trzy kolumny tego testu można chwalić za spójność, ale w kolumnach Sonus faber Lumina V ma ona specjalne znaczenie, dźwięk jest homogeniczny i przyjazny, bardzo łatwy w odbiorze, chociaż nienaładowany "informacjami". Jasne nagrania są bardziej strawne, a ciemne – wciąż czytelne.
Sonus ma wyraźnie więcej "litości" niż uderzający i błyszczący Canton, a od Monitor Audio gra lżej i swobodniej – nie tyle z większym rozmachem, co "luźniej". Trochę rozmazuje, ale nie zasłania kotarą. Wokale są przekonujące, nasycone, lekko ocieplone, obecne wyraźne, ale nieagresywne i bez śladów krzykliwości. Townus 90 jest tutaj chłodniejszy, bardziej techniczny, Silver 500 G7 – neutralny i enigmatyczny.
Czytaj również: Strojenie bas-refleksu - najpraktyczniejsze elementy teorii albo teoria praktycznych rozwiązań
To wyraźnie słychać, a nie tylko przemawia do wyobraźni fakt zastosowania tutaj membran celulozowych, a tam – metalowych. Można przyznać, że te drugie grają dokładniej i czyściej, że wcale nie obciążają brzmienia czymś wyraźnie sztucznym, za to celuloza dodaje lekkiej "omszałości" i nalotu, a jednak wraz z nim dźwięk wydaje się bardziej prawdziwy. Oczywiście nie wystarczy zastosować pierwszy lepszy przetwornik z membraną celulozową, bo nawet najlepszy trzeba dobrze dostroić, i to nie sam, lecz w ramach całego systemu i całej charakterystyki.
Optymalna dawka wysokich tonów, lekkich i uprzejmych, uzupełnia średnicę, a z drugiej strony proporcjonalne wsparcie niskich daje ostatecznie efekt, premiujący wokale nie tyle siłą i wyrazistością, co naturalnością – skraje pasma temu nie przeszkadzają.
Dźwięk bogaty i zróżnicowany, przyjemny i subtelny, ale nie rozmemłany. To samo można powiedzieć o niskich tonach – właśnie "akustyczne", a nie "elektrycznie". Nie uderzają i nie przytupują jak Townusy 90, nie pompują i nie masują jak Silver 500 G7, pokazują wszystko w dobrych proporcjach – dynamikę, rozciągnięcie, selektywność i też dodają naturalną barwę: dobrze nagrany kontrabas jest w tym wydaniu najlepszy.
Elektryczna basówka na Townusie 90 ma więcej wibracji, Silver 500 G7 generuje większą masę, ale "kopnięcie" stopy perkusji, jednocześnie mocne i suche, jest najlepsze z Luminy V. Werbel jest dostatecznie wyraźny i szybki, z uderzeniem i wybrzmieniem.
Wyższy bas jest równy, niepodbarwiony, bez dudnień. Wszystko w najlepszym porządku, nic nie zostaje w tyle ani nie wyskakuje do przodu. Zrównoważone, spójne, uniwersalne, z?wyjątkowym akustycznym oddechem i naturalnością. Najlepsza relacja jakości do ceny w całej historii Sonusa.
Czytaj również: Co jest układ dwuipółdrożny?
Sztywniacy i miękiszony
W testowanej grupie Sonus staje samotnie naprzeciwko dwóm rywalom będącym w swoistym sojuszu. Canton i Monitor Audio to twardzi, nieprzejednani zawodnicy z metalowymi membranami. Sonus faber – z celulozowymi i tekstylnymi.
To konfrontacja techniki, brzmień, a nawet idei. Membrany metalowe mają tę oczywistą cechę, że są sztywne. A skoro są sztywne, to w trakcie ruchu nie ulegają odkształceniom. A odkształcenia to zniekształcenia.
I wszystko jasne – są lepsze od "miękkich". To jednak nie takie proste. Gdy membrana porusza z coraz wyższą częstotliwością, nie jest w stanie "w nieskończoność" utrzymywać doskonałą sztywność na skutek skończonej prędkości dźwięku również w jej materiale.
Wreszcie przy pewnej częstotliwości następuje efekt "łamania" ("break-up") – nie jest to dosłownie złamanie prowadzące do uszkodzenia, ale do powstania silnego rezonansu. Częstotliwość ta zależy od materiału membrany, jej profilu i średnicy.
Jednowarstwowe, metalowe membrany są na taki efekt bardzo podatne. Można z nim walczyć na kilka sposobów. Po pierwsze, filtrując elektrycznie (w zwrotnicy) określony głośnik tak, aby rezonans ten nie znajdował się w użytecznym zakresie pracy i był poza nim już silnie stłumiony, co oznacza stosowanie filtrów wysokiego rzędu, filtrów pułapek, a generalnie – skomplikowanie układu.
Po drugie, przesuwając ten rezonansu ku wyższym częstotliwościom, aby nie być zmuszonym do ustalania bardzo niskich częstotliwości podziału i bardzo ostrego filtrowania, co z kolei wymaga stosowania specjalnych stopów i metali (np. berylu).
Po trzecie, tworzenie zaawansowanych membran, jednocześnie utrzymujących wysoką sztywność w szerokim zakresie częstotliwości i wykazujących słabszy efekt break-up poza tym zakresem, co najlepiej "wychodzi” membranom sandwiczowym, złożonym z warstw różnych materiałów, a nie tylko metalu.
Firmy stroniące od membran metalowych zwykle nie są zdeklarowanymi miłośnikami membran miękkich. Też wiedzą, że sama miękkość nie jest żadną zaletą. Przekonano się o tym najlepiej w czasach, gdy szeroko stosowano membrany polipropylenowe, co stało się jeszcze przed popularyzacją membran metalowych.
Membrany polipropylenowe dzięki bardzo wysokiemu tłumieniu wewnętrznemu zapewniły gładsze charakterystyki niż jeszcze wcześniej stosowane membrany celulozowe, których charakterystyki były bardziej nieregularne, jednak wrażenia odsłuchowe z polipropylenu wcale nie były lepsze. Wtedy właśnie niektóre firmy doszły do wniosku, że należy pójść dokładnie w przeciwną stronę – membran sztywnych.
Ale nie wszystkie, gdyż inne uznały, iż trzeba szukać dobrze wyważonego kompromisu, biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw, i to w całym układzie naczyń połączonych, jakim jest zespół głośnikowy. Są przecież konstruktorzy, dla których najważniejsze są proste filtry – dla nich metalowe membrany są wyjątkowym wyzwaniem i zwykle z nich rezygnują. Są tacy, którzy lubią ostre filtrowanie ze zupełnie innych powodów – dla nich membrany metalowe są łatwiejszym "tworzywem” do opanowania – ale i oni nie zawsze ich używają.
Membrany celulozowe, które dzisiaj znowu stanowią najpoważniejszą opozycję wobec membran umownie metalowych, wcale nie są na drugim biegunie pod względem właściwości – nie są tak miękkie jak membrany polipropylenowe, potrafią być całkiem sztywne, a warstwy celulozowe wchodzą też w skład membran sandwiczowych.
W ten sposób uzyskujemy bardzo dobre właściwości, ale przy wyższej masie, więc rozwiązanie takie stosowane jest głównie w głośnikach niskotonowych. Z kolei pojedyncza, cienka i lekka membrana celulozowa nie może być bardzo sztywna, jednak wciąż prezentuje dobry balans wszystkich właściwości.
Do gry wchodzi też czynnik, którego nie można wyrazić podstawowymi parametrami mechanicznymi, na które powołują się zwolennicy nowoczesnych, sztywnych membran. Otóż jeżeli membrana nie jest sztywna i nie rezonuje jednym ostrym break-upem, to wyginając się, generuje wiele mniejszych rezonansów, również w pasmie użytecznym.
Zgoda, są to zniekształcenia, ale pojawia się najważniejsze pytanie: W jakim stopniu, w jaki sposób wpływają one na jakość brzmienia? Wcale nie zawsze wyższy całkowity poziom zniekształceń jest gorszy od niższego, co wiemy chociażby ze wzmacniaczy.
Ważny jest też ich rozkład i charakter. I tutaj celuloza ma się czym pochwalić, bo sposób, w jaki rezonuje, podbarwia i zniekształca, okazuje się dla naszego słuchu bardziej strawny i naturalny niż nawet niższe zniekształcenia membran metalowych.
Wiele zależy od konkretnej membrany, przetwornika i strojenia, ale membrany celulozowe wciąż mają duży potencjał. I nie jest to kwestia wiary, że naturalny, organiczny materiał ma zdolność kreowania naturalnego brzmienia, lecz oczywiste rezultaty.
W celulozie nie ma zresztą żadnej magii, tajemnica jej właściwości leży przede wszystkim w tym, że jest mieszanką nieregularnie ułożonych włókien o różnej długości i grubości, tworzących strukturę dostatecznie sztywną, a zarazem niehomogeniczną, a więc rozpraszającą rezonanse.
Można by wymyślić wiele podobnych mieszanek włókien syntetycznych, ale po co, skoro natura dostarcza nam tak dobry i niedrogi surowiec. Jednak właśnie z powodu naturalnego pochodzenia trzeba pilnować jego jakości, a także procesu technologicznego.
Trudniej opanować stałość parametrów membran celulozowych niż metalowych czy polipropylenowych, dlatego powtarzalność jest jedną z ważniejszych cech, których pilnują poważni producenci – kupują membrany celulozowe lub przetworniki z takimi membranami tylko ze sprawdzonych źródeł i prowadzą kontrolę jakości.
W tego powodu dobre membrany celulozowe są droższe niż "zwykłe” membrany metalowe, a tym bardziej polipropylenowe. W zakresie wysokich tonów rywalizacja toczy się między kopułkami metalowymi a tekstylnymi.
W przypadku metalowych kopułek wysokotonowych nie ma mowy ani o membranach sandwiczowych (zbyt ciężkich) ani o elektrycznym filtrowaniu dolnoprzepustowym, ale tłumieniu rezonansu mogą tutaj pomagać specjalne soczewki akustyczne, a przede wszystkim każda nowoczesna kopułka metalowa ma ten rezonans przesunięty już poza pasmo akustyczne (najwyżej – berylowe, stąd uchodzą za najlepsze w tej "rodzinie"). To jednak nie musi oznaczać całkowitego usunięcia problemu z "pola słyszenia”.
Przed rezonansem zwykle pojawia się osłabienie, dlatego charakterystyki wielu kopułek metalowych, niewyposażonych w korekcję soczewką akustyczną, opadają w najwyższej oktawie.
Problemem tekstylnych jest oczywiście ich miękkość, która generuje szerokie spektrum lekkich rezonansów, wytłumianych przez nasączenie. Tutaj sztuką najlepszych specjalistów jest właśnie dobór wytłumienia i jego precyzyjne aplikowanie. Podobnie jak membrany celulozowe, jedwabne kopułki wymagają staranności i pracy ludzkich rąk, a nie tylko nowoczesnych maszyn.