HIGH-END EKSTREMALNY, CZYLI OLEJ Z WĘŻA
M1 to przykład high-endu ekstremalnego. Nasila to określone refleksje, które pojawiają się przy podobnych okazjach, a teraz dodatkowo łączą ze zbliżającym się Audio Show.
Przygotowywałem się do tego testu, a dokładniej rzecz biorąc – do napisania tej relacji wyjątkowo sumiennie. Poza standardowymi działaniami – oględzinami, pomiarami, odsłuchem i zapoznaniem się z materiałami producenta – wyszukałem w Internecie kilka recenzji i dyskusji. M1 wzbudziły tam sensację i emocje na całej skali – od zachwytu do zgorszenia.
Odbiór i ocena zależą od wrażliwości i własnego interesu, od wiedzy i niemalże od światopoglądu. Niektóre opinie są skrajne, niektóre nierozsądne, lecz wszystkie razem pokazują, że M1 są wydarzeniem.
Z jednej strony bardzo się cieszę (i to z kilku powodów), że testujemy M1 jako pierwsi i może jedyni w Polsce, z drugiej – czuję presję. Wszystkich nie zadowolimy. Jedni oczekują, że ogłosimy rewelację, a inni, że ujawnimy skandal. A może jedno drugie?
Co dość rzadkie, w otwartym podejściu do tematu wspierał nas sam dystrybutor, z którym uczciwie przegadałem wiele godzin, już po rozpoczęciu prac deklarując gotowość odstąpienia od tematu. Tak, zdarza się, że nie opisujemy urządzeń, których nie możemy pochwalić tak, jak tego oczekuje dystrybutor, natomiast nie zdarza się, abyśmy opisali je inaczej, niż na to zasługują.
Kto nie ma prawie pół miliona na monitory i nie ma stoickiego stosunku do świata i dystansu do nieosiągalnych dla siebie rzeczy, materialnych i niematerialnych, nie powinien czytać tego testu tylko po to, aby się wkurzać na producenta, który ośmielił się zażądać takiej ceny "tylko" za parę monitorów; czy na nas – że nie płoniemy ogniem oburzenia, tylko spokojnie opisujemy detale i nasze wrażenia.
A cenę po prostu trzeba przyjąć do wiadomości. Kto potrafi i jest tym zainteresowany, może ją negocjować. To już nie nasza sprawa. A czy nam się nie wydaje, że ta cena jest, delikatnie mówiąc, przesadzona? Ale jakie to ma znacznie? Są ludzie, którzy mają takie pieniądze i są gotowi je wydać na takie przyjemności. Kto bogatemu zabroni?
Kto, komu i co powinien w takiej sprawie perswadować? Nie będziemy ani obiecywać niesamowitości, ani przekreślać zalet dlatego, że cena jest tak wysoka.
Powracającym pytaniem w dyskusjach na temat M1 jest właśnie cena. Z czego wynika, czym jest uzasadniona? Niby oczywiste, że prawie pół miliona za parę monitorów działa jak płachta na byka. Ale przecież wystarczy krótki namysł, aby się uspokoić, zamiast wypisywać kalumnie i groźby.
Intrygujące, że zajadłe opinie płyną ze strony ludzi wychowanych w gospodarkach liberalnych, a nie komunistycznych. Niektórzy oczekują na interwencję władz, które ukrócą takie "oszukańcze" praktyki. "To naprawdę nie jest nawet olej z węża, to rozbój na autostradzie. Któregoś dnia regulator weźmie się za branżę high-endową".
Z kolei recenzenci wykonują najtrudniejsze językowe akrobacje, aby przekonać, że brzmienie Børresen M1 jest bezwarunkowo fantastyczne, idealne, co kwestię ceny zupełnie dezaktualizuje – są warte każdych pieniędzy.
Nieobcy jest mi pewien pogląd, który jednak obserwując tę dyskusję nieco zmodyfikowałem. Otóż produkty luksusowe mamy w wielu dziedzinach, niektóre z nich niemal wyłącznie się na nich opierają. Najlepszym przykładem są zegarki, które dzisiaj nosi się głównie w celu zademonstrowania statusu; przecież każdy z nas ma niezawodny i dokładny czasomierz w smartfonie.
Producenci luksusowych zegarków starają się nadać im bardzo oryginalny, ekskluzywny, klasyczny albo ekscentryczny charakter, używają najkosztowniejszych materiałów i wkładają w to dużo pracy, tworząc ostatecznie produkty unikalne, ale nawet astronomicznych cen nie uzasadniają większą dokładnością, która wydawałaby się najważniejszą praktyczną zaletą jakiegokolwiek czasomierza.
Audiofile muszą sobie udowodnić, że kupując kosztowne urządzenia, a nawet akcesoria, słyszą wszystkie różnice i tylko one ich przekonują. Ale czy w takim razie można winić producentów i recenzentów high-endowego sprzętu, że reklamują i recenzują go w taki sposób, na jaki wrażliwi są potencjalni klienci?
Teoretycznie można by ich winić, gdyby stwierdzali oczywistą nieprawdę. Gdyby można to udowodnić, tak jak w badaniach klinicznych można wykazać nieskuteczność oszukańczych terapii i leków. To można i należy ścigać, bo naraża nasze zdrowie i życie, jednocześnie wyciągając z nas czasami bardzo duże pieniądze. To drastyczny przykład, który przedstawiam dla kontrastu.
Czytaj również: Co to jest system SDA?
Nikomu, kto jest ciężko chory, żaden producent high-endu nie wmawia, że wyleczy go słuchanie jego kabli. Chociaż… w toku tej dyskusji natknąłem się na wątek kolumn pewnej firmy, których słuchanie ma być jedynym sposobem na uniknięcie szumów usznych. Tak, właśnie tak. Ale tą firmą nie jest Børresen. Jego kolumny mają cieszyć użytkownika doskonałym dźwiękiem, co jest już zadaniem, wbrew pozorom, określonym bardzo nieprecyzyjnie.
W takich warunkach działają wszyscy producenci high-endu. Czy nie da się ustalić obiektywnych kryteriów jakości? Próbowano to robić już dawno temu, za pomocą mierzalnych parametrów. Okazało się… No właśnie, zaczynam się zastanawiać, co się okazało, a co tylko nam się wydawało.
Producenci i audiofile uzgodnili, że parametry niewiele znaczą, a ocenę jakości może wystawić tylko złote ucho, a nawet jakiekolwiek, które jest zainteresowane słuchaniem określonego sprzętu. Ten przecież ma służyć naszej przyjemności, a nie systemom pomiarowym czy nawet ekspertom.
Zgoda, parametry (te, które potrafimy zmierzyć) nie potrafiły i nie potrafią zagwarantować doskonałości dźwięku. Gdybyśmy mogli tylko zawierzyć naszemu słuchowi, naszemu indywidualnemu doświadczeniu i kompetencjom, gdybyśmy "wyluzowali" i kupowali sprzęt bez strachu, łatwiej byłoby dokonywać wyborów. Zakup sprzętu wysokiej klasy to ciężka próba, wywołująca nie mniej frustracji niż radości.
Przeciętny audiofil nie jest milionerem i nie sięga po tak drogie urządzenia, ale ponieważ wydaje na nie, ile tylko może, bardzo obciąża to jego budżet i zamienia konsumpcję, która miała być przyjemnością, w poważną życiową inwestycję. Audiofil ma pewne kompetencje, ale ze względów finansowych poprzeczka zawieszona jest tak wysoko, że nie jest ich pewien.
W innej sytuacji są ludzie bardzo bogaci, dla których zakup Børresen M1 to drobiazg. Oni jednak nie mają żadnych kompetencji, wiedzą o tym i jednak nie chcąc popełnić błędu, szukają wskazówek, podpowiedzi. Tutaj przychodzą im z pomocą recenzje, chociaż niekoniecznie takie, jak nasza.
Działają też inne bodźce. Cena, która dla nas, szaraków, jest hamulcem, czynnikiem ograniczającym realny wybór, dla ludzi bardzo zamożnych, przy braku innych jasnych kryteriów, staje się wyznacznikiem jakości, a nawet afrodyzjakiem. Nikt nie chce wyrzucać pieniędzy w błoto, ale niektórzy są gotowi wydać dowolnie dużo, nawet nie mając gwarancji kupienia czegoś najlepszego, byle mieć... na to szansę.
Wystarczy właśnie zrobić naiwne założenie, iż cena musi wynikać z jakichś materialnych przesłanek, kosztów, a nie z okrutnej rachuby producenta, że skoro są klienci, którzy tak myślą…
I czy nam się to podoba czy nie, nie ma w tym żadnego oszustwa, które należałoby ścigać czy nawet potępiać. Może nawet być i tak, że sam klient zdaje sobie sprawę, iż cena może być "abstrakcyjna", oderwana od realnych, obiektywnych czy choćby subiektywnych zalet, ale pozwala właścicielowi zaimponować innym.
Producenci starają się uzasadnić cenę nie tylko niemierzalną jakością dźwięku, lecz także faktami technicznymi – obecnie bardzo rzadko pomiarami, znacznie częściej oryginalnymi technologiami, materiałami i patentami.
Przemawia to do wyobraźni nawet skuteczniej niż najładniejsze charakterystyki, których laicy nie rozumieją i które zostały zdeprecjonowane przez "odsłuchujących" audiofilów. Ponadto domniemany bardzo wysoki koszt niektórych rozwiązań daje "usprawiedliwienie" bardzo wysokim cenom.
Pozostaje jednak otwarte pytanie: jaki jest realny wpływ kosztownych drobiazgów na końcowe rezultaty? Jeżeli moglibyśmy go z całą pewnością usłyszeć, nie trzeba byłoby się nimi tak bardzo chwalić. Dlaczego jednak mamy bardziej wierzyć w działanie np. cyrkonu niż znaczenie wyrównanej charakterystyki?
Osiągnięcie wyrównanej charakterystyki to dzisiaj żaden problem dla średnio doświadczonego konstruktora. Zastosowanie unikalnych materiałów może natomiast firmę i produkt radykalnie wyróżniać, co wraz z high-endową ceną prowadzi do określonych skutków na naszej psychice.
Dlaczego jednak nie działa tutaj klasyczny mechanizm dostarczania klientom coraz lepszych i bardziej "opłacalnych" produktów, wynikający z wolnej konkurencji, swobodnego przepływu dóbr i usług? Przecież produkcja sprzętu high-end nie jest zmonopolizowana, wręcz przeciwnie – zajmuje się tym mnóstwo małych firm.
Dlaczego? Ponieważ jednoznaczne wnioski uniemożliwia brak jasnych kryteriów oceny. Jest jeszcze jeden, dość prosty trop. Za pomocą M1 Borresen chce ustanowić w gruncie rzeczy nieosiągalny dla "śmiertelników" wzorzec jakości, który pojawiając się w nieco uproszczonych wersjach, ale z zasobem najważniejszych rozwiązań i znacznie taniej (czyli za sto, albo za kilkadziesiąt tysięcy złotych…), robi wrażenie iż "prawie" doskonałość można kupić za okazyjną cenę.
Im bardziej ktoś będzie zszokowany ceną M1, tym bardziej ucieszy się z takich propozycji… I przede wszystkim o to chodzi, a nie o to, aby sprzedać jak najwięcej M1. Ale nie byłoby takiego efektu bez M1.