Aż ż się o to prosi – to nie lada gratka powoływać się na tradycję swojego miasta, w którym tworzyli wspaniali klasycy, i gdzie muzyka nadal jest bardzo ważna. A skoro firma pochodzi z Wiednia, to pewnie i ona przesiąkła tą atmosferą, a jej projektanci doskonale wiedzą, jak dobra muzyka powinna brzmieć. Może są nawet tak genialnymi konstruktorami, jak genialnymi kompozytorami byli Mozart, Beethoven, Haydn?
Firma została założona pod koniec lat 80. ubiegłego wieku przez Petera Gangstera, który nie tylko był zakochanym w muzyce Wiedeńczykiem, nie tylko wpadł na pomysł, żeby założyć firmę głośnikową, ale też miał ku temu kompetencje – studiował inżynierię akustyczną.
Prezentacja firmy i jej filozofii na stronie internetowej (bardzo eleganckiej) jest długa, barwna i oczywiście ma przekonywać, że Vienna Acoustics, jak żadna inna firma, potrafi trafić w sedno naszych potrzeb.
Muzyka jest odmieniana przez wszystkie przypadki, ale jest też wiele rzeczowych stwierdzeń wskazujących, że firmę prowadzą ludzie mający pojęcie nie tylko o muzyce, ale też o konstruowaniu zespołów głośnikowych, na czym najbardziej nam zależy.
Ze spraw ogólnych warto zwrócić uwagę na podkreślane znaczenia kolumn głośnikowych w systemie. Niby nic dziwnego, skoro Vienna zajęła się właśnie tą dziedziną, ale obecnie mało który producent stawia sprawę tak jednoznacznie – zespoły głośnikowe mają największy wpływ, bowiem mają najtrudniejszą robotę do wykonania, zamieniając energię elektryczną na akustyczną, co można nie tylko zrozumieć, ale też łatwo usłyszeć.
Zespoły głośnikowe najbardziej różnią się między sobą… nie tylko wyglądem, ale właśnie brzmieniem. Mają wpływ większy niż wzmacniacze i odtwarzacze. Kable w ogóle nie są wymienione. W pełni się z tym zgadzamy.
Czytaj również: Prąd i siła. Głośniki niskotonowe
Firma zaczynała skromnie, ale elegancko, jak na Wiedeń przystało; sprawiała przyjemność zarówno swoim, efektownym, ale kulturalnym i lekkostrawnym brzmieniem, jak też ponadprzeciętną – na owe czasy – jakością wykonania obudów.
Mozart był pierwszą konstrukcją Vienny i pierwszą wersję przetestowaliśmy jeszcze w latach 90. W 2007 roku testowaliśmy model Mozart Grand, w którym wprowadzono sporo zmian, natomiast aktualny model Vienna Acoustics Mozart SE Signature jest już do poprzedniego bardzo podobny, przynajmniej z zewnątrz. Wiemy, co testujemy, i dalej będziemy pisać już w skrócie – Mozart.
Mozart, razem z dwoma wolnostojącymi Beethovenami (większym Concert Grand Reference i mniejszym Baby Grand Reference) i podstawkowym Haydnem (SE Signature) to filary podstawowej serii Concert Grand Series, zawierającej aktualne wersje najwcześniejszych konstrukcji Vienny. Potem dodano bardziej ekstrawaganckie i znacznie droższe konstrukcje (z przetwornikami koncentrycznymi), ale wydaje się, że właśnie te bardziej konwencjonalne przyniosły firmie największy sukces i popularność.
Czytaj również: Czy przetworniki koncentryczne wymagają zwrotnicy do podziału pasma?
Vienna Acoustics Mozart SE Signature - układ głośnikowy
Jak łatwo wywnioskować z aranżacji przetworników, Mozart to układ dwuipółdrożny, z dwoma 15-tkami, które odsunięto od siebie przede wszystkim ze względu na wewnętrzny podział obudowy.
Są filtrowane tak, jak przystało na taki układ: dolna niżej, górna wyżej, obejmując swoim przetwarzaniem cały zakres nisko-średniotonowy, ale różnią się też nieco swoimi konstrukcjami, a dokładnie mówiąc – membranami.
Materiał obydwu to X3P, czyli mieszanka różnego rodzaju polipropylenów, ale profil górnej (nisko-średniotonowej) jest typowy, gładki, natomiast dolna (niskotonowa) jest wzmocniona od spodu "pająkiem" – koncentrycznymi i promienistymi pogrubieniami. Trochę zwiększają one masę, ale przede wszystkim poprawiają sztywność, co jest istotne w przetwarzaniu niskich częstotliwości, ale prawdopodobnie niekorzystnie zmienia charakterystykę w zakresie średnich – dlatego pająka nie ma w górnym głośniku.
Głośnik wysokotonowy, tak jak w pierwszych Mozartach, to 28-mm jedwabna kopułka Scan-Speaka, "customowa" wersja D2905/9300 (jakie wprowadzono zmiany oprócz dodania grilla – nie wiemy).
Zwrotnica jest zmontowana na dużej płycie, na której obsadzono również parę zacisków przyłączeniowych. Dzięki temu sygnał biegnie wprost z zacisków do obwodów zwrotnicy, bez pośrednictwa wewnętrznych kabli, a jedna para (zamiast dwóch do bi-wiringu) zacisków zapewnia lepsze prowadzenie masy.
Znajdujemy też informację o bardzo wąskich tolerancjach elementów zwrotnicy – kondensatory (MKP) i rezystory (metalizowane) trzymają 1%, cewki (powietrzne) – nawet 0,7%. Obudowy Vienny zawsze były i nadal są śliczne, choci aż konkurentów przybywa…
Vienna Acoustics Mozart SE Signature - obudowa
Schemat obudowy Mozarta nie uległ zmianom i jest charakterystyczny dla wszystkich konstrukcji serii Concert Grand Series. Ścianki przednią i tylną odznaczono od pozostałych dylatacjami, a ich krawędzie częściowo zaokrąglono. Wszystkie powierzchnie wykończono naturalnym fornirem (do wyboru palisander i czereśnia) albo polakierowano na biało lub na czarno, na wysoki połysk.
Jedną z prostych, ale zawsze ciekawych kwestii jest opinia producenta na temat sposobu działania obudowy. Niektórzy producenci, zwłaszcza ci odwołujący się do korzeni muzycznych, wyrażają pogląd, że pełni podobną rolę jak w instrumentach, więc należy stosować tutaj podobne rozwiązania i materiały.
Vienna stawia sprawę jasno i prawidłowo – obudowa głośnikowa nie powinna "grać" (rezonans bas-refleks to odrębna sprawa), lecz być stabilna i akustycznie martwa. Idą za tym konkretne rozwiązania, poczynając od grubego frontu (w Mozarcie ma 30 mm, w większych konstrukcjach jest grubszy), który musi być solidnym – a więc sztywnym i ciężkim – oparciem dla głośników; obudowę wzmacniają wieńce zlokalizowane za pomocą pomiarów wibracji.
Czytaj również: Czy maskownica kolumny słyszalnie obniża jakość dźwięku?
W materiałach firmowych przedstawiono problemy fal stojących, potencjalnie intensywnych zwłaszcza w obudowach wąskich i wysokich – właśnie takich jak Mozart. Aby je zredukować, obudowę podzielono na sekcje o różnych wysokościach (jak to jest dokładnie zrobione, nie wiemy, ale ogólne założenia są słuszne), które różnicują wysokość, na jakiej układają się fale stojące, w ten sposób je rozpraszając, a nawet doprowadzając do częściowego wzajemnego wygaszania, jak też przesuwają te rezonanse w kierunku krótszych fal, które łatwiej wytłumiać tym, czym zwykle obudowy się wypełnia, a co nie ma szans na sukces w starciu z niskimi częstotliwościami.
Konstruktorzy Vienny oświadczają, że są zdeklarowanymi zwolennikami systemu bas-refleks, stwierdzając słusznie, iż przy zastosowaniu odpowiednich głośników i właściwym dla nich zestrojeniu obudowy możliwe jest nie tylko uzyskanie niskiej częstotliwości rezonansowej, ale też dobrej odpowiedzi impulsowej, a wentylowanie obudowy, a więc pozostawienie i głośnikowi pewnego "luzu", przy okazji korzystnie wpływa również na przetwarzanie średnich częstotliwości.
Aby dostroić niewielką objętość Mozarta do niskiej częstotliwości rezonansowej (36 Hz), trzeba było zastosować bardzo długie tunele – mają po 24 cm, sięgają więc prawie do przedniej ścinaki. W związku z tym są uchwycone w środku obudowy, a do tylnej ścianki przykręcone, ale nie mają przy wylotach żadnego wyprofilowania (przypomina to trochę konstrukcje Wilson Audio).
Czytaj również: Czy długość przewodów ma wpływ na pracę kolumn?
Producent odniósł się nawet do tego szczegółu stwierdzając, że nie zaobserwował pozytywnego wpływu popularnych wyprofilowań; naszym zdaniem na pewno by nie zaszkodziły… Z kolei same głośniki są przygotowane do pracy z dużymi amplitudami dzięki długim cewkom drgającym.
Aby zrekompensować spadek efektywności, powodowany przepływem większej części prądu poza szczeliną, zwiększono siłę układów magnetycznych. I to wszystko przeczytamy na stronie producenta; rzeczy mniej i bardziej oczywiste, ale cieszy, że jeszcze jacyś producenci o nich piszą, bo większość z nich idzie na skróty zakładając, że współczesnego klienta to nie interesuje.
Vienna Acoustics Mozart SE Signature - odsłuch
W spotkaniach z wiedeńskimi akustykami też mieliśmy dłuższą przerwę, jednak dawniej testowaliśmy ich konstrukcje często i pozostawiło to w pamięci wiele śladów prowadzących w różne strony. Najchętniej wspominam klasyczne Vienny sprzed ćwierć wieku, pierwsze Beethoveny, Mozarty i Haydny; późniejsze bardziej awangardowe konstrukcje, zwłaszcza te z modułami koncentrycznymi, sprawiały mi pewne kłopoty.
Teraz, wracając do Mozartów w ich najnowszej i najlepszej wersji, miałem nadzieję, że zagrają podobnie jak poprzednie, może nawet lepiej, co jednak trudno byłoby mi z całą pewnością stwierdzić po tylu latach. Jeżeli jednak "nawalą", na pewno to do mnie dotrze, potwierdzą to zresztą pomiary… Prawdę mówiąc, o rezultaty byłem dość spokojny, ponieważ niedawno słuchałem Beethovenów Baby Grand Reference i zagrały one tak, jak należy.
Czytaj również: Co to jest głośnik koncentryczny?
Przetestowaliśmy je dokładnie, z odsłuchami, pomiarami i zdjęciami, ale wypadły z testu porównawczego, bowiem dystrybutor zmienił (tym razem obniżył…) ich cenę; tamten materiał powędrował na półkę, a do bieżącego testu pasowały Mozarty. Wszystko poszło gładko, miękko i przyjemnie – tak zresztą grają Mozarty. Może jednak nawet zdecyduję się na spostrzeżenie, że grają lepiej niż kiedyś… Ale po kolei.
Klasyczne Vienny nigdy nie siliły się na liniowość, analityczność czy dynamikę. Nie jest to zaprzeczenie ich przyzwoitym możliwościom w tych aspektach, ale zwrócenie uwagi na inne priorytety. Nie były i nie są to kolumny grające ani ostro, ani mętnie, ani ciemno, ani jasno. Można było jednak stwierdzić, że grają dość miękko, ciepło, a przy tym żywo i świeżo. Bardzo zręcznie unikają natarczywości, profilują średnicę, aby była obecna, nawet bliska, ale nie krzyczała i nie dzwoniła.
Zabieg ten w różnych modelach miał różną intensywność, ale dość łatwo było ustalić (również na podstawie pomiarów…), że kluczowe jest w nim obniżenie podzakresu "górnego środka". Wówczas (20 lat temu) nie robiło tego tak wielu producentów, jak dzisiaj, i Vienny bardziej się wyróżniały, ale nowe Beethoveny i Mozarty wciąż grają w takim stylu.
Czytaj również: Czy obudowa z membraną bierną to obudowa zamknięta?
Tak jak dawniej, wciąż rekomendowałbym je moim znajomym (niekoniecznie audiofilom…). I wszystkim, którzy, nie żądając liniowości, neutralności, precyzji i "szybkości", chcą usłyszeć muzykę efektowną i przyjazną, soczystą i otwartą, przyjemną w całym zakresie i w każdej sytuacji.
I nie rzucam słów na wiatr – pierwsze Mozarty służą mojemu przyjacielowi już ćwierć wieku. To kolumny muzycznie bezproblemowe, byle tylko sam zainteresowany nie miał audiofilskich problemów… I nie szukał dziury w całym albo ideału, nie porównywał w nieskończoność i słuchał muzyki, a nie techniki.
W najogólniejszym ujęciu charakterystyka częstotliwościowa jest podobna jak w PMC Prophecy5, jednak różni się w szczegółach, a nawet bardziej niż tylko w szczegółach. PMC są bardziej wyraziste na górze pasma, chłodniejsze; Vienny – cieplejsze, soczyste i gładkie.
PMC Prophecy5 sprawiły się zaskakująco dzielnie w próbach głośności, osiągając całkiem wysokie poziomy, ale Mozarty potrafią jeszcze więcej, a jeżeli ustawimy je pod ścianą – co też znoszą całkiem dobrze, przynajmniej w moim salonie – zagrają obficie, ale wcale nie nazbyt ciężko i tłusto.
Czytaj również: Dlaczego głośniki tubowe są często spotykane w kolumnach profesjonalnych, a rzadko w przeznaczonych do użytku domowego?
Pod względem zakresu dynamiki konkurentem jest dla nich raczej Quad Revela 2, lecz poza tym to zupełnie różne charaktery. Kolumny Quada są po audiofilsku wymagające, trzeba je skierować na miejsce odsłuchowe, aby zostać oczarowanym i docenić ich wyrafinowanie; Vienny są łatwiejsze, mniej zobowiązujące, "luźniejsze", dźwięk szeroko rozpraszają, w całym pomieszczeniu brzmią po prostu przyjemnie, w odpowiednim miejscu oczywiście najlepiej.
Pierwszy plan jest delikatnie odsunięty, pozorne źródła dobrze określone, ale bez "punktowych" lokalizacji. A na jakiej podstawie nowa wersja wydaje mi się lepsza od starszej? Na niepewnej, skoro tamtej słuchałem dawno temu… jednak teraz jeszcze bardziej zwrócił moją uwagę bas, nie tylko nasyceniem i "zejściem", ale też dynamiką i klarownością.
Nie jest to kontrola basu związana z twardością i konturowością, lecz znacznie przyjemniejsze różnicowanie i kształtność. Na wielu nagraniach "odczytałem" bas nadspodziewanie dobrze, uderzenia stopy i tomów były selektywne a zarazem zespolone akustyką studia; były krzepkie, ale nie suche, wybrzmienia płynne, bez dudnień i przeciągania.
Wysokie tony są "klasyczne", słychać jedwabną sygnaturę membrany, łagodną neutralność, bez jaskrawości, bez cyzelowania, z zaokrągleniem i subtelną barwą, w połączeniu z czystością, lekkością i otwartością.
Autor: Andrzej Kisiel