Przeczytaj również drugą część testu: Wharfedale Linton Heritage
Testów samych Lintonów ukazało się już sporo, naszych kolegów z innych redakcji z tym tematem puściliśmy... przodem. Tłok od razu zrobił się ogromny, co można było nawet zobaczyć na własne oczy.
Jeszcze w czasach przedcovidowych, dokładnie 22 listopada 2019 roku, w siedzibie Horn Distribution, w specjalnie przygotowanym do takich imprez pomieszczeniu, pojawiła się śmietanka krajowych recenzentów sprzętu, a przed tym szacownym gronem wystąpił przedstawiciel Wharfedale i zaprezentował kilka nowych kolumn.
Były tam Evo serii 4, luksusowe Elysiany, ale największe zainteresowanie, wręcz emocje, skupiły na sobie Lintony. Już pierwsze reakcje były entuzjastyczne, natychmiast do dystrybutora ustawiła się kolejka zainteresowanych ich przetestowaniem, a opisy w zasadzie zgodnie potwierdziły oczekiwania - to Wharfedale Linton Heritage kolumny wybitne.
Już w rozmowach na wspomnianej prezentacji łatwo było dostrzec klimat i podstawy takiego sukcesu. Oczywiście wielu będzie oficjalnie twierdzić, że Lintony samym brzmieniem zasługują na najwyższe laury, a ich wygląd to tylko "bonus"; niektórzy nawet w to wierzą, ale według mnie kolej rzeczy była nieco inna.
Kiedy zobaczyło się parę okazałych kolumn, monitorów... W każdym razie konstrukcji, które wyraźną stylizacją - zarówno wielkością, ogólnymi proporcjami, jak też wykończeniem i detalami - nawiązywały do dawnych czasów, złotych lat hi-fi, a może jeszcze wcześniejszych, natychmiast zrodziła się ciekawość i sympatia. Z kolei wysoka jakość wykonania pozwalała podejrzewać, że cena za taki wyczyn nie będzie przystępna...
Przyzwyczailiśmy się już do wygórowanych cen klasycznych brytyjskich monitorów, oferowanych przez kilka zasłużonych firm. Kiedy więc usłyszeliśmy, ile kosztują Lintony, byliśmy bardzo miło zaskoczeni. Ich dźwięk - poświęcę mu oczywiście więcej miejsca, tradycyjnie na końcu prezentacji, ale tutaj jednym zdaniem - był na swój sposób specjalny, spójny z estetyką, jednocześnie dostatecznie uniwersalny.
Niedługo potem zaanonsowano urządzenia marki Leak. Prezentacji i spotkania u dystrybutora już nie zorganizowano, bo była to już smutna wiosna 2020. Leak też został tu i ówdzie opisany, ale nikt nie wpadł na to, aby go pożenić z Lintonami w jednym teście; niektórzy zresztą mieliby z tym kłopot, skoro Lintony testowali już wcześniej.
Z jednej strony takie "połączone" testowanie nie leży w naszym zwyczaju, z drugiej - w tym konkretnym przypadku - jest w pełni uzasadnione przypuszczeniem, że system taki będzie kupowany bardzo często ze względu na swoją oczywistą spójność estetyczną (w szerokim znaczeniu estetyki), dopasowanie parametryczne i cenowe.
Nasz test wnosi dodatkowo coś jeszcze - oczywiście pomiary, zarówno Lintonów, jak i wzmacniacza Leak Stereo 130. Wydaje się więc, że po wielu testach Lintonów i kilku testach Leaków nasza praca może być ukoronowaniem tego wielogłosu.
Przy czym nie odbieram innym opracowaniom walorów "unikalnych treści", nie będę się też spierał z ich tezami i wnioskami. Szczerze mówiąc, unikam studiowania innych testów, aby nie ulegać ani sugestiom, ani nie dać się sprowokować do konfrontacji.
LEAK CDT/130 STEREO
Dopasowanie Leaków do Lintonów nie jest dziełem przypadku ani naszych długich poszukiwań. Pracę tę wykonała firma IAG, skupująca od wielu lat brytyjskie marki, które osłabły albo wręcz zniknęły z rynku.
Nazwa firmy pochodzi od założyciela, Harolda Josepha Leaka, który rozpoczął profesjonalną działalność niemal równocześnie z Wharfedale, bo w 1934 roku, ale zakończył ją pod koniec lat 70., a więc mniej więcej wtedy, gdy karierę kończyły "stare" Lintony...
Wcale niekrótka historia firmy Leak miała swoje ważne chwile i sukcesy odchodzące powoli w zapomnienie, chociaż teraz przypominane przez nowego właściciela. Najpierw wzmacniacze, potem tunery, gramofon, nawet innowacyjne głośniki (z membranami sandwiczowymi - wtedy to było COŚ!)... a jednak nawet w złotych latach hi-fi, na przełomie lat 70. i 80., firmy nie tylko powstawały, ale i znikały.
Leak nie wytrzymał konkurencji wielkich japońskich marek, które zdobywały wówczas cały świat. Nie doczekał czasów płyty CD, odszedł do historii nieskażony "dźwiękiem cyfrowym".
Wracając w 2020 roku, nawet w glorii odnalezionego skarbu, z urządzeniami ozdobionymi obudowami i detalami charakterystycznymi dla tamtej epoki, Leak nie trzyma się kurczowo analogu.
Chociaż system złożony np. ze wzmacniacza lampowego, gramofonu i Lintonów byłby cudownie konsekwentny i stylowy, budziłby powszechny szacunek i znalazłby grono odbiorców, to jego sprzedaż na pewno byłaby znacznie mniejsza niż w przypadku wzmacniacza tranzystorowego z wejściami cyfrowymi i transportem CD na dodatek.
Nie są to "wydmuszki", które kupujemy oczami, złapani na przynętę "vintage", i cieszymy się, że w ogóle grają, redukując swoje wymagania do absolutnego minimum.
Koncern IAG jest w stanie przygotować świetne urządzenia w atrakcyjnej cenie, o ile ich sprzedaż będzie masowa, a nie niszowa... A będzie masowa, jeżeli będą nowoczesne i przystępne. Tak powstały Lintony i tak reaktywowano Leaka.
Patrząc na zdjęcia "wyrwane z kontekstu", może się wydawać, że Leaki mają regularną szerokość ok. 43 cm; w rzeczywistości są znacznie węższe: 30 lub 32,5 cm, w zależności od wariantu obudowy.
Zarówno Leak CDT, jak i Leak Stereo 130 są produkowane w dwóch wersjach: z obudową w całości metalową i ze skrzynką wykończoną naturalnym drewnem.
Drewniane "boczki" nie są wielką egzotyką, w taki sposób ozdabia swoje stereofoniczne komponenty (wyższej klasy) np. Yamaha, a jeszcze w latach 90. robiło tak wielu japońskich producentów.
W tym przypadku drewno otacza bryłę dookoła - to nawiązanie do jeszcze starszych wzorców, stosowane dzisiaj nawet przez niektórych producentów sprzętu popularnego (głośników Bluetooth).
Nie jest to jednak pomysł zdewaluowany, jeszcze długo będzie się wyróżniał i cieszył oko naturalnym ciepłem w kontraście do zimnej, industrialnej estetyki większości urządzeń, a także znoszonego już, pretensjonalnego "piano blacku".
Zastosowano fornir orzecha amerykańskiego, od wielu lat będącego w modzie - zwłaszcza w meblarstwie - dzięki temu Leak w takiej wersji będzie pasować do wielu czekających już w salonach komód i szafek.
Pasować też będzie do jednej z dwóch wersji Lintonów, również wykończonych orzechem, ale nie ma odpowiednika dla drugiej - gdy są wykończone mahoniem.
Ta mała niekonsekwencja nie powinna popsuć nam smaku, trzeba tylko uważać, co się kupuje, a do mahoniowej wersji Lintonów może lepiej dobrać... Leaka bez drewnianej oprawy; przy okazji będzie trochę tańszy, a i tak bogaty w akcenty "z epoki".
O ile doskonale znana stylizacja Yamahy odzwierciedla modę z lat 80. (hebelkowe przełączniki, wychyłowe wskaźniki itd.), o tyle Leak odważnie cofa się w czasie jeszcze bardziej.
Okrągłe pokrętła wzmacniacza mają karbowane powierzchnie styku z palcami, przełączniki są małymi, w przybliżeniu prostokątnymi przyciskami, nawet logo Leak jest staroświeckie.
Warto docenić, że nic nie jest tutaj przypadkowe i "nie w porę"; nie wszystkim musi to konweniować, ale to projekt w swoim rodzaju bez zarzutu i w doskonałym guście.
Nie należy jednak wiązać zbyt dużych i precyzyjnych oczekiwań dotyczących nawiązań w konstrukcji wewnętrznej. Obecny właściciel i producent Leaka nie podaje żadnych tropów, które mogłyby wskazywać na powrót do jakichś zaniechanych, dawnych rozwiązań.
W przypadku Leak CDT to w ogóle niemożliwe... Dostajemy nowoczesną technikę i aktualne funkcje, tylko "zapakowane" w zabytkowe obudowy, okraszone specyficznymi elementami, z "pieczątką" Leaka, którą IAG kupiło...
W Lintonach skrzynkowa forma obudowy, chociaż niebędąca niczym wyjątkowym w dawnych czasach, ma jakiś wpływ na dźwięk. Drewniana rama i karbowane pokrętła Lintonów raczej nie, czym wcale bym się nie martwił. Lintony w wystarczającym stopniu określą klimat brzmienia i w tej sytuacji Leaki mogą grać zupełnie neutralnie.
- Leak CDT
Czy odtwarzacz CD jest urządzeniem odpowiednim, aby w ogóle pojawić się w takim zestawie? Gdy Leak znikał z rynku pod koniec lat 70., za rogiem czaiła się już płyta CD. Teraz ona jest w podobnej kondycji, jak wówczas winyl, ustępując powoli następnym generacjom źródeł cyfrowych.
Ale właśnie dlatego jest też ostatnią rubieżą klasycznej koncepcji fizycznego nośnika dźwięku, ostatnim wariantem, który zdobył masową popularność. Z tego punktu widzenia zasługuje na obecność w systemie "tradycyjnych wartości".
Pewne nowoczesne elementy musiały zostać w tych projektach zaimplementowane, odtwarzacz ma więc wyświetlacz i szczelinę na płyty. Dzięki temu, że nie jest to szuflada, mniej się rzuca w oczy. Leak nie wraca przecież do czasów początków odtwarzaczy CD, więc szuflada, bardziej tradycyjna od szczeliny, niczego by nie uratowała.
Pół wieku temu szuflady i szczeliny były tylko w meblach. Może nie będzie ich też za jakiś czas i wybiegając bardziej naprzód, nowy właściciel Leaka mógłby zostawić ten temat w spokoju, przygotować nowoczesne "all-in-one", (prawie "all"...), czyli wzmacniacz zintegrowany z odtwarzaczem strumieniowym, albo przynajmniej z przetwornikiem C/A...
I tym właśnie jest Leak Stereo 130, ale jest też urządzenie przedstawiane jako "odtwarzacz CD" o symbolu... CDT. Już on powinien nas ostrzec - to symbol czasami stosowany w przypadku transportów CD, a nie kompletnych (w domyśle) "odtwarzaczy CD". Szydło wyjdzie z worka (tak jak sygnał cyfrowy - i tylko cyfrowy - z CDT), ale kiedy już to wiemy, nie będziemy długo utyskiwać.
To ostatecznie logiczne, skoro wzmacniacz jest wyposażony w DAC-a, a przeważnie obydwa urządzenia będą sobie towarzyszyć. Z kolei możliwość przysyłania sygnałów cyfrowych z różnych nowoczesnych źródeł pozwoli niektórym zrezygnować z zakupu Leaka CDT, a jego hipotetyczne wyposażenie w przetwornik nic by w takiej sytuacji nie pomogło, a raczej zaszkodziło, bo podniosło jego cenę, ani też nie zwiększyło wyraźnie sprzedaży jego samego (w celu podłączenia do innego wzmacniacza)... Przy całej jego urodzie, nie wyglądałby elegancko w systemie ze zupełnie innej parafii.
Wszystko gra, również wizualnie, gdy mamy system, ewentualnie sam wzmacniacz. Aranżacja funkcji obydwu urządzeń jest więc rozsądna i spójna z ich wzornictwem.
Na froncie odtwarzacza Leak CDT są przyciski standardowych funkcji transportu CD, a obok nich włącznik sieciowy w takim samym "formacie" i gniazdo USB, do którego może nawet dopasowano wielkość przycisków, bo wszystko układa się "pod linijkę".
Ale ani trochę nie zaszkodziło to ergonomii, kształty i odstępy są optymalne, ich jasny kolor kontrastuje z czarną powierzchnią dolnej części frontu, a znajdujące się tuż powyżej czarne ikonki rysują się wyraźnie na jasnej powierzchni - wszystko jest doskonale widoczne i oczywiste.
Zastosowanie tak okazałego zasilacza nie zdarza się często w odtwarzaczach, zwłaszcza w tej klasie cenowej. Duży transformator toroidalny pojawia się w asyście rozbudowanej sekcji filtrującej i stabilizującej napięcie. A przecież w kompaktowym transporcie (bez przetwornika i sekcji analogowej) nie zgorszyłby nas skromny zasilacz impulsowy.
Leak podkreśla zastosowanie nowoczesnego, buforowego odczytu danych z płyty. Elektronika "z wyprzedzeniem" zbiera informacje i dopiero po zapełnieniu się bufora przesyła je do wyjść cyfrowych.
Obróbką danych nie tylko z płyty, ale i z plików (z zainstalowanego z przodu gniazda USB), zajmuje się mikroprocesor ARM STMicroelectronics. W tej części płytki widać także precyzyjny zegar taktujący.
- Leak STEREO 130
Ze względu na rodzaj urządzenia i historię firmy Leak, CDT nie ma żadnego poprzednika, na którego sukces i kultowy status można by się powołać. W zupełnie innej, znacznie lepszej sytuacji znajduje się Stereo 130, bowiem historia Leaka zaczyna się od wzmacniaczy.
Przed wojną były to głównie wzmacniacze o przeznaczeniu PA (public address - do nagłaśniania dużych obiektów), ale w roku 1945 pojawił się wzmacniacz Point One kierowany do systemów domowych, zarówno ze względu na swoją relatywnie umiarkowaną wielkość, cenę, moc, ale także - nadzwyczajną jak na owe czasy - jakość dźwięku, która znajdowała odbicie w rekordowo niskich zniekształceniach, poniżej 0,1% THD+N, aż do mocy znamionowej, ustalonej jako 15 W. To do dzisiaj dla wzmacniacza lampowego bardzo dobry wynik.
Pod szyldem Point One, a więc spełniając ten warunek, powstawały kolejne modele, bazujące na coraz lepszych lampach: o wyższej mocy i niższej cenie. Do tej linii nie należał już jednak Leak Stereo 30, który pojawił się w 1963 roku i był pierwszym tranzystorowym wzmacniaczem firmy.
Do niego właśnie odwołuje się Leak Stereo 30, również swoim symbolem, który ma też inne znaczenie. Jest w nim zakodowana łączna moc wyjściowa (znamionowa) obydwu kanałów; w Stereo 30 było to więcej tylko 2 x 15 W (prawdopodobnie na 8 Ω), a w Stereo 130 - 2 x 65 W (w tym przypadku na 4 Ω).
Zbieżność 30-tek w obydwu symbolach jest też zręcznym chwytem, do którego może nawet trochę "nagięto" moc nowej konstrukcji. Jaka jest w rzeczywistości, sprawdzimy w laboratorium.
Wyposażenie przedniej ścianki wygląda na pierwszy rzut oka bardzo klasycznie, jak kilkadziesiąt lat temu, ale obejmuje też funkcje wówczas nieznane.
Obrotowy selektor wejść wybiera nie tylko między źródłami analogowymi (i nie tylko liniowymi, jest też wejście dla gramofonu z wkładką MM), ale i cyfrowymi (w tym USB).
Po drugiej stronie ulokowano podobnej wielkości pokrętło wzmocnienia, a pomiędzy nimi malutkie pokrętełka balansu i regulacji niskich i wysokich, rozdzielone przyciskiem "Direct" - to też dodatek względnie nowoczesny, za czasów Leaka (oryginalnego) niestosowany.
Nikt wówczas nie przejmował się takimi szczegółami, że sygnał biegnąc przez potencjometry i układy regulacji może ulegać jakiejś degradacji... a regulacje "barwy" były po to, aby z nich korzystać, a nie je wyłączać. Bez tych regulatorów Leak Stereo 30 straciłby jednak dużo ze swojego uroku, a bez przycisku Direct - dużo w odbiorze audiofilów.
Nie wchodząc jeszcze w szczegóły sekcji cyfrowej i nie zliczając wszystkich wejść i wyjść, można stwierdzić, że jest to wzmacniacz wyposażony bardzo praktycznie i kompletnie, wzorowo w tym zakresie cenowym.
Może nie unikalnie, ale wielu znacznie droższym wzmacniaczom, mającym fajerwerki tutaj lub tam, ciągle czegoś brakuje w zakresie zupełnie podstawowym - a to wyjścia słuchawkowego, a to wejścia gramofonowego, nie mówiąc o wejściach cyfrowych.
Leak (w nowej odsłonie) nie może jednak kombinować, że jego nabywcy skuszą się na zakup oddzielnego USB- -DAC-a, phono-stage’a czy wzmacniacza słuchawkowego... bo taką perspektywą popsułby całą koncepcję - postawienia na honorowym miejscu Leak Stereo 130, ewentualnie z dodatkiem CDT i "samowystarczalności" takiego systemu, nieskażonego żadnymi dodatkami obcymi zarówno estetycznie, jak też ideowo, gdyż w dawnych czasach niewiele było urządzeń ściśle wyspecjalizowanych, znacznie więcej wypasionych odbiorników radiowych, a wzmacniacz zintegrowany musiał być wszechstronny. I taki jest też Leak Stereo 130.
W dodatku ma Bluetooth, i to z dobrymi kodekami aptX i AAC. Robienie mu zarzutu, że nie ma odtwarzacza strumieniowego ani wyświetlacza, byłoby już nie fair... Zresztą wyświetlacz popsułby styl facjaty (CDT jednak bezwzględnie musi go mieć).
DAC jest nie byle jaki - bazując na układzie ESS Sabre32 Reference ES9018K2M, może zająć się sygnałami do 24 bit/384 kHz i DSD 256, które przyjmie wejście USB. Przez dwa wejścia koaksjalne i jedno optyczne prześlemy sygnały PCM do 24/192. Są też wyjścia cyfrowe (jedno elektryczne, jedno optyczne), a w sekcji analogowej - wyjście dla zewnętrznej końcówki mocy.
Wejść analogowych nie ma bardzo wiele - dwa liniowe i jedno dla gramofonu - ale po co więcej, skoro nawet odtwarzacz CD podłączymy "po cyfrze"? Terminale głośnikowe są pojedyncze, bez "ułatwień" dla podwójnego okablowania, które po pierwsze, nie przynosi wyraźnej poprawy (nie chcę wywoływać kłótni, więc nie napiszę, że żadnej), a po drugie, możliwe jest również z pojedynczych terminali - z takim samym skutkiem.
Bardzo podoba mi się racjonalność Leak Stereo 30. Bez gadżetów (poza tymi, które są niezbędne do zachowania stylu), przesady, niesprawdzonych innowacji, z kompletem funkcji potrzebnych większości użytkowników, z wygodną, intuicyjną obsługą... wskazującą przy okazji, że "dobrze to już było". I warto do tego wracać, łącząc ergonomiczne i eleganckie rozwiązania z przeszłości z lepszymi układami elektronicznymi współczesności.
Aby zmieścić się w małej obudowie, a jednocześnie zapewnić wysoką moc wyjściową, można dzisiaj posłużyć się układami impulsowymi zarówno w końcówce mocy, jak i w zasilaczu. Może takie rozwiązanie nie pasowałoby ideowo do stylu retro, ale ostatecznie kto by się tym przejmował, zwłaszcza że mało kto w ogóle by o tym wiedział?
Zabawa w retro na tym poziomie cenowym to trochę gra pozorów, najważniejsze aby robić dobre pierwsze i ogólne wrażenie, a nie skrupulatnie przestrzegać wszystkich dawnych przepisów. Zresztą nie byłoby to możliwe - nie jest już dostępnych wiele dawnych elementów.
Leak nie stara się zaimponować układem bezkompromisowym ani "z innej epoki", ale z jakichś powodów nie zdecydował się też na klasę D. Z deficytem miejsca radzi sobie specyficzną konstrukcją stopni wyjściowych.
Radiator jest jeszcze konwencjonalny, ulokowany w centrum skrzyneczki, ale zamiast tradycyjnych par tranzystorów wyjściowych zainstalowano scalone końcówki mocy. Pozwalają one nie tylko oszczędzić miejsce na samym radiatorze, ale też znacznie uprościć tę sekcję wzmacniacza. W każdym kanale pracuje jeden scalak Texas Instruments LM3886.
Zasilacz z transformatorem toroidalnym wygląda przyzwoicie, raczej nie będzie dla niego wyzwaniem sprostanie zapotrzebowaniu opisanych końcówek mocy.
Większość obwodów audio zamontowano na jednej dużej drukowanej płytce. Sekcja cyfrowa jest podzielona, interfejs XMOS znajduje się w pobliżu gniazd cyfrowych, a niedaleko... przedwzmacniacza gramofonowego umościł się przetwornik C/A ESS Technology ES9018K2M.
Wybór wejść analogowych odbywa się przekaźnikami, przedwzmacniacz gramofonowy to prosty układ ze scalonymi wzmacniaczami operacyjnymi.
Regulacja głośności wymagała prowadzenia dodatkowych przewodów, łączących główną płytkę z dodatkowym modułem, na którym zainstalowano potencjometr Alpsa. Kolejną płytkę zajmują dodatkowe regulatory barwy.
Leak CDT/Stereo 130 i Wharfedale Linton - odsłuch
Test rozpocząłem od odsłuchu Lintonów podłączonych do elektroniki innej niż Leak, ale dobrze mi znanej z neutralności, dokładności i "odpowiedzialności".
Znacznie tańszy zestaw Leaka nie zapewnił już takiej precyzji i konturowości, ale zagrał bardzo przyjemnie - płynnie, gładko, trochę miękko i słodko. Wysokie tony były mniej iskrzące, nawet mniej błyszczące, delikatniejsze, ale czyściutkie.
Czytaj również: Jak należy ustawić zespoły głośnikowe względem miejsca odsłuchowego?
Bas okrąglejszy, kołyszący, bez twardego uderzenia, uwolniony od dudnienia, nasycony, zintegrowany. Może to synergia z Lintonami, a może Leak zagra równie dobrze z innymi kolumnami? Tego już nie sprawdzałem, ale kierunek łatwo przewidzieć.
Leak to sposób na łagodność bez poważnych strat po stronie detaliczności. Spójność, pastelowa barwa, niuansowanie, a do tego nienapastliwa swoboda - muzyka rozwija się lekko, bez wybuchów i nawalanki, zręcznie omija najwyższe szczyty dynamiki, unika twardości, nie tracąc pulsu i witalności.
Same Lintony ujawniły przesunięcie środka ciężkości w stronę niskich częstotliwości. Bas jest świetnie rozciągnięty, wypełniony, tworzy solidnym fundament.
Ale bez przesady, nawalanki lub ociekania basowym tłuszczem. Nie było tutaj "jazdy po bandzie". Wiele kolumn ma bas nie tyle mocny, co fatygujący, twardy, dudniący i jednostajny, a tego Lintonom na pewno nie można zarzucić.
Czytaj również: Jaka jest optymalna odległość kolumn od ścian pomieszczenia?
Spodziewałem się "nagrzanej" średnicy, a ta jest tylko odrobinę ocieplona. Specyfika zaznacza się raczej lekką nosowością wokali, ale i to nie jest czymś zupełnie unikalnym.
Jej dolny podzakres jej dobrze wypełniony, połączenie z basem płynne, lecz nie dające mocnego "dopalenia", co dla niektórych może być rozczarowujące, jeżeli ich oczekiwania, zresztą zgodnie z sugestiami producenta, kierowałyby się w tę stronę.
Dla mnie jednak była to sytuacja całkowicie satysfakcjonująca, a specjalne możliwości Lintonów dotyczą bardziej basu i ogólnie przyjemnego balansu tonalnego. Średnica nie jest tutaj na pierwszym planie, ale gra "zespołowo", neutralnie, jest czytelna bez buzowania i krzykliwości.
Czytaj również: Jakie jest optymalne wytłumienie pomieszczenia odsłuchowego?
W dłuższym odsłuchu okazało się to procentować zarówno komfortem, jak też angażującym zróżnicowaniem. Wharfedale Linton Heritage nie wyostrzają indywidualnych cech nagrań, nie mają tendencji do ich "prześwietlania", nie są czułe na żadnym punkcie, działają pewnie i przewidywalnie, lecz nie oznacza to grania na jedną nutę.
Unikając wszelkiej przesady, nie wprowadzają do brzmienia elementów, które w pierwszym wrażeniu mogłyby dodawać witalności, a nawet sugerować bogactwo, a na dłuższą metę stałyby się męczące już choćby przez swoją powtarzalność.
Rozdzielczość nie jest mistrzowska, następuje pewne uśrednienie, przykrycie bardzo delikatnym "welonem", ale za tę cenę to całkowicie usprawiedliwione.
Czytaj również: Jaki jest związek między wielkością zespołów głośnikowych a wielkością odpowiedniego dla nich pomieszczenia?
Jest nawet bardziej niż przeciętnie przyjazne tym, którzy nie są bardzo doświadczeni i osłuchani. Czy będzie wielką atrakcją dla audiofilów, którzy szukają objawień i podróży w czasie? Można w tym brzmieniu nawet się zakochać, ale nie zawsze od pierwszego dźwięku.
Dla mnie wręcz zaletą jest właśnie to, że to system grający "normalnie" (co zawdzięczamy głównie poprawnie zestrojonym Lintonom), a nie jakaś brawurowa akcja polaryzująca opinię. I tak znajdzie się wielu, którzy stwierdzą, że to system o brzmieniu wyjątkowym.
W ogólnym sensie każdy system gra wyjątkowo... skoro żadne dwa systemy nie grają tak samo, ale nie bawmy się w takie formalności. Ja takich emocji nie obiecuję i przed nimi nie ostrzegam, podoba mi się połączenie bezpiecznego brzmienia, stylowego wyglądu i doskonałego wykonania.
Czytaj również: Co to jest główna oś odsłuchu?