Wzmacniacz Pioneer A6
Najwyraźniej nad Pioneer A6/D6 popracowali i inżynierowie, i styliści. Atrakcyjny wygląd, płynący z delikatnej, grafitowej barwy frontu, a zwłaszcza z jego kształtu, jest na pewno oryginalny na tle pozostałych urządzeń tej klasy cenowej, a pewne konotacje z niektórymi produktami hiendowymi nawet zaostrzają apetyt. Przednią ściankę wykonano z dwóch kawałków metalu, łączonych mniej więcej w połowie, przechodząc z fragmentów płaskich w krzywizny.
Na wyposażenie składa się największe pokrętło głośności (wykonane z metalu), obrotowy selektor źródeł, w pobliżu którego znajduje się jeszcze tylko przycisk Direct.
Po przeciwnej stronie, oprócz włącznika sieciowego, jest gniazdo słuchawkowe (złocone), sensor podczerwieni oraz mała dioda stanu czuwania. Wyświetlacz (taki sam jak w odtwarzaczu) to mlecznobiała, ciekłokrystaliczna matryca, natężenie można regulować bądź całość wygasić. Urządzenie posadowiono na wysokich nóżkach z czarnego tworzywa.
Z przodu widnieje logo Air Studios, sławnego brytyjskiego studia nagrań, co ma chyba oznaczać, że w konstruowaniu brali udział jego inżynierowie. Wzmacniacz ma swój własny sterownik, cienki jak listek, zasilany płaską bateryjką, ale wciąż z klasycznymi, gumowymi przyciskami. Wśród nich odnajdziemy selektor wejść, regulację głośności, ale także zrównoważenie kanałów i barwy dźwięku, które można pominąć trybem Direct.
Gniazda głośnikowe przysunięto do bocznych krawędzi, pomiędzy nimi umieszczono wejścia - trzy liniowe, pętlę rejestratora oraz gramofonowe (dla wkładek MM). Wszystkie gniazdka RCA są złocone.
Również wnętrze Pioneera wygląda świetnie. Już na podstawie ułożenia gniazdek głośnikowych można było mieć nadzieję - spełnioną - że jest to konstrukcja dual mono.
W przedniej części obudowy znajduje się odizolowany ekranami zasilacz, z dwoma transformatorami rdzeniowymi, pomiędzy którymi umieszczono płytkę z filtrami, prostownikami i stabilizacją.
W tylnej części, po obydwu stronach umieszczono końcówki mocy, każda ma swój własny radiator, na którym znalazły się tranzystory Sanken 2SC3519/2SA1386 - jedna para na kanał.
Do wyjść głośnikowych prowadzą bardzo krótkie kable. Preamp znalazł się na dolnej płytce, pomiędzy końcówkami, regulacja głośności odbywa się w układzie scalonym.
Odtwarzacz Pioneer D6
Odtwarzacz starannie dopasowano do wzmacniacza. Lewa część frontu jest niemal identyczna w obydwu urządzeniach, jedynym różniącym je detalem jest gniazdo słuchawkowe we wzmacniaczu, podczas gdy odtwarzacz ma w tym miejscu małą diodę informującą o działaniu układów Pure Audio, odłączających wyjście cyfrowe i wygaszających wyświetlacz. Szufladę przeniesiono na prawą stronę.
Mechanizm jest jednym z najpewniej pracujących, z jakimi w urządzeniach tej klasy się spotkałem; tacka wyjeżdża szybko, cicho i z charakterystycznym dla najlepszych konstrukcji zwolnieniem na końcu. Odczyt jest natychmiastowy i bezszelestny, podobnie jak przeskakiwanie między ścieżkami, nawet na trudniejszych do odczytu CD-R-ach.
Oprócz szuflady z przodu mamy tylko dwa małe przyciski - do otwierania mechanizmu i rozpoczęcia / zatrzymania odtwarzania. Wśród wszelkiego rodzaju płyt CD Pioneer odczytuje także SACD, choć tylko w wersji dwukanałowej. Na CD-R/W możemy podać mu pliki MP3 i WMA.
Pilot jest podobny jak we wzmacniaczu, zawiera teoretycznie wszystkie potrzebne funkcje, włącznie z klawiszami szybkiego dostępu, chociaż trochę szkoda, że producent nie dodał kilku przycisków do obsługi podstawowych funkcji wzmacniacza, musimy chodzić z dwoma nadajnikami.
Na pilocie odtwarzacza dostrzeżemy też klawisz Legato Link - tak, to ten sam system, który stosowany był dawniej w źródłach Pioneera, tutaj występuje w wersji Pro, z dodatkiem Hi-Bit.
Układ rekonstruuje sygnały spoza pasma akustycznego (powyżej 20kHz) i działa oczywiście tylko dla płyt CD, gdyż zapis SACD nie jest z założenia ograniczony do tej częstotliwości.
Na tylnej ściance mamy stereofoniczne, analogowe wyjście RCA, cyfrowe elektryczne oraz optyczne (tylko dla sygnałów CD) oraz miniaturowe porty sygnałów sterowania. Przewody sieciowe są odłączalne.
Wewnątrz odtwarzacza mamy sześć płytek drukowanych pospinanych taśmami, po lewej stronie znajduje się zasilacz, złożony z dwóch transformatorów rdzeniowych. Jeden z nich zajmuje się wyłącznie obwodami audio, drugi całą resztą (sterowanie, napęd).
Największa płytka kryje dwa wyborne konwertery C/A Burr Brown PCM1738 (24bit/192kHz), sygnał analogowy obsługiwany jest następnie przez scalaki NE5532. Tłumieniu wibracji obudowy służą ponaklejane gumowe paski.
A6+D6 - odsłuch
Profil brzmieniowy Pioneera jest jasno zdefiniowany - na pierwszym planie harcują skraje pasma. Bas przypomina trochę małego, skaczącego koguta, który stara się udowodnić swoją muskulaturę.
Pioneer chciałby pokazać, że jest większy i mocniejszy niż w rzeczywistości. Ale oddajmy mu sprawiedliwość, przyznając że nie dławi się i nawet przy wysokich poziomach głośności zachowuje swobodę.
W utworach motorycznych bardzo ładnie prowadzony jest rytm i artykułowana dynamika. W górnych rejestrach system poczyna sobie z jednej strony odważnie, akustyka i pogłosy pokazane są z emfazą, sybilanty rysowane są śmiało, z drugiej pojawia się gładkość i aksamitność. Mimo temperamentu, Pioneer A6+D6 sprawdza się znakomicie również w cichych fragmentach, i tam gdzie może ukazać bogactwo detali.
Starając się poznać oddzielnie dźwięk wzmacniacza i odtwarzacza stwierdzamy, że obydwa grają z werwą, tyle że A6 czerpie najwięcej energii z zakresu niskotonowego, a D6 ma ogromną ochotę na wycieczki wysokotonowe.
Solidność i siła dołu a zarazem wyrazistość w całym pasmie są więc cechami wypracowanymi w duecie. Zresztą i z powodu samego wyglądu są to urządzenia stworzone dla siebie.
Na koniec wróćmy jeszcze na chwilę właśnie do brzmienia systemu. Komplet Pioneera gra trochę tak, jakby ktoś lekko podkręci ł obroty w odtwarzaczu, rytm rwie do przodu i czasem ulegamy złudzeniu, że jest nawet jakoś tak za szybko...
Inna sprawa to bardzo obszerna scena dźwiękowa, jednak nie cofająca się ku tyłowi, ale wysunięta w kierunku słuchacza. Fenomenalnie zabrzmiała więc płyta Amused To Death Rogera Watersa, krążek zrealizowany w systemie Qsound.