Simaudio Moon 260 D
Wbrew obecnym trendom, Simaudio Moon 260 D jest tym, czym odtwarzacze CD były 5 lat temu - po prostu odtwarzaczem płyt Compact Disc. Nie ma wejść cyfrowych, nie odtwarza plików audio.
Blisko dolnej krawędzi wyfrezowano zagłębienie, w którym schowano miękkie przyciski sterujące napędem oraz wyłącznik stand-by. Nawet jeśli "uśpimy" odtwarzacz, wszystkie układy cyfrowe i analogowe będą pod napięciem - wyłącza się tylko wyświetlacz i napęd. Simaudio Moon 260 D jest, jak czytamy w instrukcji: "Designed to be powered up all the times for optimal performance".
Po prawej stronie widać wąską szufladę. Jej tacka może być tak cienka, ponieważ nie zakończono jej maskownicą. Po lewej - umieszczono duży, doskonale czytelny wyświetlacz, oparty na alfanumerycznych modułach LED, pokazujący numer utworu i czas jego trwania.
Z tyłu, z lewej strony, umieszczono analogowe gniazda RCA (szeroko rozstawione), wyjście cyfrowe S/PDIF, port RS-232 oraz trzy "mini-jacki", służące do sterowania w systemie Simaudio i do podłączenia zewnętrznego odbiornika podczerwieni. Gniazdo sieciowe IEC zintegrowano z mechanicznym wyłącznikiem sieciowym.
W środku Simaudio Moon 260 D panuje ład i porządek. Część audio znajduje się na płytce za transportem, blisko układu dekodującego dane z płyty CD. Jego podstawą jest przetwornik cyfrowo-analogowy Burr Brown PCM1793.
To "dak" 24/192, typu delta-sigma o dynamice 113 dB (a więc rozdzielczości teoretycznej nieco wyższej niż 18 bitów) ze zintegrowanymi filtrami cyfrowymi. Kość ta ma już swoje lata, została wprowadzona do sprzedaży w 2003 roku.
Zanim sygnał trafi do przetwornika, jest upsamplowany w układzie DSP. Generator kwarcowy zegara taktującego wygląda zwyczajnie, jednak inżynierowie Simaudio deklarują, że został on dopracowany pod kątem minimalizacji jittera i otrzymał nawet swoją własną nazwę - MOON Alpha Clocking System.
Na wyjściu znajduje się pojedynczy układ scalony (na kanał), znany NE5532, pracujący jako wzmacniacz i bufor. Przed gniazdami RCA (złoconymi) jest jeszcze układ DC-servo.
Montaż - w całości powierzchniowy (SMD), poza niektórymi kondensatorami. Podstawą zasilacza jest niewielki, zamknięty w osłonie tłumiącej drgania, transformator toroidalny z logo Moona. Wychodzą z niego trzy osobne napięcia - dla napędu, jego sterowania i układu audio, ale sekcji stabilizacji ma być aż osiem.
Simaudio Moon 250i
Projekt plastyczny przedniej ścianki Simaudio Moon 250i jest bardzo podobny do tego w odtwarzaczu, więc mamy małe, miękkie przyciski w przefrezowaniu; nad każdym z nich znalazła się teraz czerwona dioda (z wyjątkiem niebieskiej dla trybu stand-by). Jednym z sześciu przycisków zmieniamy wejście, siódmym wyciszamy wyjście ("mute"), a ósmym wyłączamy wyjścia głośnikowe, np. kiedy korzystamy ze słuchawek.
Na skraju prawej strony mamy niewielką, aluminiową gałkę siły głosu oraz dwa gniazda: mini-jack z wejściem liniowym i duży jack z wyjściem słuchawkowym. Prawą stronę tylnej ścianki zajmują gniazda RCA - pięć par wejść liniowych i jedna para wyjść z przedwzmacniacza.
Pośrodku umieszczono zestaw przyłączy służących do integracji wzmacniacza z instalacją typu "custom". Jest jeden zestaw wyjść głośnikowych. Tak jak w odtwarzaczu, obok gniazda sieciowego w Simaudio Moon 250i znajduje się mechaniczny wyłącznik.
Układ zmontowano głównie na jednej dużej płytce drukowanej, której towarzyszy kilka mniejszych. Ze złoconych gniazd RCA sygnał biegnie do scalonego selektora wejść, a potem, długimi ścieżkami, na front urządzenia.
Tam opuszcza główną płytkę i taśmą komputerową trafia na małą płyteczkę ze zmotoryzowanym potencjometrem Alps (czarnym). Potem wraca do przedwzmacniacza, zbudowanego wokół pojedynczego (na kanał) układu scalonego NE5532.
W końcówce mocy pracują tranzystory z logo Moona (tak!) - 25062 oraz 25061 - to bipolarne MJL21193 oraz MJL21194 produkowane przez firmę ON Electronics na zamówienie Simaudio.
Tranzystory końcowe i sterujące przykręcono bezpośrednio do dna obudowy, która w tym przypadku działa w całości jak radiator. Środek transformatora firmy Toroid zalano materiałem przypominającym ceramikę.
Z trafa wychodzą dwa uzwojenia wtórne - jedno dla końcówek mocy i jedno dla przedwzmacniacza oraz układów sterujących. Napięcie dla końcówek jest filtrowane w dwóch kondensatorach o pojemności 10 000 mikrofaradów każdy.
Simaudio Moon 260 D+250i - odsłuch
Odsłuch kanadyjskiego systemu był łatwy, prosty i przyjemny - bardzo przyjemny. To brzmienie wchodzi w krew. Owszem, jest ocieplone. Dla niektórych będzie to ostrzeżenie, dla innych zachęta i obietnica. I słusznie.
Słyszymy to już w pierwszych minutach, i słyszymy to do końca. Jest też jednak w tym brzmieniu dobra równowaga i co najmniej przyzwoita rozdzielczość, która nie pozwala zsunąć się w ciepło "lampowe" w złym tego słowa znaczeniu, utracić dynamikę na rzecz klimatu.
Kiedy posłuchamy symfoniki lub napisanej z rozmachem muzyki elektronicznej, okaże się, że Simaudio potrafi zagrać z rozmachem, dużym, mocnym dźwiękiem o solidnej podstawie basowej. Jest gęstość, wypełnienie, ale jest też siła i uderzenie.
Gdy przyjrzymy się obydwu komponentom z osobna i podłączymy do Simaudio Moon 260 D inny wzmacniacz (a do 250 i inny odtwarzacz) przekonamy się, że za ową charakterystyczną gęstość w dużej mierze odpowiedzialny jest odtwarzacz - a zwykle to wzmacniacz wnosi więcej tego rodzaju modyfikacji.
Na tle szybkich, dynamicznych systemów, Simaudio może wydać się nieco ospały i mniej dokładnie rysujący niskie częstotliwości, ale to właśnie tutaj rodzi się owa "fizjologiczna", przyjemna, naturalna substacja basowa Simaudio.
Słuchając płyt, w których najważniejszy jest wokal, uderzy nas to, w jak pełny, mocny, obfity sposób może się on pojawić. W porównaniu z Simaudio większość innych systemów gra lekko i mechanicznie. Dlatego właśnie dosłownie każda płyta, jakiej słuchałem wraz z kanadyjskim systemem, była przyjemnym spotkaniem z muzyką, a nie z wysokimi tonami, z basem, z "aspektami".
Jeśli w nagraniu sybilanty były mocniejsze niż być powinny, to zostały tak pokazane, mimo że gęsta niższa średnica odwracała od nich uwagę. Jeśli jakiś instrument, np. duży bęben, mocno uderzył na dole pasma, to było to z kolei lekko podkreślone.
Ten składnik jest w brzmieniu Simaudio efektowny, wciągający i... wymaga korekty albo przynajmniej ostrożności w doborze głośników. Nie będzie to trudne, bo przecież kolumny różnią się między sobą sposobem prowadzenia basu jeszcze bardziej, więcej tym razem bierzmy pod uwagę tę ich połowę, która gra w sposób zdyscyplinowany.
Dynamika nie zaszkodzi, ale lepiej oszczędniej, niż obficiej. Wychodzi na to, że powinny to być kolumny po prostu dobre - z basem sprawnym, zwinnym, kontrolowanym.
Ciekawie zagrały słuchawki podłączone do wyjścia ze wzmacniacza. Był to dźwięk typowy dla tej kategorii urządzeń, tj. wzmacniaczy zintegrowanych z wyjściem słuchawkowym, choć z dodatkiem specjalnych elementów. Uwagę zwróciła przede wszystkim czystość i otwarta góra - cechy, które na głośnikach wcale nie były pierwszoplanowe.
System Simaudio Moon 260D +Simaudio Moon 250i gra po prostu bardzo ładnie i na żadnej płycie się nie wykłada, choć nie bije też jakichś rekordów. Możemy takie brzmienie przyjąć za dobrą monetę - i będzie to dobra moneta.
Wojciech Pacuła