Audio-Techniki - dedykowane do użycia w warunkach studyjnych - mają spełniać dwa podstawowe zadania: bardzo dobrze izolować od zewnętrznych źródeł hałasu oraz zapewniać maksymalnie liniową charakterystykę przetwarzania.
Słuchawki Audio-Technica ATH-M40X mają dość duże muszle, ale wrażenie robi dopiero potężny pałąk - szeroki i gruby, wykończony miękkim, skóropodobnym materiałem, który ma zagwarantować jak najlepszy komfort.
Muszle też są na tyle pojemne, by nie uciskać ucha. Mechanizm regulacji pałąka jest klasyczny, wzmocniony szerokim, metalowym elementem. Jest również przegub pozwalający obrócić każdą muszlę o 90 stopni, co w studio jest ważne, gdy trzeba coś zrobić na tzw. "jedno ucho".
Niemal całe słuchawki Audio-Technica ATH-M40X są czarne, nie licząc drobnych srebrnych akcentów. Stanowią one zupełną przeciwwagę dla kolorowych modeli Yamahy, nie mówiąc o ekstrawaganckich Creative. Cała konstrukcja sprawia wrażenie solidnej i trwałej, nawet plastik jest gruby i odporny na zarysowania.
Impedancja ma korzystną wobec sprzętu przenośnego wartość - 35 Ω. W komplecie otrzymujemy jednak długie, 3-metrowe kable, każdy z wtykiem mini-jack oraz konektorem podłączanym do jednej z muszli za pomocą zatrzaskowego mechanizmu; jeden z nich "sprężynuje" i rozciąga się między długościami 1,2–3 m, ewentualnie może być on wykorzystany w podróży.
Odsłuch
Audio-Technica ATH-M40X gra beznamiętnie, spokojnie, ale dokładnie. Z każdej sekundy nagrania potrafi wydobyć mnóstwo informacji.
Robi to nienerwowo, konsekwentnie i przede wszystkim bez eksponowania górnego skraju pasma. Jednak zarówno szarpnięcia strun, drobne niedociągnięcia, "życie studyjne" - wszystko tu jest.
Bas niski, solidny, trzyma tempo nagrania, uczciwie pracuje, lecz nie wchodzi na średnicę; a ta jest równa i dość łagodna, lekka, przestery gitarowe nie mają w sobie szaleństwa, delikatna jest też góra pasma - przejrzysta, ale bez "szpilek". Bez wielkich emocji, bardzo starannie i nieagresywnie.
Radek Łabanowski