Mimo to ponad 30 kg masy wywołuje zdziwienie, bo przecież zgodnie z zapowiedziami producenta jest to ledwie 35-watowa integra i nawet niska sprawność klasy A nie tłumaczy do końca powodów powstania takiego kolosa.
Kiedy spoglądamy na AMS-a z zewnątrz, widzimy cechy konstrukcji pancernej. Potężny panel frontowy - to tylko przygrywka, boki zdobią monstrualne radiatory, a w górnej pokrywie, a raczej płycie, wycięto podłużne otwory zdradzające jej grubość.
Front jest zdominowany przez potężną gałkę głośności; w jej okrągłym wyfrezowaniu zatopiono płytę z naniesioną skalą, rodem ze starych przyrządów pomiarowych. Poza tym na froncie nie ma żadnych fajerwerków - umieszczone przy każdym z przycisków (wyboru źródeł i włącznika zasilania) diody świecą subtelnie.
Od dawna Musical Fidelity eksperymentował z dodatkowymi funkcjami, zarówno w odtwarzaczach, jak i wzmacniaczach. Zamieszczał wejścia cyfrowe, a ostatnio w coraz większej gamie urządzeń pojawiają się złącza USB, pozwalające na integrację z komputerem, który staje się ważnym źródłem dźwięku.
Najlepszym potwierdzeniem tego trendu jest chociażby testowany miesiąc temu zestaw serii M6. Wzmacniacz zintegrowany z tej linii wyposażony jest w port USB, tymczasem znacznie droższy Musical Fidelity AMS35i nie ma takiej opcji.
Podobnie zresztą jak i inne urządzenia z grupy AMS -pewnie na komputerowe skojarzenia nie pozwala prestiż produktu, mimo że pliki wysokiej rozdzielczości mają szansę poważnie zagrozić tradycyjnym, fizycznym nośnikom. Jakiekolwiek nie byłyby to przyczyny, w obecnej formie Musical Fidelity AMS35i jest wzmacniaczem o mocno minimalistycznej urodzie i funkcjonalności.
Czytaj również: Czy 50-watowym wzmacniaczem można uszkodzić 200-watowe kolumny?
Musical Fidelity AMS35i - przyłącza
Dla zewnętrznych źródeł sygnału przygotowano cztery wejścia RCA, wśród których jedno sprzężone jest z wyjściem, tworząc pętlę dla rejestratora.
Oczywiście w dzisiejszym świecie coraz trudniej o nagrywarki CD - te urządzenia nie przetrwały próby czasu, któremu w niektórych niszowych systemach opierają się jeszcze magnetofony, zwłaszcza szpulowe, choć pewnie i "kaseciak" taki jak Nakamichi Dragon byłby dla Musical Fidelity AMS35i godnym partnerem… Na jego kupno zdecydują się jednak tylko nieliczni. Tak czy inaczej, rejestratorowe gniazda będą najczęściej zbierały kurz.
W palecie złącz RCA znalazło się również jedno wyjście dla zewnętrznej końcówki mocy. Jego obecność jest nieprzypadkowa, bo w serii AMS znajdziemy aż trzy końcówki mocy. Przy bi-ampingu producent poleca sięgnąć po konstrukcyjnie zbliżoną 35-watową AMS35p.
Oprócz wejść RCA, Musical Fidelity dodaje także jedną parę XLR. Na uwagę zasługują też gniazda RCA -wyjątkowo solidne. Podobnie jest z wyjściami głośnikowymi. Są wprawdzie pojedyncze, ale można do nich z powodzeniem podpiąć każdy typ kabla, z dowolnym zakończeniem, nawet z gigantycznymi widłami, bez obawy o uszkodzenie samego gniazda jak i elementów obudowy.
Wzmacniacz jest tak ciężki, że utrzyma i wytrzyma wszystko… włącznie z wymyślnymi puszkami i filtrami. W trakcie pracy wzmacniacz nagrzewa się solidnie, choć nie parzy, promieniuje głównie na boki, górna część w centrum pozostaje chłodna i "przyjemna" w dotyku.
Musical Fidelity AMS35i - wnętrze
W relacji do gabarytów obudowy, znajdujący się wewnątrz układ jest dość skromny, ulokowany na jednej dużej oraz kilku mniejszych płytkach drukowanych. Producent określił Musical Fidelity AMS35i mianem konstrukcji dual mono i tak jest faktycznie.
Wszystko rozpoczyna się od rozdzielonego na dwa kanały zasilacza, w każdej sekcji znajduje się jeden transformator toroidalny. Nie są one monstrualne, ale Musical jest tak ciężki nie z powodu transformatorów sieciowych, ważą przede wszystkim radiatory i cała konstrukcja obudowy.
Transformatory sieciowe znajdują się blisko przedniej ścianki, na centralnej płytce -znów niezależnie dla każdego kanału, znalazła się bateria kondensatorów filtrujących. Układ prostowników odizolowano od płytki i wkręcono w dolną część chassis, prowadząc w ten sposób chłodzenie poprzez dużą metalową płytę spodu.
Końcówka mocy
Końcówka mocy wykorzystuje cztery układy (na kanał) marki Sanken; tranzystory typu STD03 są układami Darlingtona ze zintegrowaną diodą do kompensacji temperaturowej. Dwie pary takich elementów mogłyby posłużyć do budowy naprawdę bardzo mocnego wzmacniacza, ale Musical zdecydował się obrać kierunek klasy A i mniejszych mocy.
Wyjścia końcówek mocy zintegrowano z układem zabezpieczającym, a sygnał przesyłany jest do wkręconych w tylną ściankę trzpieni terminali głośnikowych za pomocą krótkich kabli. Obok końcówek mocy ulokowano także kompletny obwód obsługujący sensor i procesory komend zdalnego sterowania.
Sekcja przedwzmacniacza trafiła na mały, umieszczony pionowo, równolegle do tylnej ścianki druk. Pozwoliło to na wlutowanie wszystkich gniazd bezpośrednio na ten moduł, redukując tym samym konieczność prowadzenia kabli.
Wejścia przełączane są w układzie scalonym, a w ścieżce sygnałowej pojawiają się wzmacniacze operacyjne. Ponieważ obydwie płytki drukowane, główna oraz z sekcją przedwzmacniacza, sąsiadują ze sobą, tutaj również nie były potrzebne długie kable połączeniowe.
Sterowanie
Każde urządzenie tej klasy, oprócz ceny, brzmienia, wykonania i designu, uzupełnia dzisiaj także… wyjątkowy pilot. Na oryginalność u Musicala można liczyć, ale to, co wyjąłem z pudełka Musical Fidelity AMS35i, wywołało u mnie totalną konsternację.
Pilot jest rzeczywiście niebanalny: srebrna, dość duża bryła metalu dobrze koresponduje ze stylem samego urządzenia, ale sięgająca chyba kilograma masa -to już zdecydowana przesada. Chociaż… ostatecznie jakieś proporcje między masą wzmacniacza a pilota zostały w ten sposób zachowane.
Odsłuch
Najdroższa integra w katalogu Musicala (choć nie najdroższa jego amplifi kacja w ogóle, bo firma ma także konstrukcje dzielone) rywalizuje z najlepszymi wzmacniaczami zintegrowanymi na rynku. Dźwięk musi być więc wystarczająco dobry… ale Musical Fidelity AMS35i nie należy do urządzeń nijakich, brzmiących "tylko" dobrze.
Nie ma wątpliwości, że ma ono niezwykłe cechy. Ich pełnia ujawnia się dopiero po solidnym nagrzaniu urządzenia, na co jednak nie trzeba wcale zbyt długo czekać; nie trzeba także grać z szalonymi poziomami głośności, nawet w cichym "szepcie" AMS nagrzewa się szybko, udowadniając tym samym prawdziwość deklaracji co do klasy A.
Obiegowe opinie głoszą, że ze wzmacniaczy tego typu wylewa się sam miód i słodycz, co nie jest stwierdzeniem trafi ającym w sedno sprawy. Skłamałbym też jednak mówiąc, że 35-tka gra chłodno, sterylnie i bez życia, ale nie o słodzenie w całym pasmie tutaj chodzi.
Zalety klasy A, a może i całej konstrukcji Musical Fidelity AMS35i, ujawniają się zarówno na środku pasma, jak i na jego skrajach, choć bynajmniej nie polegają na ich eksponowaniu.
Urządzenie tej klasy nie może pozwolić sobie na ułomności w tej kwestii i rzeczywiście równowaga całego pasma jest wysokiej próby. Rzecz polega na skrzętnie przygotowanym charakterze zarówno góry, jak i basu.
Zacznijmy od tej pierwszej, w której słychać na każdym niemal kroku gładkość i delikatność, usunięcie chropowatości, ostrych, drażniących krawędzii. Nie odbija się to negatywnie na długości wybrzmień, jednak czasem można mieć wrażenie, że to, co słyszeliśmy w wydaniu ostrym i superostrym, wręcz bezkompromisowym, staje się tutaj jakby łatwiejsze do przyswojenia, bardziej stopione z innymi dźwiękami, mniej szokujące i ekspansywne. A jaka jest muzyka grana na żywo? No właśnie…
Przez wyjątkową plastyczność i audiofilską "muzykalność" Musical Fidelity AMS35i musiał poświęcić trochę z dynamiki. Średnicy to wygładzenie krawędzi dotyka w znacznie bardziej umiarkowanym stopniu. Środek jest otwarty, silny i ma zasoby zdrowej energii, nie jest specjalnie podgrzany ani krzykliwy, lecz bardzo operatywny i elastyczny, wciąż aktywny.
Musical radzi sobie jakby od niechcenia z elektroniką, drapieżnym riffem czy subtelnością kameralnych klimatów. Wyjątkowo pięknie i przekonująco budowana jest głębia, relacje przestrzenne są nie tylko wiarygodne, naturalne, lecz też klarowne, nie trzeba skupiać swojej uwagi na tym elemencie, aby go odczytać.
Baza stereofoniczna albo kurczy się pomiędzy zespołami głośnikowymi, albo rozpościera daleko poza ich fizyczną obecnością, Musical nie ma z tym najmniejszych problemów i zabiera nas często na takie wycieczki.
Bas Musical Fidelity AMS35i jest jak na tak gigantyczny wzmacniacz tranzystorowy dość nietypowy. Spodziewałbym się piorunującej siły, ogromnej energii i punktowych albo masywnych uderzeń. Tymczasem niskie tony znowu są gładkie, sięgają daleko, ale bez brutalności i twardości w wyższym podzakresie.
Wszystko jest jakby nieco złagodzone, podane kulturalnie, rozdzielczo, sugestywnie, bez pośpiechu, ale z gwarancją punktualności. Pod względem motoryki od mojego idealnego wzmacniacza oczekiwałbym pewnie nieco więcej, ale fundują to dopiero piece o mocach idących w setki watów.
Zakup przyszłościowy
Chociaż dobrze wybrane urządzenie ma służyć wedle naszych planów przez wiele lat, to na ogół, jakimś cudem, po znacznie krótszym czasie nie brzmi już tak dobrze jak w chwilach pierwszych odsłuchów.
Aby zmienić ten stan rzeczy, najskuteczniej oczywiście wymienić same urządzenia, co wiąże się z niemałymi wydatkami, więc na ogół zaczynamy od eksperymentów z kablami, które bardzo często okazują się ślepą i dość kosztowną uliczką. Niektóre, zwłaszcza brytyjskie firmy, proponują procedurę "apgrejdów" natomiast Musical Fidelity ma dla swoich klientów inną, unikalną w skali rynku propozycję.
Odsyłając sprzęt do fabryki można zamówić jeden z gotowych pakietów tzw. Fine-Tuningu. Polega on na przeglądzie urządzenia, wymianie szeregu elementów elektronicznych i odpowiedniej adjustacji.
W zależności od modelu, producent przygotował precyzyjnie dobrany zestaw czynności i części, na ogół stosuje się lepsze kondensatory, rezystory, przewody połączeniowe, wymienia gniazda i same układy scalone, selektory wejść czy potencjometry wzmocnienia.
Urządzenie przechodzi również gruntowny sprawdzian i regulację, kontrolowane są parametry i serwisowane elementy, które uległy zużyciu lub uszkodzeniu.
Cena zależy od modelu, jednak na ogół nie przekracza 300–500 GBP, w przypadku największych końcówek mocy sięga 900 GBP. Można więc cieszyć się długo posiadanym urządzeniem, poprawiając jego walory z użyciem najlepszych dostępnych teraz i w przyszłości podzespołów. Musical Fidelity udziela rocznej gwarancji na poddane przeglądowi i ulepszeniom urządzenia, dodając też specjalny certyfikat.
Radek Łabanowski