Firma LA Audio Electronic Co,. Ltd powstała w roku 1988 i, jak czytamy w szczątkowych materiałach, od początku była nastawiona na produkcję wzmacniaczy lampowych; ma swoją własną fabrykę, w której wzmacniacze są ręcznie składane, testowane i wstępnie wygrzewane.
Ważną informacją jest to, że samodzielnie wykonuje większość podzespołów, w tym transformatory, kluczowe dla każdego wzmacniacza lampowego. W przeciwieństwie do sporej części zachodnich firm, LA Audio kontroluje każdy etap produkcji.
"Form follows function" - to ukute przez zwolenników Bauhausu hasło jest przez prasę audio bardzo chętnie używane. Ma podkreślać prymat funkcji produktu nad jego designem. Bo dla audiofila "liczy się tylko dźwięk". Jak każda tego typu "prawda", tak i ta jest półprawdą.
Po pierwsze - czy to melomani, czy audiofile, czy zwykli użytkownicy AGD - wszyscy wolą się otaczać przedmiotami ładnymi, estetycznymi. Zatem producenci audio od dłuższego czasu zwracają baczniejszą uwagę na projekt plastyczny. Po drugie, w większości wypadków ukrytą sprężyną wpływającą na formę produktu jest jego cena, a więc dostępny budżet.
Wzmacniacz LA Audio M-5 w znacznej mierze obydwa te "prawidła" obchodzi, bo jego wygląd naprawdę wynika z funkcji; taka forma wzmacniacza lampowego - z pewnymi modyfikacjami, ale jednak - powtarza się od lat 30. ubiegłego wieku. A jakość budowy zdaje się sugerować znacznie wyższą cenę.
LA Audio M-5 zbudowano z grubych, chromowanych blach (góra, boki, tył i spód) oraz ładnie wyglądającego akrylu (front). Na tym ostatnim odcinają się mosiężne, złocone gałki siły głosu i zmiany wejść oraz wyłącznik sieciowy.
Ten ostatni jest mechaniczny, nie ma trybu standby, dzięki czemu firma omija dwa problemy; wykreśla układ stand-by z cennika i nie musi walczyć o jak najmniejsze zużycie prądu (wymogi Unii Europejskiej mówią o 0,5 W).
Zresztą, bądźmy szczerzy, wzmacniacz lampowy jest jednym wielkim grzejnikiem, w którym duża część mocy jest zamieniana na ciepło, i w jego przypadku troska o środowisko zakrawa o hipokryzję.
Czytaj również: Jakie są i czym się charakteryzują klasy pracy wzmacniacza?
Na czarnym akrylu przedniej ścianki naniesiono czerwone opisy - to element odróżniający produkty LA od konkurencji. Jego bryła jest jednak absolutnie klasyczna i przypomina produkty PrimaLuny. Wrażenie to potęguje solidna "klatka" zakrywająca lampy i chroniąca użytkownika przed poparzeniem - kolejny pomysł UE. Umieszczono pod nią lampy, zarówno przedwzmacniacza, jak i końcówki mocy.
Na wejściu pracują chińskie 6N1 (6AQ8, ECC40) - niewielkie triody. Podwójne triody pracują również w układzie odwracającym fazę - też chińskie, 6N2 (odpowiednik 12AX7). W końcówce znajdziemy znacznie bardziej "odjechane" lampy, rzadko spotykane 6AS7.
Wyglądają jak pomniejszona wersja 300B, przede wszystkim z powodu kształtu bańki. To bardzo ciekawa lampa, zaprojektowana w USA w 1936 roku, a więc trzy lata przed 300B - podwójna trioda sporej mocy, żarzona pośrednio.
Mamy więc do czynienia z układem w całości triodowym, z końcówką pracującą w push-pullu, w klasie A. Za lampami widać trzy identyczne kubki transformatorów - dwóch wyjściowych i jednego zasilającego.
LA Audio M-5 wygląda bardzo schludnie, chociaż nie ma tu nic, co by wymagało zaawansowanej obróbki mechanicznej. Podobnie wyglądają też gniazda, widoczne na tylnej ściance; głośnikowe z odczepami dla 4 i 8 omów oraz trzy pary wejść liniowych.
Montaż wewnątrz LA Audio M-5 jest mieszany - częściowo punkt-punkt, za pomocą kabelków i elementów lutowanych bezpośrednio do nóżek lamp, a częściowo na płytach drukowanych. Te ostatnie wykorzystuje sekcja wejściowa i sterująca, a także zasilacz.
Nie ma tu bardzo drogich elementów, choć kondensatory sprzęgające z logo LA Audio (bardzo przypominające te, które widziałem w Xindaku) są polipropylenowe. Dobrze wyglądają też oporniki i potencjometr - duży, czarny Alps.
Selektor wejść jest otwarty, czyli tańszy. Zasilanie jest osobne dla lewego i prawego kanału - z transformatora zasilającego wychodzą osobne uzwojenia wtórne. Choć funkcjonalność testowanego wzmacniacza jest minimalna - tylko trzy wejścia i żadnych wyjść, o DAC-u na pokładzie nie wspomniawszy, M-5 ma coś, czego nie ma większość wzmacniaczy lampowych, kosztujących mniej niż 10 000 zł - zdalne sterowanie głośnością.
Odsłuch
Wzmacniacz LA Audio M-5 to urządzenie egzotycznej, mało znanej firmy z Tajwanu. Już samo to wzmaga czujność - znacznie łatwiej przyjmuje się produkty firm, które znamy, albo o których informacje są rozsiane po całej "sieci". A jeśli zastosowane lampy - kiedy mamy do czynienia ze wzmacniaczem lampowym - są inne niż doskonale znane EL84/34, KT88 itp., to czerwona żarówka alarmu miga jak szalona.
Nie miał wzmacniacz LA Audio M-5 łatwej drogi do wysokiej oceny. Choć jego brzmienie jest lampowe niemalże archetypicznie, to jednak nie jest to hi-end. "Lampowość" LA Audio M-5 przejawia się w kilku cechach - wyraźnych i nie do pomylenia z niczym innym.
To przede wszystkim absolutna zgodność wszystkich podzakresów, gładkość i "fizjologiczność". To również świetnie zagęszczone i definiowane wokale oraz sposób podawania akustyki. Ale też nie najwyższa rezolucja, słabo definiowany niższy bas i ogólna dominacja substancji nad detalem.
Myślę, że bez specjalnego krygowania się można powiedzieć o testowanym wzmacniaczu: "ciepły". Wyraźnie i jednoznacznie. Czy będzie się to podobało? Po to jest ten wzmacniacz... Urządzenie nie udaje niczego innego, tak jakby jego projektant zdawał sobie sprawę z ograniczeń i sprawnie się w ich ramach poruszał.
Głosy ludzkie są dobrze "podparte", mają własną siłę i proporcjonalny akompaniament. Szczególnie zyskują na tym - wydawałoby się - odległe gatunki muzyczne: wokalistyka barokowa i elektronika.
Kiedy Alison Moyet zaśpiewała z płyty "The Minutes", z towarzyszeniem świetnie zaaranżowanych instrumentów elektronicznych - było bosko. Decydowała o tym zarówno bardzo ładna, ciepła barwa, jak i coś w rodzaju "zawieszenia" w pokoju, między kolumnami.
Tło jest przez ten wzmacniacz wydobywane z niebytu, w który wrzucają go sucho brzmiące wzmacniacze i kolumny. Podobnie z wyrafinowanym wykonaniem "Duetti da Camera" Haendla (La Risonanza/Fabio Biondi), gdzie minimalne instrumentarium i dwa głosy tworzyły gęstą strukturę, niepozostawiającą w tym obrazie luk, nieciągłości.
LA Audio M-5 gra też energetycznie. To nie jest nudne i spokojne granie tylko dlatego, że jest ocieplone. Nasycony środek pasma i świetne jego powiązanie z górą, wparte mocnym średnim basem, sprzyjają "kumulacji" oraz "muzycznej komunikacji".