Gdybym miał wybrać najbardziej słoneczną muzykę świta, to latynoski folk na pewno uplasowałby się na wysokim miejscu. Wraz z nim Rodrigo y Gabriela - od kilku lat jeden z muzycznych towarów eksportowych Meksyku.
W momencie, w którym piszę te słowa, na zewnątrz panuje okrutny upał, termometry w cieniu wskazują ponad 30 stopni, a powietrze jakby stanęło w miejscu. To wszystko dzieje się w maju! Strach pomyśleć, co wydarzy się za miesiąc czy dwa. Skoro już zaatakowała na taka pogoda, to warto ją oprawić w odpowiednie dźwięki. Ja polecam płytę "9 Dead Alive" (jak zresztą całą dyskografię) Rodrigo y Gabrieli.
To album przepełniony południowym temperamentem i niesamowitym wigorem. Nawet jeśli duet na chwilę zwalnia w "Misty Moses" czy "Megalopolis", pozwalając, by nasze uszy zalał akustyczny deszcz, czyni to tak zgrabnie, że zza chmur już dostrzegamy słońce. To praży we wszystkich pozostałych utworach: czasami przy użyciu bluesowego przyczajenia ("The Soundmaker"), kiedy indziej dzięki technicznej ekstazie (Rodrgio w "Torito" dokonuje cudów na swoich cześciu strunach) albo zmysłowości ("The Russian Messenger").
"9 Dead Alive" jest najlepszym dowodem na to, że do tworzenia pełnej pasji, wciągającej i urozmaiconej muzyki wystarczą dwa instrumenty, niebanalna technika i otwarty umysł. Meksykański duet śmiało może sobie wpisać te wszystkie przymioty w CV.
Jurek Gibadło
Mystic