Muszę przyznać, że informacja o tym, że płyta "Swingujące 3-miasto" została wydana skromne 35 lat po nagraniu bardzo mnie zaintrygowała. Czego tu się spodziewać? Muzycznych teorii spiskowych, prawd objawionych, a może zakazanych rytmów?
Tak po prawdzie żadnych cech z wyżej wymienionych na tej płycie nie ma. Ot, ktoś wpadł na pomysł pokazania światu, jak grało się kilka dekad temu. I muszę przyznać, że w przypadku Baszty jest to całkiem ciekawe rozwiązanie.
Pomieszanie standardów, utworów znanych i własnych kompozycji jest naprawdę bardzo dobre. Owszem, Lennon był jeden jedyny i nikt go nie zastąpi, ale wystawiając do wyścigu utwory własne i takiej sławy (chociaż na płycie znajdziemy również inne, bardzo znane i słusznie podziwiane nazwiska. Pan Lennon jest tu tylko przykładem), można bardzo boleśnie się przeliczyć. W tym wypadku jednak ktoś bardzo dobrze kalkulował i efekt należy odebrać jako pozytywny.
Niemniej jednak chwilami robi się nieco tłoczno i jazgotliwie. Subtelne dźwięki, które otwierają tę płytę, stają się nieco zbyt kakofoniczne, barokowe i męczące. Na szczęście dzieje się tak tylko w przypadku kilku utworów. Ale ilość kompozycji (sztuk 19) też robi swoje i chwilami słuchacza mogą napaść refleksje pod tytułem "ile jeszcze?!".
Tak czy siak przeróbki znanych i lubianych są w stanie bardzo skutecznie zniwelować chwile nieprzyjemności. Od takiego "Honey Pie" ciężko się oderwać. Utwór odegrany z większą energią, niż oryginał bardzo szybko wpada w ucho i niespecjalnie chce się stamtąd wydostać.
Na szczególną uwagę zasługuje jakość nagrań koncertowych. Są bardzo czyste, subtelne i naprawdę składam ukłony w stronę winowajcy/ów. Pozostałe naście kawałków również znajduje się powyżej średniej nagrywania, co utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że obecne płyty można raczej oceniać pod kątem jakości zawartości - strona techniczna leży i kwiczy nader często.
Należy również wspomnieć o wydaniu płyty "Swingujące 3-miasto". Książeczka dołączona do krążka zawiera na kilku stronach okraszonych zdjęciami Baszty historię zespołu. Została ona opowiedziana bez zadęcia, dość dowcipnie, bez niepotrzebnej bufonady. Zdjęcia młodych i zdolnych dodają charakteru całemu wydawnictwu i oddają doskonale klimat ówczesnej epoki. Wszystkie informacje czy opisy zostały umieszczone zgrabnie i właściwie zawierają wszystkie wymagane wiadomości potrzebne słuchaczowi. Tyle i aż tyle.
Traktuję "Swingujące 3-miasto" poniekąd jako ciekawostkę przyrodniczą. Bo przede wszystkim utwierdziła mnie ona w przekonaniu, że obecnie nagrywana muzyka w dużej mierze jest po prostu niechlujna, byle jaka i sprawia wrażenie tworzonej i, co gorsza, nagrywanej na przysłowiowym kolanie. Baszta pokusiła się o własne interpretacje kompozycji "które znają wszyscy", co jest doskonałym przykładem na to, że nie ma sensu powielać schematu za autorem od a do z.
I chociaż materiał znajdujący się na krążku "Swingujące 3-miasto" jest starszy od mojej skromnej osoby, to uważam, że to jedna z ciekawszych pozycji muzycznej na mojej prywatnej, osobistej półce. Bo jest świetną lekcją i przykładem na to, że pewne rzeczy nie zestarzeją się nigdy, a produkty z czasów, w których wszystkiego było zdecydowanie mniej niż więcej mają do zaproponowania słuchaczowi znacznie więcej niż spora część tych obecnych. A przede wszystkim okazuje się nagle, że talentu i warsztatu nie zastąpi żaden spec od guziczków. I tę lekcję należy odrobić bardzo dokładnie.
Julia Kata