Gdy rozradowana Hiromi Uehara występowała w lipcu na warszawskiej Starówce, stojący obok Tomasz Stańko skomentował jej granie mniej więcej takimi słowy: "O ho ho, ta mała umie grać!". Po każdym wykonanym przez trio Hiromi utworze na wspomnianym koncercie następowały rzęsiste brawa publiczności i domaganie się oczywistego bisu na koniec. Patrząc na scenę, wpadaliśmy jednocześnie w podziw i niedowierzanie.
Drobna (nawet jak na Japonkę!) dziewczyna i dwóch solidnie zbudowanych mężczyzn (basista i perkusista), ale to właśnie ona przewodzi stawce grając z zadziwiającą energią i przekonaniem liderowania. Fenomen Hiromi Uehary spopularyzował Chic Corea nagrywając z nią na cztery ręce podwójny album "Duet" pięć lat temu.
Oczywiście japońscy fani znali i podziwiali wcześniej ten niepospolity talent na siedmiu albumach autorskich i licznych występach w tamtejszych renomowanych klubach jazzowych. O tym, z jakim talentem mamy do czynienia, przekonano się już, gdy jako wykształcona klasycznie czternastolatka występowała z czeskimi filharmonikami.
Wirtuozerska technika gry i szeroko pojęta erudycja muzyczna Hiromi zwróciły uwagę Corei, gdy właśnie przebywał w Tokio. Żeby poczuć się w pełni sprawnym jazzmanem, Hiromi Uehara zadecydowała się jednak studiować w słynnym Berklee College, a jej mentorem był sam Ahmad Jamal.
Będąc na uczelni, założyła wraz z kolegami trio, by potem rozszerzyć je o Davida Fiuczynskiego (gitara). I tak powstał kwartet Sonicbloom (2006 r.). Potem przyszła propozycja współpracy ze strony Stanleya Clarke'a i Lenny’go White’a. To pozwoliło Hiromi na poszerzenie zainteresowań i nabycie nowych umiejętności wypowiadania się w różnych konwencjach (post–bop, jazz-rock, klasyka).
Od trzech lat pianistka o ukształtowanej już osobowości koncertuje i nagrywa z własnym trio, w którym na sześciostrunowym basie gra Anthony Jackson, a na perkusji Simon Phillips, czyli muzycy, z którymi wcześniej bardzo chciała współpracować. W tym składzie powstały dwa ostanie albumy pianistki: "Voice" i niniejszy.
Hiromi Uehara jest nie tylko wirtuozem fortepianu i syntezatora, na których wydaje się, że nie ma dla niej ograniczeń, jest też zdolnym kompozytorem. Jej utwory nie są nasycone tradycją japońską, a wychodząc naprzeciw współczesności, są znacznie bliższe muzyki świata, będącej w zgrabnej fuzji z jazzową współczesnością głównego nurtu, rockiem i muzyką klasyczną. Istnieje tu pewna stylistyczna paralela z bogatym dorobkiem Corei w takiej właśnie konwencji mieszanej.
"Move" zostało skonstruowane na zasadzie suity mającej sugestywnie odzwierciedlać przebieg codziennych zdarzeń od porannej pobudki z budzikiem po podsumowującą dzień północ. Płyta zaczyna się z impetem, jak gdyby nie pikał budzik, a biły nisko strojone dzwony kościelne.
Dalszy przebieg tytułowego utworu sprawia wrażenie, jakby na napędzających akcję klawiaturach grał postawny młodzian, a nie drobna kobieta. Ostinatowa struktura daje tu niedwuznacznie do zrozumienia - trzeba wstawać. Z kolejnego utworu "Brand New Day" udziela się tchnienie optymizmu, gdy z delikatnego, acz żwawego wstępu wyłania się romantyczny motyw, a dalej pełna błyskotliwych pasaży improwizacja. Do pracy ("Endeavour") można podążać kocim krokiem, choć funkujący temat aplikuje też zapał, którego na pewno muzykom nie brakuje.
W tym porywie entuzjazmu nawet padający deszcz ("Rainmaker") nie jest w stanie osłabić energii działań. Przekorny tytuł wieloczęściowej kompozycji "Suite Escapism" ilustruje metamorfozy stanów ducha: poczucie rzeczywistości, fantazje i bycie pomiędzy.
Pod wieczór przychodzi w rytmie skocznego funky czas relaksu i zabawy ("Margarita!"). Około północy ("11:49 PM"), w klimacie post-klasycznego motywu, pojawia się refleksja, czy nie za wcześnie dzień się skończył? Choć kompakt tryska energią, to w pełni można było docenić witalność grupy właśnie na koncercie.
Nagranie ma niezaprzeczalnie charakter audiofilski; może tylko czynele można by nagrać mniej wyraziście. Relatywnie rzadko są wydawane prezentacje tak pełne dynamizmu, a zarazem tak dobrze uchwycone.
Cezary Gumiński
TELARC