Tak się składa, że niemal w każdym kraju można znaleźć wybitnego muzyka, tragicznie zmarłego przedwcześnie. My mieliśmy niezapomnianego Komedę, a Szwedzi Jana Johanssona, który odszedł w 1968 r.
W Skandynawii trwa renesans popularności tego pianisty, który przed rozpoczęciem własnej kariery grał w zespole Stana Getza. Najbardziej płodnym okresem twórczości Johanssona były lata 60., gdy w różnych stylach komponował dla dużej orkiestry radiowej, proponując zaskakujące rozwiązania aranżacyjne, utrzymane zawsze w najlepszym guście i z poczuciem humoru. Do dziś najbardziej fascynują trzy wznowione kompakty "Jazz po Svenska", "Jazz po Ryska" i "Jazz po Ungerska", na których pianista interpretuje popularne piosenki ludowe ze Szwecji, Rosji i Węgier, a czyni to z taką fantazją, a jednoczesną dbałością o detale, że zadajemy sobie pytanie, czy nie zafascynował on przypadkiem młodego Keitha Jarretta.
Znaczną część wymienionych płyt wypełnia gra solo Johanssona, w części akompaniuje mu basista, w części dochodzą też perkusista, skrzypek lub instrumenty dęte. Rosyjski "Dzwoneczek" Jan Johansson przerobił na romantycznego bluesa, zachowując jednocześnie cały czar melodii, a to tylko jedno z cacek.
Cezary Gumiński
HEPTAGON