Podobieństwo tytułu albumu supergrupy Powerhouse do "In A Silent Way" Milesa Davisa nie jest przypadkowe. Lista nazwisk na okładce, a na pewno dwa pierwsze i ostatnie, podsuwają trop.
Trębacz Wallace Roney wystąpił na jednym z ostatnich koncertów Milesa Davisa na festiwalu w Montreux, gdzie grał niektóre solówki "w zastępstwie" Mistrza. Tym samym Miles namaścił go na swojego następcę. Roney ma brzmienie bardzo podobne do Davisa i potrafi improwizować w tajemniczym stylu, bardzo blisko klimatów Milesa.
Ważniejsze na tej płycie jest jednak nazwisko saksofonisty, aranżera i producenta Boba Beldena. Niestety, Belden niespodziewanie zmarł 20 maja na zawał serca mając zaledwie 58 lat. To jego ostatnie dzieło i muszę podkreślić: zadziwiające i wspaniałe. Belden zaaranżował na nowo utwory z albumu "In A Silent Way", ale tak, że nic nie straciły z oryginalnego charakteru, a jednak brzmią inaczej.
Co tam, brzmią fantastycznie! Zostały nagrane najlepszą chyba obecnie techniką, jaką stosuje Chesky Records – Binaural+. Zapewnia ona przestrzeń w systemie stereo, nieosiągalną w innej technice nagraniowej. A w słuchawkach efekt jest wręcz spektakularny. Jeszcze bardziej sugestywny, jeśli skorzysta się z plików 24-bitowych 192 kHz dostępnych na stronie HDTracks.com, dobrego przetwornika i jeszcze lepszych słuchawek.
Bob Belden jest laureatem trzech nagród Grammy za przygotowanie reedycji nagrań Milesa Davisa dla Columbii. Chodzi o kultowe już boksy ze wszystkimi nagraniami: "Miles Davis and Gil Evans: The Complete Columbia Studio Recordings (Best Historical Album i Best Album Notes) i Miles Davis Quintet 1965–68: The Complete Columbia Studio Recordings (Best Album Notes). Dostał też statuetkę za album "Black Dahlia" z jego własną muzyką orkiestrową. W 2008 r. zaaranżował na nowo kompozycje Milesa Davisa i nagrał je z członkami jego zespołów oraz muzykami z Indii. Podwójny album "Miles From India", którego był producentem, stał się sensacją wśród fanów Milesa i Beldena.
Z Milesem Davisem współpracował także perkusista zespołu Powerhouse Lenny White. Można go usłyszeć na albumie Bithes Brew, choć instrumentów perkusyjnych tam gęsto. Na gitarze zagrał niezwykle sprawny wirtuoz pochodzący z Izraela Oz Noy. A jak ważna była gitara na oryginalnym nagraniu "In A Silent Way", wiedzą nie tylko znawcy tematu.
To od gitary Johna McLaughlina zaczął się w Ameryce jazz-rock zwany później fusion. McLaughlin występował także z grupą Lifetime Tony’ego Williamsa. Na fortepianie elektrycznym Fender Rhodes zagrał Kevin Hays i to w stylu przypominającym nagrania z przełomu lat 60. i 70. Na kontrabasie – młodziutki i utalentowany Daryl Johns.
Bob Belden miał chyba największy problem z oryginalnymi kompozycjami, bowiem producent Teo Macero pociął oryginalne nagranie Milesa Davisa i ułożył je po swojemu, a nawet niektóre fragmenty powtórzył. Uzyskał w ten sposób intrygującą dramaturgię, ale zagrać na żywo, tak jak na płycie, nie sposób.
Belden wcale się tym nie przejął. Uznał, że tworzy własne "In an Ambient Way", ambientowe środowisko przyjazne improwizacjom w duchu początków epoki fusion. Warto przypomnieć, ze dopiero rok później w 1970 r. ukazał się album "Bitches Brew" uznawany za początek jazz-rockowej fali. A przecież elektryczne brzmienie, rockowe akordy i riffy, co prawda delikatne, słychać już na "In A Silent Way".
Dość powiedzieć, że nagrania Chesky Records słucha się w napięciu. Przestrzeń tego nagrania jest wzorowa. W słuchawkach scena rozbudowuje się wokół głowy, żaden instrument nie "siedzi" w środku głowy, co zawsze mnie denerwuje. Kiedy słucha się tej płyty w zestawie z głośnikami stereo, otwiera się duża scena, ale nie przesadnie wielka. Wybrzmienie instrumentów i definicja przestrzeni nie pozostawia wątpliwości, jak ustawione są instrumenty. Ciekawe, ze perkusja, która wcale nie jest oddalona, nie zabija swoją głośnością innych instrumentów.
Zespół Powerhouse gra pierwszy temat albumu "Shhh/Peaceful", ale potem zamienia kolejność z oryginału. Tytułowy "In A SIlent Way" jest przed "It’s About That Time". Następnie wykonują nastrojowy temat "Early Minor", którego nie ma na pierwszym wydaniu, ale pojawił się w boksie "The Complete In A Silent Way Sessions". Natomiast kolejna kompozycja "Mademoiselle Mabry" pochodzi z wcześniejszego albumu "Filles de Kilimanjaro". Zresztą moja ulubiona z tamtej płyty. Album zamyka krótka repryza "In A Silent Way" (outro).
"In an Ambient Way" jest dowodem na to, że można twórczo podejść do epokowego dzieła wielkiego jazzmana i zagrać je nie mniej ciekawie. Jestem pewien, że wielu słuchaczy będzie chciało porównać oryginał z wersją nieodżałowanego Boba Beldena i jego kompanów.
Marek Dusza
CHESKY/HD TRACKS.COM