Louis Armstrong (1900–1971) jest jedną z najważniejszych postaci w historii jazzu. Dla Duke`a Ellingtona "był i zawsze pozostanie kwintesencją muzyki jazzowej”. Gra Armstronga na trąbce nie miała równych w erze jazzu tradycyjnego i swingu. Z jednakową mocą i prędkością poruszał się żwawo we wszystkich dostępnych rejestrach, ale przede wszystkim stał się mistrzem narracji, wzorem nie tylko dla jemu współczesnych, ale i dla kolejnych pokoleń trębaczy.
Jego śpiew charakterystycznie zachrypłym głosem zdobył mu dodatkową popularność, a to dzięki ukrytemu w głębi olbrzymiemu ładunkowi humoru. Armstrong stał się niechcący wynalazcą wokalnej formy scat, gdy spadła mu w studio kartka z tekstem, a on z naturalnością i wdziękiem zastąpił tekst nic nieznaczącym zlepkiem spółgłosek doskonale pasujących do swingującego rytmu. Swym ciepłym i naturalnym zachowaniem na scenie zdobywał dodatkowe punkty. To był prawdziwy ambasador muzyki amerykańskiej i showman (choć nie wszyscy go akceptowali w tej roli).
Louis Armstrong pochodził z biednej, rozbitej rodziny. Gdy znalazł się w poprawczaku, dostał się do tamtejszej orkiestry, szybko zdał sobie sprawę z szansy, którą z nawiązką wykorzystał. Robił nie tylko szybkie postępy w grze na kornecie, ale chłonął też podstawy wiedzy muzycznej. Był jeszcze nastolatkiem, gdy założył własny zespół.
Szybko doceniono jego talent nie tylko rodzimym Nowym Orleanie, ale w innych wielkich miastach Ameryki. Gdy zaczął mieć później kłopoty z wargami (dla trębacza to sprawa krytyczna), zaczął przywiązywać większą wagę do popisów wokalnych, co właśnie odzwierciedlają zebrane tu nagrania. Jeżeli jednak sięgnął po trąbkę, zawsze jego wypowiedzi trzymały najwyższy standard techniczny i koncepcyjny.
Kompilacja "Pops In Tops" zawiera cztery albumy powstałe na jesieni 1957 r., gdy Armstrong był w znakomitej formie, a ich producentem był energiczny Norman Granz. Na artystów, których promował, wywierał skuteczną presję, aby ich bogaty repertuar składał się ze standardów z tak zwanego amerykańskiego śpiewnika, to znaczy autorstwa: braci Gershwin, Irvina Berlina, Cole`a Portera czy Harolda Arlena. Stąd w niniejszym zbiorze nie znajdziemy żadnej kompozycji samego Louisa Armstronga, a tylko dwie Ellingtona.
Miało to znaczny wpływ na charakter zebranych na kompaktach tytułów: "I’ve Got the World on a String”, "Louis Under the Stars”, "Louis Armstrong Meets Oscar Peterson” i "A Day With Satchmo”. Dwa pierwsze z nich powstały w czasie sesji, gdy Armstrongowi towarzyszyła duża orkiestra kierowana przez aranżera Russella Garcię. Trzeci kompakt zawiera owoce sesji, gdy Armstrongowi akompaniował kwartet wielkiego pianisty – Oscara Petersona.
Na czwartym krążku zestawu "Pops In Tops" zebrano alternatywne wersje studyjne kilku tematów. Można dyskutować nad sensem takiego układu, gdy nie można zapytać artysty, czy zgadza się na ukazywanie kulisów prób. Cóż, decydują tu dziś wyłącznie właściciele nagrań. Są też pozytywy takiego podejścia, bowiem materiały są bezcenne dla muzykologów i uczących się jazzowej sztuki, jak dochodzić do doskonałości. Słuchaczom pokazują zaś, że genialni jazzmani jak Armstrong, w niemal każdym podejściu byli doskonali, a dopracowywali tylko trudne do wyłowienia przez laika detale.
Gdy ukazały się niniejsze albumy, opinie krytyków były podzielone. Jedni oczekiwali od Armstronga kontynuacji wątku tradycyjnego, innym nie pasowała oprawa instrumentalna wokaliz. Wytrawny głos Louisa Armstronga czarował pełnią jazzowego rozswingowania, co niekoniecznie szło w parze z orkiestracją. Aranżacje Garcii były zdominowane przez rozbudowaną sekcją smyczkową, brzmiącą w większości utworów zbyt słodko.
Trzeba jednak pamiętać, że w tamtych czasach lansowano w Ameryce właśnie takie brzmienie orkiestr, a powstałe albumy były kierowane przede wszystkim do tamtejszego słuchacza. Inaczej się mają sprawy, gdy Armstrongowi towarzyszył zespół Petersona. Owoce tej sesji były przykładem stuprocentowo jazzowego muzykowania. Słuchając swingującego głosu Armstronga, można łatwo zrozumieć, dlaczego tak wspaniale brzmiały duety z Ellą Fitzgerald, mimo kompletnie odmiennych tembrów głosów.
W ocenie artystycznej niniejszej kompilacji wzięto przede wszystkim pod uwagę kunszt wokalny Louisa Armstronga. Zaś w ocenie technicznej nagrań – wierne zarejestrowanie jego głosu i trąbki. Brzmią one prawdziwie naturalnie, a nie jak materiał poddany zabiegom wygładzającym.
Cezary Gumiński
VERVE/UNIVERSAL