Jeśli ktoś złapał jazzowego bakcyla słuchając w latach 70. muzyki fusion, trudno mu będzie zrozumieć współczesną fuzję jazzu i rocka, jaką proponują młodzi niemieccy muzycy. Jednak warto posłuchać zespołu Jin Jim przynajmniej dwa razy, bo a nuż odkryjemy w ich muzyce odwagę i nowatorskie pomysły. Mnie się udało właśnie za drugim razem, bo za pierwszym uznałem ich wyczyny za fanaberię.
Komu chciałoby się dziś zachęcać fanów rocka do słuchania jazzu lub odwrotnie? Nie widzę, nie słyszę. Chwila, to są dziś jeszcze fani rocka? Jeśli gdzieś są, niech nadstawią ucha, bo urodzony w Peru Daniel Manrique-Smith przypomni im, jak Ian Anderson grał na fl ecie stojąc na jednej nodze. Nie można mu odmówić słów uznania za wirtuozerię, która skupia uwagę słuchacza i to bardziej niż gitarzysta Johann May, którego ostre, rockowe riffy otwierają album. Ale jego zaletą jest eklektyzm i wygrywanie solówek w jazzowym stylu.
Dynamiczna sekcja rytmiczna z basistą polsko-chorwackiego pochodzenia, Benem Taiem Trawińskim, nie pozwoli nikomu spokojnie usiedzieć w miejscu. Pod "Weisse Schatten" wrze kocioł gorącej wody, a to lepsze niż woda sodowa, która często uderza młodym muzykom do głowy. Mocna rekomendacja dla słuchaczy szukających nowych brzmień i to całkiem dobrze nagranych.
Marek Dusza
ACT/GiGi Distribution