Czy na zamiłowaniu do jazzu można zarobić miliony? Oczywiście, jeśli swą działalnością trafi się w gust odbiorców. Są tego przykłady również dziś, lecz pierwszym milionerem, który dorobił się na jazzie, był Amerykanin żydowskiego pochodzenia - Norman Granz.
Kilka miesięcy temu minęła setna rocznica jego urodzin i z tej okazji wytwórnia Verve, którą założył w 1956 r., by następnie sprzedać ją 5 lat później za 2,5 mln dolarów, wydała poczwórny album - "The Founder" - muzyczną dokumentację jego działalności. Chyba żaden inny impresario nie ma tak imponującego muzycznego pomnika.
Norman Granz urodził się w Los Angeles w 1918 r. Firma jego rodziców, emigrantów z mołdawskiego Tyraspola, zbankrutowała w czasie Wielkiego Kryzysu i młody Norman pracował, paradoksalnie, na miejscowej giełdzie, by opłacić swoje studia na UCLA. W czasie II wojny światowej odbył służbę wojskową w korpusie odpowiadającym za morale wojska, organizując występy popularnych gwiazd dla żołnierzy na różnych frontach.
Był miłośnikiem jazzu i kolekcjonerem płyt, ale Zachodnie Wybrzeże nie było mekką , jak Nowy Jork czy Filadelfia, więc namówił Billy'ego Berga – właściciela klubu The Trouvillew w Los Angeles - żeby pozwolił mu organizować nocne jam sessions. Postawił przy tym Bergowi warunek, żeby ten zniósł zakaz wstępu Afroamerykanów do klubu.
Koncerty zyskały tak dużą popularność, że Granz postanowił rozszerzyć działalność i dotrzeć z "czarnym” jazzem do wyrafinowanej publiczności. Za pożyczone pieniądze wynajął salę miejscowej filharmonii i w niedzielne popołudnie 2 lipca 1944 r. zorganizował pierwszy koncert "Jazz at the Philharmonic". Cykl koncertów zyskał nazwę JATP i dzięki udziałowi gwiazd oraz sprawnej organizacji rozszerzył się na inne duże miasta USA. Zapisał się złotymi zgłoskami w historii amerykańskiego jazzu i każdego występującego w tym cyklu artysty.
Norman Granz od początku nagrywał występy gwiazd. Dzięki przemyślanym kontraktom najpierw sprzedawał nagrania wytwórniom, a od 1946 r. wydawał je pod szyldem własnej firmy Clef Records. Początkowo korzystał z promocji dużej Mercury Records. W 1953 r. założył następną wytwórnię Norgran Records. Trzy lata później połączył je w Verve Records, drugą z najbardziej zasłużonych dla historii amerykańskiego jazzu wytwórni obok Blue Note Records.
Norman Granz wydawał nie tylko nagrania koncertowe. Z czasem katalog zdominowały znakomite, studyjne albumy największych gwiazd, praktycznie wszystkich ważnych twórców, oprócz Milesa Davisa. Granz dbał o współpracujących z nim artystów, negocjując wysokie kontrakty, zabiegając o dobre warunki koncertów. Zawsze sprzeciwiał się segregacji rasowej. W 1955 r. w Houston osobiście usunął z widowni tablice z napisami: "Biali" - "Murzyni" i w efekcie zapłacił grzywnę w wysokości 2000 dolarów.
W archiwach Normana Granza znaleziono wiele cennych nagrań, a te najwcześniejsze mogą zaszokować wysokim poziomem i entuzjazmem. Otwierający pierwszą płytę "I Blowed and Gone" w wykonaniu trębacza Harry'ego "Sweet" Edisona i saksofonisty Dextera Gordona oraz (prawdopodobnie) pianisty Nata Cole'a pochodzi z roku 1943 lub 1944.
Z pierwszego koncertu JATP nagranego w Philharmonic Auditorium Los Angeles słyszymy 11-minutowy tradycyjny "Blues" w wykonaniu szalejącego przy fortepianie Nat 'King' Cole'a, trzech saksofonistów (w tym Illinoisa Jacqueta) i gitarzysty Lesa Paula. Ta muzyka tak fantastycznie swinguje, że i dziś trudno słuchać jej nie przytupując. Muzycy rywalizują ze sobą, prowadzą zabawne dialogi instrumentów. A publiczność reagowała spontanicznie, śmiała się, pokrzykiwała, klaskała. To prawdziwie jazzowy koncert, w jakim dziś już nie weźmiemy udziału. Możemy tylko słuchać nagrań z podziwem i zazdrością.
W kwietniu 1946 r. w Los Angeles w jednym utworze "I Got Rhythm” wystąpiło trzech gigantów saksofonu: Charlie Parker, Lester Young i Coleman Hawkins. A z jakim zacięciem oni improwizowali, gdy rytm wybijał Buddy Rich! Z 1948 r. pochodzi fascynujące solo Hawkinsa w jego własnej kompozycji "Picasso". Drugi dysk CD otwiera duet pianisty Oscara Petersona, którego Granz był długoletnim impresariem i dozgonnym przyjacielem, z kontrabasistą Rayem Brownem.
Przełom lat 40. i 50. XX wieku to rozkwit jazzowych orkiestr, a wszystkie najlepsze, w tym Counta Basiego, występowały w cyklu JATP. Usłyszymy tu także stepującego Freda Astaire'a i akompaniujące mu trio Oscara Petersona. Płytę trzecią otwiera cudowna interpretacja Billie Holiday standardu "I Thought About You" z 1954 r.
Czwarta z płyt albumu "The Founder" obejmuje lata 1957–1960, najciekawsze w historii nowoczesnego jazzu. Okazuje się, że tak wspaniałych solówek Stana Getza, Dizzy'ego Gillespiego, Sonny'ego Rollinsa, Bena Webstera i Lee Konitza nie usłyszymy na ich płytach studyjnych. To dla Normana Granza grali najlepiej, jak potrafili. Prawdziwy jazz dla prawdziwych kobiet i prawdziwych mężczyzn.
Marek Dusza
VERVE/UNIVERSAL