Protomartyr na swoim szóstym albumie konsekwentnie wskrzesza surowe post punkowe brzmienie, jakby żywcem wzięte z przełomu lat 70. i 80. Wzorem dla zespołu są z pewnością tacy wykonawcy, jak Magazine, Wire, Pere Ubu, The Birthday Party, Bauhaus i Joy Division.
Kwartet z Detroit zatapia się w surowych brzmieniach, nie dając słuchaczowi zbyt wiele nadziei. Wokal czy raczej melodeklamacje Joeya Caseya brzmią wyjątkowo posępnie.
Wtóruje mu w tym gitarzysta Greg Ahee, który dwoi się i troi, by wytworzyć odpowiednio intrygujące tło. Na szczęście nie częstuje nas wyłącznie brudnymi sprzężeniami charakterystycznymi dla punku i nowej fali.
Nie brakuje mu wyobraźni w wymyślaniu wyrazistych riffów. Ważnym elementem muzyki jest stopniowanie dynamiki w obrębie tego samego utworu, by – jak wyjaśnia Ahee – wszystko to, co dzieje się w piosence, było jak film fabularny. Dopełnieniem tej mocno brzmiącej muzyki jest sekcja rytmiczna, która podkreśla dramatyzm i dynamikę piosenek.
Joe Casey pozostawia jednak w swoich tekstach małe światełko w tunelu. Mówi, że mimo wszystko trzeba żyć dalej, nawet jeśli wydaje się to niemożliwe. W końcu trzeba mieć w sobie odrobinę ironii i nie traktować wszystkiego śmiertelnie poważnie.
Grzegorz Dusza
Domino/Sonic