Kombii: Zmieniamy się - taki jest sens tworzenia

02 października 2014 Wywiady

"Gramy razem czterdzieści lat i jeszcze nie pokłóciliśmy się. W ogóle nam się to wspólne granie nie nudz" - tak w rozmowie z AUDIO podsumowuje swoją wieloletnią działalność formacja Kombii.

Kto zaproponował tytuł waszego albumu "Wszystko jest jak pierwszy raz"?

- Waldemar Tkaczyk: To słowa z refrenu piosenki "Jak pierwszy raz" otwierającej album. Nasz producent, Rafał Paczkowski, zasugerował, że to byłby dobry tytuł. Ja wolałem, żeby to był jeden wyraz, bo taki tytuł wydawał mi się bardziej nośny. Ale ten wszystkim się spodobał.

- Pomyślałem, że może wracacie do korzeni?

- WT: Zależy do jakich korzeni, bo większość mężczyzn kojarzy swój "pierwszy raz" z seksem. Ale pierwszy raz można robić różne rzeczy, na przykład sposób nagrywania tego albumu. Dawno już tego nie robiliśmy, ale tym razem po próbach weszliśmy do studia i zagraliśmy wszystko na tzw. setkę.

- To wyjątkowe podejście w czasach, kiedy w studiu cyzeluje się każdy utwór.

- WT: Tak dziś nagrywają chyba już tylko jazzmani i orkiestry symfoniczne.

- Grzegorz Skawiński: Zespoły rockowe również, ale nie jest to częste zjawisko. Płyt programowanych, wielowarstwowych nagraliśmy już mnóstwo i podjęliśmy decyzję, że ta będzie zrealizowana tak, by oddać nasze prawdziwe koncertowe brzmienie, jakbyśmy stanęli we czterech na scenie i na raz dwa trzy - zaczynamy. To było możliwe, bo mamy fantastycznych muzyków.

Na perkusji gra Adam Tkaczyk, najstarszy syn Waldka, a na instrumentach klawiszowych Wojtek Horny. Nie chcemy być postrzegani, jako zwolennicy doktryny, że Kombii to tylko sekwencery, elektroniczne bębny. Absolutnie nie, Kombii to jest żywy twór, który się zmienia. Nie chcemy bronić swoich pozycji i traktować ich jak szablon. Nasi słuchacze będą musieli pójść z nami, a ci, którzy nie zechcą, zawsze mogą sięgnąć po nasze stare nagrania, gdzie elektroniki jest bardzo dużo. Musimy się zmieniać, bo taki jest sens tworzenia muzyki. Trzeba ciągle robić coś nowego.

- Gdzie dokonaliście nagrań?

- GS: W dużym studiu RecPublica w Lubrzy, gdzie mogliśmy stanąć obok siebie w jednym pomieszczeniu, patrząc na siebie, dając sobie znaki tak, jak to się dzieje na koncercie. Każda piosenka stanowi jedną całość, została zagrana i zaśpiewana od początku do końca.

- Pracowaliście nad brzmieniem w studiu czy przenieśliście je ze sceny?

- GS: To nasze sceniczne brzmienie, chociaż pracowaliśmy nad nim w piwniczce u Waldka Tkaczyka, gdzie mamy salkę prób.

- Te utwory graliście wcześniej na koncertach szlifując ich kształt?

- GS: Nie, z reguły nigdy tak nie robimy, nie sprawdzamy premierowych utworów na koncertach, nie sprawdzamy, jaka będzie reakcja. Od premiery minęło już kilka tygodni i zdążyliśmy zagrać kilka koncertów włączając w program nowe piosenki. Odbiór jest naprawdę bardzo dobry, a gramy je dokładnie tak, jak na płycie.

- Kombi kojarzy mi się z piosenkami o miłości, czy to się zmieniło?

- WT: Uczucia są najbardziej nośnym tematem, z którym najwięcej ludzi się utożsamia, ponadczasowym. Poruszamy w tekstach inne tematy, ale w muzyce pop słuchacze i tak wolą słuchać o miłości. Mieliśmy w swojej historii utwory takie jak "Nietykalni", traktujący o partyjnym betonie, który jest nie do ruszenia i może robić, co chce. To były czasy komuny. Poruszyliśmy też temat terroryzmu, ale te piosenki schodzą na dalszy plan, są zbyt poważne. Na nowej płycie jest ballada "Kto sieje wiatr", która nawiązuje do wydarzeń z ostatnich miesięcy.

- GS: To tekst wieloznaczny, to także odezwa do polityków, do naszych włodarzy, którzy dla swoich partykularnych interesów poświęcają szczęście, zdrowie i życie innych ludzi. Polecam też utwór "Różne światy" z nowej płyty, nie ma tam ani słowa o miłości. Nasz wielki przebój "Pokolenie" też nie jest o miłości. Przypominam o tym, żeby nie wpadać w stereotypy.

- Czy "Bilet w jedną stronę" to piosenka o emigracji? Tak bym pomyślał słuchając jej w Londynie.

- WT: To historia faceta, któremu jest źle w związku, chce się uwolnić, ucieka i wie, że już nie wróci. To jego bilet w jedną stronę.

- GS: Jest odwieczne pytanie, co poeta chciał przez to powiedzieć. Nie ma jednej interpretacji.

- Ten album odciągnął mnie jednak od tekstów, bo to muzyka tak żywa, że chciałbym wiedzieć, jak to osiągnęliście?

- WT: Mieliśmy przeczucie, że grając razem na żywo, w studiu, osiągniemy właśnie taki efekt. To nie jest album stworzony na komputerze.

- GS: Okazuje się, że ma metafizyczne oddziaływanie. Albo te fluidy trafią do ciebie, albo nie. Tworzą je nasze osobowości, instrumenty, śpiew. My mówimy, że jest wtedy czad. To wciąga słuchaczy.

- Po tylu latach współpracy jest jeszcze między wami chemia?

- WT: Gramy razem czterdzieści lat i jeszcze nie pokłóciliśmy się. W ogóle nam się to wspólne granie nie nudzi.

- Nad utworami pracujecie razem czy osobno?

- WT: Na próby każdy z nas przynosi konkretne pomysły, a zadaniem zespołu jest znalezienie sposobu na zagranie utworu, stworzenie aranżacji. Wtedy jest burza mózgów, każdy dodaje pomysły, a w studiu wiele zmian wniósł nasz producent Rafał Paczkowski.

- GS: Zawsze jest tak, że najpierw tworzymy muzykę, a potem pisane są teksty. Przekazuję tylko tzw. rybki po angielsku, żeby piszący wiedział, w jakim rytmie jest ten utwór, jak mają być ułożone słowa. Te moje "rybki" w żaden sposób nie odnoszą się do tego, co napisze później tekściarz.

- Jaką rolę przy tworzeniu albumu odegrał Rafał Paczkowski?

- GS: Jest producentem albumu i realizatorem nagrań. Znakomicie łączy te funkcje, jest fantastycznym muzykiem, czasami gra. Nagrywał z Janem A. P. Kaczmarkiem m.in. oscarową muzykę do filmu "Marzyciel". Podejmuje decyzje, z którymi mamy problem, na przykład: która wersja utworu jest lepsza i powinna trafić na płytę. Mówi to szczerze, co nam ułatwia pracę. Gdybyśmy wszystko wiedzieli, wystarczyłby nam tylko realizator.

WT: Rafał nas dobrze zna, wie, co może z nas wydobyć, jakie możemy osiągnąć brzmienie. Koordynował sesję nagraniową, bardzo nam pomógł.

- Ale ostateczne brzmienie płyty, czyli mastering, zostało zrobione za granicą.

- WT: To był pomysł Rafała i wytwórni, żeby zwrócić się do amerykańskiego studia, które masterowało albumy znanych wykonawców, jak Maroon 5, Korn, Black Eyed Peas.

- Nie myśleliście o utytułowanych specach od masteringu, jak Bob Ludwig?

- GS: Zejdźmy na ziemię, jemu trzeba by zapłacić ogromne pieniądze, a przy nakładach płyt, jakie są teraz w Polsce, to i tak ekstrawagancja, że zrobiliśmy to w Ameryce.

- W Polsce nie potrafi my zrobić dobrego masteringu?

- GS: Nasze ulubione nagrania pochodzą zza wielkiej wody, tam słyszeliśmy najlepsze mastery. Jest jakiś powód, że trzy czwarte światowej produkcji fonograficznej jest robiona właśnie tam.

- Polskie studia nagraniowe są dobrze wyposażone w sprzęt, nie macie żadnych ograniczeń?

- GS: Mamy już sprzęt, ale nie mamy jeszcze tej kultury, wieloletniej tradycji nagrywania. Amerykanie są w tym najlepsi.

Rozmawiał Marek Dusza
Fot. Mariusz "Kobaru" Kowal

Live Sound & Installation kwiecień - maj 2020

Live Sound & Installation

Magazyn techniki estradowej

Gitarzysta marzec 2024

Gitarzysta

Magazyn fanów gitary

Perkusista styczeń 2022

Perkusista

Magazyn fanów perkusji

Estrada i Studio czerwiec 2021

Estrada i Studio

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Estrada i Studio Plus listopad 2016 - styczeń 2017

Estrada i Studio Plus

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Audio marzec 2024

Audio

Miesięcznik audiofilski - polski przedstawiciel European Imaging and Sound Association

Domowe Studio - Przewodnik 2016

Domowe Studio - Przewodnik

Najlepsza droga do nagrywania muzyki w domu