Łukasz Pawlik: Tworzę muzykę nasyconą emocjami

31 marca 2016 Wywiady

"Na razie nie zamierzam tworzyć muzyki tzw. poważnej, ponieważ nie odnajduję się w przestrzeni eksperymentu, który zdominował muzykę współczesną. Nie czuję też imperatywu kontestacji wszystkiego, co już w muzyce powstało, także w jazzie" - mówi w rozmowie z "Audio" Łukasz Pawlik.

- "Lonely Journey" jest pierwszym pana autorskim albumem?

- Pierwszym, który firmuję swoim nazwiskiem. Wcześniej ukazały się płyty mojego zespołu Kattorna. W 2009 r. do magazynu "Jazz Forum" została dodana EP-ka z czterema nagraniami, a w 2010 r. ukazał się pełny album Kattorny "Straying to the Moon", dostępny w oficjalnej sprzedaży. Nagranie pierwszej płyty w studiu Berlin Brandenburg było główną nagrodą w konkursie jazzowym Berlin Jazz Award 2006. Dostaliśmy też statuetkę "Ella" przedstawiającą przesadnie przysadzistą słynną wokalistkę.

- Z nazwy zespołu wynikał wasz repertuar?

- Na początku rzeczywiście graliśmy głównie Komedę, jednak z biegiem czasu sam zacząłem coraz więcej komponować. W większości były to utwory nawiązujące do klimatu muzyki Komedy, którego postać była dla mnie dużą inspiracją. Najbardziej fascynowała mnie ilustracyjność jego muzyki filmowej osadzona w jazzowym idiomie. W swoich kompozycjach z tamtego okresu starałem się tworzyć swego rodzaju narrację skojarzeń, trochę jakbym pisał muzykę pod konkretne sceny.

- Dziś też jest pan pod jego wpływem?

- Myślę, że już mniejszym niż dawniej, ale chyba na zawsze pozostanę jego fanem. Teraz jestem na etapie krystalizacji własnego stylu. Coraz bardziej identyfikuję się z tym, co tworzę, obrałem kierunek, w którym chcę podążać. Mój nowy album "Lonely Journey" otwiera nowy etap muzycznej przygody.

- Grupa Kattorna przestała istnieć?

- Podjąłem decyzję, że pod nazwą Kattorna nie będę już występował, niemniej jednak z kolegami z zespołu nadal mam kontakt i zdarza nam się wspólnie muzykować. Do nagrania płyty "Lonely Journey" zaprosiłem saksofonistę Dawida Główczewskiego, z którym współpracowaliśmy przez wiele lat w Kattornie. Stosunkowo często gram też z perkusistą Krzysztofem Szmańdą.

- Jak zaczęła się pana "Samotna podróż"?

- Od wyjazdu na koncert pociągiem z Niemiec przez Szwajcarię do Włoch. Jechałem sam, patrzyłem przez okno podziwiając krajobrazy: góry, jeziora, lasy i miasteczka w Szwajcarii. To były piękne widoki i niesamowite przeżycie. Opisałem te wrażenia w kompozycji "Lonely Journey", która stała się punktem wyjścia do utworów na mój autorski album. To także osobista wędrówka w głąb siebie, poszukiwanie w sobie emocji, dźwięków, zastanowienie się nad sensem życia i tym, co nas otacza. Te refleksje oddaje zdjęcie na okładce ukazujące człowieka, który taką wędrówkę odbywa zastanawiając się, w którym miejscu swojego życia jest i w którą stronę chciałby pójść.

- W czasie tworzenia tej muzyki grał pan klasyczny repertuar na wiolonczeli w orkiestrze symfonicznej. Czy to miało wpływ na kompozycje?

- Muzyka klasyczna jest dla mnie bardzo ważną płaszczyzną odkrywania muzyki. Grając w orkiestrze symfonicznej w Düsseldorfie, gdzie zostałem przyjęty po studiach, doceniłem bogactwo muzyki orkiestrowej. Myślę, że to ma wpływ na stan mojej muzycznej świadomości.

Na razie nie zamierzam tworzyć muzyki tzw. poważnej, ponieważ nie odnajduję się w przestrzeni eksperymentu, który zdominował muzykę współczesną. Nie czuję też imperatywu kontestacji wszystkiego, co już w muzyce powstało, także w jazzie. Dlatego utwory na mojej płycie mają zwartą formę, wyraźnie nakreślone tematy. W muzyce najbardziej pociąga mnie ekspresja. Na moim nowym krążku słychać ją chociażby w solówkach muzyków. Ekspresja jest dla mnie najważniejszą płaszczyzną komunikacji między wykonawcą, a słuchaczem, i esencją dobrej muzyki.

- Ekspresja wywołuje emocje, czy one zależą od stylu muzyki, jaką się gra czy jakiej się słucha?

- Z pewnością każdy inaczej wyraża swoje emocje, także, a może przede wszystkim, w muzyce. Dla mnie najważniejsze jest, by być szczerym, dlatego świadomie wybrałem estetykę, w której mogę stworzyć najbardziej osobisty przekaz emocjonalny. W tym momencie życia i rozwoju muzycznego forma, jaką obrałem na nowej płycie, jest mi najbliższa.

- "Lonely Journey" jest albumem jazzowym?

- Jeżeli przyjmiemy, że esencją jazzu jest blues, improwizacja oraz twórczy dialog między muzykami, to jak najbardziej możemy mówić o płycie jazzowej. Jej wyróżnikiem jest wprowadzenie przeze mnie wielu różnych planów dźwiękowych, które zestawiłem tak, żeby się wzajemnie uzupełniały. Przy pierwszym przesłuchaniu można tych wszystkich wątków i wymiarów nie wychwycić, co, mam nadzieję, zachęci słuchaczy do wielokrotnego sięgnięcia po ten album. To nie jest muzyka skomplikowana, ale z bogatą i złożoną instrumentacją, więc brzmi dość gęsto, ale też efektownie.

- Skąd pomysł, żeby zaprosić utytułowanych amerykańskich jazzmanów?

- Pracując nad kolejnymi utworami, korzystałem z instrumentów wirtualnych sprawdzając wiele kombinacji brzmień. Utwór "Vibrance of the Coast" napisałem początkowo z myślą o partii dla saksofonisty Dawida Główczewskiego. Nie miałem dobrych sampli saksofonu, bo tych jest ciągle mało, ale lepsze są sample gitary. Zrobiłem demo utworu z podłożoną gitarą i pomyślałem, że najlepiej pasowałoby tu brzmienie gitary Mike`a Sterna, którego poprosiłem o zagranie tematu i solówki.

Kontaktowaliśmy się telefonicznie, można powiedzieć, że uczyłem Sterna swojego utworu przez telefon. Już następnego dnia Mike wszedł do studia, zagrał jedną wersję całego utworu od początku do końca, rejestrując zjawiskową solówkę. Można powiedzieć, że tchnął nowego ducha w ten utwór, a przy okazji zainspirował i zdopingował mnie, żebym ponownie nagrał swoją partię. Wiedziałem, że mając takiego giganta na płycie, muszę zagrać lepiej niż wcześniej i podszedłem jeszcze raz do nagrania partii fortepianu.

- Można dziś nagrać płytę konsultując się przez Internet czy telefon?

- To jest możliwe, choć moim zdaniem nagranie sekcji rytmicznej powinno odbywać się w jednym studiu, w tym samym czasie rzeczywistym, żeby perkusista i kontrabasista współpracowali ze sobą. Jeśli sekcja rytmiczna jest dobrze nagrana, można wysłać podkład do solisty, żeby nagrał swoje partie. Muzyk takiego formatu, jak Mike Stern, będzie wiedział, jakie dźwięki ma zagrać, jak złapać kontekst i wtopić się w muzykę. Tak Randy Brecker nagrywał solówki do albumu "Night in Calisia" mojego ojca.

- Zaciekawił mnie tytuł utworu rozpoczynającego album "Moonlight Dream Chase", o czym opowiada?

To moja "Podróż za marzeniem w świetle księżyca", bo często jeżdżę autostradami pomiędzy Warszawą, a Düsseldorfem, czasami w środku nocy i bardzo to lubię. Te wrażenia przełożyłem na muzykę. To prosta melodia, w jakimś sensie transowa, a pod nią zmieniające się centra tonalne atrakcyjnie brzmiących akordów.

- Co było inspiracją utworu "Triangular Bells"?

- Album "Tubular Bells" Mike’a Oldfielda. We wstępie do tego utworu udało mi się stworzyć paletę brzmieniową nawiązującą do "Dzwonów rurowych". Następnie pojawia się temat ze slapowanym basem. Można tutaj wyczuć wpływy Milesa Davisa z lat 80., z okresu współpracy z Marcusem Millerem. Co ciekawe, na moim albumie Paweł Pańta po raz pierwszy zagrał techniką slap i to w dodatku solo. A Michael "Patches" Stewart zagrał na trąbce z tłumikiem, przypominając brzmienie Milesa.

- Miles Davis i Brecker Brothers to inspiracje z dzieciństwa?

- Oczywiście, bo to rodzice wystawili mnie na działanie muzyki: jazzowej - ojciec i klasycznej - matka. W dzieciństwie bywałem na koncertach ojca w klubie Akwarium. Pamiętam, że uważnie przyglądałem się bębnom, bardzo chciałem zostać perkusistą. Czasem żałuję, że nie mogłem uczyć się gry na tym instrumencie, ale teraz, dzięki elektronice, mogę zagrać na klawiaturze tak, jakbym grał na perkusji.

Na płycie nie musiałem, bo gra znakomity Czarek Konrad. Obok Breckerów i Milesa, już od dzieciństwa poznawałem twórczość Pat Metheny Group ze znakomitym Lyle’em Maysem, którego podziwiam także za autorskie albumy. Ostatnio duże wrażenie zrobił na mnie Vijay Iyer, ale potrzebowałem trochę czasu, by rozsmakować się w jego nagraniach. Ogólnie rzecz biorąc, szukam muzyki, która porusza moje emocje i wcale nie jest jej dużo. Czasami udaje mi się znaleźć ją w... sobie.

Rozmawiał Marek Dusza

Live Sound & Installation kwiecień - maj 2020

Live Sound & Installation

Magazyn techniki estradowej

Gitarzysta marzec 2024

Gitarzysta

Magazyn fanów gitary

Perkusista styczeń 2022

Perkusista

Magazyn fanów perkusji

Estrada i Studio czerwiec 2021

Estrada i Studio

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Estrada i Studio Plus listopad 2016 - styczeń 2017

Estrada i Studio Plus

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Audio marzec 2024

Audio

Miesięcznik audiofilski - polski przedstawiciel European Imaging and Sound Association

Domowe Studio - Przewodnik 2016

Domowe Studio - Przewodnik

Najlepsza droga do nagrywania muzyki w domu