- Na swoje koncerty wychodzi pan ubrany w białe szaty i stawia na fortepianie zapaloną świecę, jakie to ma znaczenie?
- Wywodzę się z tradycji kultu Santeria, który łączy religie Afryki i Europy i jest silnie obecny na Kubie. Santeria wywodzi się z Nigerii, Togo, Ghany i Beninu. Wierzymy, że w ogniu są dusze naszych przodków, naszych sióstr i braci. Paląc świece, składamy hołd tym, którzy odeszli. Płomień świecy jest także symbolem mojego duchowego życia, dlatego zawsze zapalam świecę, jeśli tylko mogę. Poprzez płomień łączę się z Najwyższym Stwórcą i jego bóstwami.
Moje szaty są białe, bo wierzę, że jestem synem Obatali, który siedzi po prawicy naszego Boga Olodumare. Obatala niesie pokój, jedność, miłość pomiędzy ludźmi, jego kolorem jest biały i jego świątynie są udekorowane na biało. Kilka lat temu z ważnych powodów ubierałem się na czerwono. Można znaleźć rejestracje koncertów, w czasie których noszę czerwone szaty. Byłem na takim etapie mojej religijnej drogi, kiedy musiałem nosić taki kolor.
Czerwony jest kolorem Chango, władcy ognia i światła, wojownika ale też patrona muzyki i tańca. Reprezentuje męską witalność i piękno. Od dwudziestu lat noszę ze sobą figurkę, którą stawiam podczas koncertów na fortepianie lub blisko mnie. Przedstawia pierwsze stworzone przez Olodumare bóstwo Eszu albo Elegba w języku yoruba.
Elegba jest bogiem dróg i ruchu, otwiera drogi mojego życia, zawsze mi towarzyszy. Jest moim strażnikiem. Jeśli mówi mi, żebym gdzieś nie szedł, nie pójdę. On wszystko otwiera i wszystko zamyka. Mam również czerwoną szarfę, która od środka jest czarna. To są kolory Elegby - czerwony i czarny.
Poprzez białe szaty, świecę, figurkę z pokorą wyrażam mój hołd i poszanowanie mojej tradycji, dziękuję Stwórcy za każdy moment mojego życia, za możliwość wyrażenia moich uczuć i przesłania mojej religii poprzez muzykę.
- Jaka jest historia oryginalnego kapelusza, który pan nosi?
- Moja religia wymaga noszenia nakrycia głowy przez synów Obatali. To może być kapelusz, czapka, jakikolwiek kawałek materiału. Kiedyś nosiłem australijskie kaszkiety kangol. Tak było przez wiele lat, aż pewnego wieczoru po koncercie w Paryżu, w klubie New Morning podeszła do mnie kobieta i powiedziała - Wiesz Omar, ta czapka nie jest odpowiednia dla ciebie. - Jeśli zrobisz mi lepszą, będę ją nosił - odpowiedziałem.
Okazało się, że jest projektantką kapeluszy i kilka dni później przyniosła mi jeden do hotelu. Zaprojektowała i zrobiła ten kapelusz specjalnie dla mnie. Na początku obawiałem się go nosić, wydawał mi się zbyt egocentryczny. Teraz, po kilku latach jest moim znakiem rozpoznawczym, jest jak mój podpis. Polubiłem te kapelusze tak, że trudno mi się rozstać z tymi, których już nie noszę. Mam ich w domu bodaj dziesięć i żona nalega, żebym je wyrzucił, bo mamy dwójkę dzieci, które rosną i jest coraz mniej miejsca.
Mój syn zajął właśnie moją pracownię i urządził tam swój pokój. Zdradzę ci również, że pod kapeluszem mam zawsze kawałek bawełny, który wykorzystuję w ceremonii składania hołdu dla Obatali. Wiąże się z tym pewna tajemnica kultu Obatali, której już nie mogę wyjawić, bo nie jesteś naszym współwyznawcą. Te wszystkie przedmioty i ubranie stały się częścią mojego życia, pomagają mi tworzyć. Nie powiem, że nie mogę bez nich zagrać koncertu, gdyby na przykład zaginął mój bagaż, ale z pewnością mi pomagają.
- Te atrybuty pomagają tworzyć panu muzykę?
- Muzyka jest we mnie, jest ta sama i taka sama niezależnie od tego, jak jestem ubrany. Dzięki temu strojowi nie muszę się zastanawiać, jak się ubrać i nie muszę być modny. Chcę podkreślić, że swój występ na scenie traktuję jak rytuał, jak jeden jedyny moment, który jest pierwszy i ostatni zarazem. Staram się, by każdy koncert był zawsze na najwyższym poziomie. Niezależnie od tego, czy na sali są trzy osoby, dziesięć, tysiąc czy gram dla dziesięciotysięcznej publiczności, daję z siebie wszystko.
- Jak pan wspomina swoje dzieciństwo i młodość spędzone na Kubie?
- Miałem szczęście urodzić się w najpiękniejszym mieście kolonialnym Kuby - Camagüey. To silne ekonomicznie miasto otoczone terenami rolniczymi. W moich czasach, a z pewnością i dziś jest jednym z najważniejszych muzycznych miejsc Kuby. Wielu największych muzyków w historii pochodzi właśnie z Camagüey. W tym mieście jest najważniejsza szkoła saksofonowa na Kubie. Niemal wszyscy prominentni saksofoniści pochodzą właśnie stamtąd lub tam się uczyli.
Niezależnie od stylu, czy to w klasyce, jazzie czy muzyce tanecznej. Kocham Camagüey i tęsknię za nim, ostatni raz byłem tam jakieś 15 lat temu. Mieszkam w Barcelonie, która jest pięknym miastem i bardzo przypomina mi Hawanę. Kiedy nachodzi mnie nostalgia, siadam na tarasie mojego mieszkania na piątym piętrze i czuję się jak w Hawanie.
- Co pan myśli o przemianach na Kubie?
- Bywam na Kubie co dwa, trzy lata. Nie wszystko mi się podoba, nie wszystkie zmiany idą w dobrym kierunku. Wiele osób mówi - Kuba się otwiera. A ja mówię - zobaczymy, co się wydarzy, jakie będą tego skutki.
- W Pana muzyce słychać tęsknotę za ojczyzną. Tam rozpoczął Pan swoją przygodę z muzyką, teraz - można rzec - mieszka Pan na świecie.
- Kuba była wyjątkowym miejscem do nauki muzyki. Moje dzieciństwo przypadło na najlepsze lata rewolucji, a moje pokolenie odebrało najwspanialszą edukację muzyczną, jaką można sobie wyobrazić. Natomiast dużym problemem było zapewnienie pracy wszystkim utalentowanym muzykom kończącym studia. Dlatego niemal wszyscy artyści mojego pokolenia wyemigrowali i pracują poza Kubą. Koszt tej rozłąki z ojczyzną jest ogromny, straciliśmy więzy z rodziną i przyjaciółmi.
Czuję się Kubańczykiem, myślę jak Kubańczyk i choć jestem obywatelem świata z hiszpańskim paszportem, to w muzyce, w każdej kompozycji, w każdej nucie zachowuję moją tradycję, moją kulturę. Jednocześnie, podróżując po świecie poznaję inne kultury. Spotykając ludzi, nawiązując nowe przyjaźnie, wzbogacam siebie i moją muzykę. Każdy dzień mojego życia wnosi do niej coś nowego, to co zobaczyłem, czego się dowiedziałem.
Staram się łączyć te wszystkie aspekty w moich utworach. Teraz mieszkam w Barcelonie i tęsknię za moim krajem, za moją rodziną. Czasem siadam na tarasie mojego mieszkania i z nostalgią wspominam Kubę, bo Barcelona przypomina mi Hawanę.
- Jakiej muzyki słucha się na Kubie?
- To były wszystkie rodzaje muzyki - od klasyki po muzykę taneczną, rozrywkową. Kubańczycy są bardzo umuzykalnionym narodem. Myślę, że pod tym względem mamy wiele wspólnego z Polakami. Moim ulubionym kompozytorem jest Fryderyk Chopin, jeden z najwybitniejszych w całej historii muzyki. Jestem jego fanem, bo jak on mam romantyczną duszę.
Na Kubie muzykę słychać z każdego kąta. Można ją podzielić na tradycyjną muzykę kubańską i muzykę wywodzącą się z zachodniej tradycji. Obie przenikają się tworząc niezliczoną kombinację stylów. Najpopularniejszą naszą grupą jazzową była Irakere, a nazwiska solistów - Chucho Valdesa, Arturo Sandovala, Paquito D’Rivery - były znane wszystkim, którzy interesowali się muzyką. Mieliśmy jeszcze jeden ważny zespół - Orquesta Cubana De Música Moderna, w któym grali najlepsi jazzmani. To z tego big bandu wyszli muzycy tworzący Irakere.
Kubański jazz od początku inspirował się jazzem amerykańskim. Każda orkiestra kubańska, każdy zespół przygrywający do tańca miał w swoim repertuarze standardy amerykańskiego jazzu. Potrafili swingować, kiedy grali tropicanę, salsę, mambo czy rumbę.