– Trzy lata temu występował pan w Warszawie ze swoim orkiestronem i wszyscy zastanawiali się, jak to działa?
– Opisanie działania instrumentów składających się na orkiestron zajęłoby dużo czasu. Każdy instrument jest wyposażony w skomplikowany mechanizm, każdy z nich działa w inny sposób. Pewne wyobrażenie o działaniu orkiestronu daje fortepian Yamaha Disklavier. Jego mechanizm i elektronika potrafią odtworzyć to, co zagrał na nim pianista. Uruchamiamy odpowiedni program i Disklavier sam porusza klawiszami. Jeśli wyobrazimy sobie takie działanie na wielu różnych instrumentach, to właśnie będzie mój orkiestron. Różnica jest taka, że to ja uruchamiam te instrumenty, kiedy chcę, a one grają to, co chcę. Pewne dźwięki planuję wcześniej, inne tworzę na żywo.
– Jak przygotowywał się pan do tego projektu?
– To projekt tak różny od tego, co robiłem wcześniej, co kiedykolwiek zrobiono w muzyce, że przemyślenia, jak go przygotować, zajęły mi dużo czasu. To nie tylko skonstruowanie samych instrumentów i mechanizmów, które je poruszają. Dla mnie najbardziej interesujące było zupełnie nowe podejście do samej muzyki. Moje szerokie doświadczenia musiałem ukierunkować tak, by zachować brzmienie, które znają moi słuchacze, i zagrać na instrumentach, na jakich wcześniej nie grałem. Udało mi się pójść w kierunku, który wcześniej był dla mnie nieosiągalny. Mogłem komponować muzykę złożoną z czystych dźwięków. To dało mi zupełnie nowe możliwości i stało się niezwykle inspirujące.
– Trudno jest grać na orkiestronie?
– To coś zupełnie wyjątkowego. Zanim po nagraniu studyjnego albumu wyruszyłem na koncerty, przez dwa miesiące przeprowadzałem próby. Dzięki wzbogaceniu moich doświadczeń, publiczność usłyszała utwory z płyty w ciekawszej wersji. Po prostu nauczyłem się, jak lepiej wykorzystać możliwości tych instrumentów. Każdego tygodnia odkrywałem coś nowego, zaskakującego i poszerzającego możliwości orkiestronu. Tak działo się przez całe tournée. Dlatego zdecydowaliśmy o nagraniu i wydaniu ostatniego z występów.
– Skąd się wziął pomysł na orkiestron?
– Narodził się w piwnicy mojego dziadka, muzyka i kolekcjonera instrumentów. Sam grał na wielu z nich. Dziadek pokazał mi, jak działa pianola, instrument z końca XIX wieku. Miał wiele starych rolek, które zawierały muzykę. Słuchanie jej było bardzo zajmujące, ale jeszcze ciekawsze podglądanie, jak to działa. To mocno pobudzało moją wyobraźnię. Później szukałem podobnych instrumentów w muzeach, chodziłem na wystawy. Intrygowało mnie coś, co jest staroświeckie i nowoczesne zarazem. Pianola, a później orkiestron miały w sobie coś futurystycznego.
– Kiedy postanowił pan zbudować własny orkiestron i wystąpić z nim?
– Myślałem o tym, od kiedy poważnie zająłem się tworzeniem muzyki, ale dopiero jakieś pięć lat temu jego realizacja stała się możliwa. Zacząłem współpracę z konstruktorami i od razu pojawiło się wiele problemów. Największy techniczny problem wynikał z samej istoty muzyki. Zaprojektowane początkowo mechanizmy nie różnicowały dynamiki instrumentów. Dźwięki były zbyt monotonne, a moja muzyka opiera się przede wszystkim na dynamice. Grając melodię czy improwizując, zmieniam natężenie dźwięku. Instrumenty orkiestronu musiały dawać mi możliwość takiej modyfikacji dźwięków. To bardzo skomplikowało mechanizmy, doszło wiele elementów elektromagnetycznych. Największy problem sprawił ten do poruszania strunami gitary. W tym samym czasie trzeba szarpać lub uderzać w struny i skracać ich długość, by wydobywały dźwięki o różnej wysokości.
– Czy orkiestron naśladuje muzyków czy to roboty, którymi pan steruje?
– Nie myślę o tych instrumentach jak o robotach. Moja muzyka powstaje w mojej głowie. Moje idee przekazuję muzykom każdego mojego zespołu. Dlatego podobnie brzmi mój zespół jak i to, co tworzę sam. Teraz mogę grać równocześnie na wielu instrumentach, uzyskując nawet bogatsze brzmienie. Różnica jest taka, że każdy dźwięk pochodzi ode mnie.
– Zagrałby pan na orkiestronie free jazz, taki jak na płycie "Song X" z Ornettem Colemanem?
– Zdecydowanie tak. Mogłem to zrobić już na pierwszej płycie, ale musiałem się zdecydować na jednolite brzmienie. Nie chciałem, żeby był to album demonstrujący możliwości orkiestronu. Postanowiłem skomponować harmonie, które najbardziej lubię, zagrać je dla własnej przyjemności. Za to na koncertach pojawiało się wiele improwizowanych fragmentów o swobodnej formie. Znalazły się na nowej płycie.
– Nie obawiał się pan, że publiczność będzie widziała w orkiestronie tylko urządzenie?
– Nie, bo zobaczyła mnie grającego jednocześnie na kilkudziesięciu instrumentach. Oczywiście mógłbym zatrudnić wielu programistów, którzy wykonaliby tę pracę za mnie, ale to byłaby inna muzyka i inne wydarzenie. Ja napisałem tę muzykę, aranżacje i będę improwizował. Każda nuta będzie moja. Jestem przygotowany na skrajne reakcje i odczucia, bo nikt przede mną tego nie zrobił. Ale mam nadzieję, że każdy zrozumie tę muzykę po swojemu i znajdzie w niej coś dla siebie.
– Wykorzystał pan orkiestron na płycie "Unity Band", ale większym zaskoczeniem był moment koncertu pańskiego tria w Warszawie, kiedy w pewnym momencie odsłoniło się kilka instrumentów orkiestronu, które włączył pan do zespołu.
– Lubię zaskakiwać, cieszę się, że mi się udało. Miałem wtedy też nowy instrument. Pewien holenderski konstruktor pokazał mi swój mechaniczny akordeon, a ja zapytałem go, czy mógłby zrobić dla mnie bandoneon. Zgodził się i efekt słyszeliście na koncercie.
– Zawsze chciałem podejrzeć z bliska, jak działają te mechanizmy. Czy to jest możliwe?
– W pewnym sensie tak. Ukazały się płyty DVD i Blu-ray w wersji 3D z mojego występu w Nowym Jorku, z miejsca, gdzie ćwiczyłem przed nagraniem i koncertami. Dźwięk został nagrany w systemie 7.1 tak, że widz i słuchacz czuje się, jakby był w środku orkiestronu, na moim miejscu.
Rozmawiał: Marek Dusza