Gdyby sprawne przetwarzanie basu można było osiągnąć za pomocą umiarkowanej wielkości satelitów czy choćby średniej wielkości zespołów głośnikowych, po co komu byłyby potrzebne jakieś dodatkowe, kłopotliwe skrzynie?
Subwoofer Signature Sub 2 jest najmocniejszym z modeli, które testowaliśmy, i trudno nie przypuszczać, że producent ma rację deklarując, że jest to po prostu subwoofer najlepszy na świecie.
Paradigm Signature Sub 2 jest drogi i potwornie ciężki (ponad 100 kg), na pewno jednak nie największy wśród produkowanych. Sami kilka lat temu testowaliśmy basową szafę Cabasse z przetwornikiem o średnicy z grubsza pół metra...
To też jest metoda, jednak Paradigm wybrał zupełnie inną. Wszystko ma swoją cenę. Za co warto płacić w przypadku subwooferawzmacni? Za wiele rzeczy. Ale które są najważniejsze?
Abstrahujmy od audiofilskich wymagań i niemierzalnych kryteriów. Skupmy się na tym, co ewidentne, mierzalne, niepodważalne. I w przypadku subwoofera do kina domowego - na pewno kluczowe. Po pierwsze, co oczywiste, powinien przetwarzać bardzo niskie częstotliwości. Im niższe, tym lepiej. Dojście z liniową charakterystyką do teoretycznej granicy pasma akustycznego (słyszalnego), czyli do ok. 20 Hz, nie jest wcale łatwe.
Rozważania, że spektrum częstotliwościowe większości instrumentów muzycznych nie sięga tak nisko lub że najniższe składowe pojawiają się w muzyce bardzo rzadko i można je sobie "odpuścić" nie mają tu sensu, bo mówimy o subwooferze do kina domowego, gdzie efekty wręcz subsoniczne pojawiają się często (zwłaszcza, gdy trup się ściele gęsto). Co to znaczy subsoniczne?
Podakustyczne, czyli z definicji takie, których częstotliwości są niższe od dolnej granicy pasma słyszalnego, zatem niższe od owych 20 Hz. Ta granica też nie jest ścisła, tak jak i górna granica pasma słyszalnego, dlatego że słuch każdego z nas ma swoją własną charakterystykę, a ponadto mówimy o funkcji ciągłej, a nie zerojedynkowej - więc nie jest tak, że, załóżmy, do 20 Hz słyszymy doskonale, a poniżej już nic; czułość naszego słuchu, wraz z oddalaniem się od zakresu częstotliwości średnich, stopniowo maleje, a więc słyszymy coraz słabiej, słabiej... ale wciąż coś słyszymy.
Paradigm Signature Sub 2 - pasmo przenoszenia
Na górnym skraju pasma stoczono pod koniec XX wieku batalię o uznanie, że częstotliwości ultrasoniczne (ponadakustyczne), a więc teoretycznie niesłyszalne, mają jednak wpływ na brzmienie. W jaki sposób?
Chociaż wyizolowana sinusoida o częstotliwości np. 25 kHz nie zostanie przez ucho usłyszana, to rozszerzenie pasma przenoszenia powyżej 20 kHz zostanie przez nas "docenione" na skutek tego, że pozwoli na wierniejsze oddanie impulsów, szybsze narastanie sygnału, generalnie - na wierniejsze oddanie kompleksowych sygnałów muzycznych, które nie są czystymi sinusoidami.
Pasmo przenoszenia gwałtownie "obcięte" przy 20 kHz powoduje przesunięcia fazowe już poniżej 20 kHz, stąd też próby z różnego rodzaju filtrami dolnoprzepustowymi w odtwarzaczach CD, choć - opierając się tylko na fakcie, że pasmo słyszalne sięga "od dwudziestu do dwudziestu" - moglibyśmy stwierdzić, iż nie ma żadnego znaczenia, co i jak dzieje się poza tym zakresem. A jednak - ma.
Promocja pasma rozszerzonego powyżej 20 kHz miała związek z lansowaniem DVD-Audio i SACD - wtedy to pojawiły się supetweetery (rozwiązanie nienajszczęśliwsze, lepiej poprawiać osiągi podstawowych tweeterów, niż dodawać kolejne ogniwo), namawiani byliśmy na wymianę sprzętu w celu dogonienia możliwości nowego formatu. O częstotliwościach częstotliwościach subsonicznych (podakustycznych) było - i jest nadal - znacznie ciszej... Po pierwsze, z powodów już wcześniej zasygnalizowanych.
Pragnienie bardzo niskiego basu nie jest dobrze oceniane przez audiofilskie kręgi, jest jakoby przejawem niskich instynktów, potrzeby odczuwania mocnych, prymitywnych bodźców, niemających z muzyką wiele wspólnego. Ale przecież pasmo wielkich organów sięga 16 Hz!
Wiarygodność odtwarzania fortepianu jest też o wiele lepsza z systemu o rozciągniętym (w obie strony) pasmie. A mówiąc o organach i fortepianie, mamy na myśli "sztukę wyższą". Co będzie, gdy uwzględnimy elektroniczną, albo - co gorsza - "łupu-cupu"?
Można się dalej zapierać, że nawet przy pasmie ograniczonym do 40 Hz, byle tylko z dobrą dynamiką, damy sobie radę... Jednak w kinie, zwłaszcza w kinie akcji, będzie wyraźnie gorzej. Tu nie chodzi tylko o dźwięki. Jeżeli przyjdzie kilkunastohercowe masowanie, to poczujemy. Poczują też sąsiedzi. I o to chodzi... przynajmniej od czasu do czasu.
To jednak o wiele trudniejsze niż rozszerzenia pasma ponad granicę 20 kHz i pewnie dlatego nie ma też wielkiego rumoru i przekonywania, że powinniśmy wejść w posiadanie systemu, który będzie efektywnie przetwarzał do 20 Hz, a nawet niżej. Oczywiście część firm manipuluje - mówiąc delikatnie - pasmem przenoszenia, obiecując owe 20 Hz w swoich katalogach, ale zwykle nie ma to wiele wspólnego z rzeczywistością.
Częstotliwość
Wyjaśnijmy jak najszybciej, że dla "elektroniki" - odtwarzaczy, wzmacniaczy - przenoszenie częstotliwości podakustycznych to pikuś. Mogłyby przenosić napięcie stałe. Wyzwaniem nie jest "przenoszenie", ale "przetwarzanie" napięcia i prądu na ciśnienie akustyczne, czyli na dźwięk. Pisaliśmy już o tym nieraz, ale wyjaśnijmy choć skrótowo i nieprecyzyjnie, oby tylko zrozumiale - dlaczego. Ciśnienie akustyczne jest pochodną przyspieszenia i masy przemieszczanego powietrza.
Jeżeli mamy do czynienia z wysokimi częstotliwościami, to duże przyspieszenie uzyskujemy już dzięki samej... częstotliwości. Membrana nie musi pracować z dużą amplitudą, aby mieć bardzo wysokie przyspieszenie.
Do osiągnięcia wysokiego ciśnienia nie jest też wówczas konieczna duża powierzchnia (chociaż jej zwiększanie zawsze zwiększa ciśnienie); w ten sposób wysoką moc i efektywność przecież łatwo uzyskują małe głośniki wysokotonowe.
Niskie częstotliwości oznaczają wolniejszy ruch membrany przy danej amplitudzie - dla 20 Hz tysiąc razy wolniejszy niż przy 20 kHz. Aby to nadrobić, trzeba zwiększyć przyspieszenie zwiększając amplitudę, albo (w praktyce równocześnie) zwiększając powierzchnię.
Dla efektywnego przetwarzania niskich częstotliwości musimy więc w każdym cyklu przepompować znacznie większą masę powietrza niż przy częstotliwościach wysokich. I to oczywiście oznacza problemy, bo stawia takie właśnie wymagania przed głośnikiem. Albo będzie miał bardzo dużą maksymalną amplitudę, albo dużą powierzchnię, a najlepiej, żeby miał i jedno, i drugie...
Iloczyn maksymalnej amplitudy membrany głośnika i jej powierzchni nazywamy wychyleniem objętościowym - to pojęcie warto sobie przyswoić i stosować. Zapotrzebowanie na wychylenie objętościowe rośnie więc wraz z obniżaniem się częstotliwości. Przy bardzo niskich częstotliwościach jest tak duże, że nawet wyraźny ruch membrany nie oznacza wytwarzania ciśnienia, jakiego byśmy oczekiwali. To, że membrana głośnika wychyla się znacznie, niczego nie gwarantuje, zwłaszcza gdy głośnik jest mały. Może być wręcz niebezpieczne - nic nie słychać, a głośnik może ulec uszkodzeniu.
Przetwarzanie niskich częstotliwości jest więc ściśle powiązane z ciśnieniem akustycznym, a więc i z głośnością, jakiej sobie życzymy. A ciśnienie z kolei zależy od odległości. Przetwarzanie nawet najniższych częstotliwości, i to bardzo głośno, jest możliwe przez słuchawki, bo te znajdują się bardzo blisko ucha.
W związku z tym skonstruowanie głośnika, którego charakterystyka sięgałaby liniowo wymarzonych 20 Hz, też nie nastręcza żadnego problemu... o ile będziemy abstrahować od tego, z jaką głośnością te 20 Hz, tak jak i całe pasmo, będzie odtwarzane.
Nawet malutki głośniczek przy dużej masie membrany i zawieszeniu o dużej podatności może mieć rezonans przy 20 Hz i tam też rozciągnąć swoje pasmo przetwarzania, ale już kilka watów będzie go "wykańczać", eksploatując całą dostępną amplitudę; albo, będzie miał bardzo niską efektywność i mimo że przyjmie watów nie kilka, a kilkanaście, to wciąż będzie grał cicho. Podsumowując - przetwarzanie najniższych częstotliwości z dużą głośnością wymaga głośnika (lub baterii głośników) o dużym wychyleniu objętościowym. Dużych, o dużej amplitudzie maksymalnej.
Efektywność
Możemy jednak wybrać szczególnie dużą powierzchnię, bez forsowania wielkiej amplitudy, albo odwrotnie - zaprojektować głośnik jeszcze niezbyt wielki, lecz nadrabiający to bardzo dużym wychyleniem. Na końcu i tak liczy się wychylenie objętościowe. Różnica między obydwoma tak teoretycznie zakreślonymi "metodami" (w praktyce chodzi o dobór proporcji, a nie o jedną z dwóch metod) polega na tym, że z dużą powierzchnią membrany łączy się wysoka efektywność, a z dużym wychyleniem - wysoka moc. Co wolimy? Pewnie wysoką efektywność.
Skoro możemy uzyskać określone ciśnienie przy danej częstotliwości za pomocą niższej mocy, a wyższej efektywności, to oszczędzamy na mocy wzmacniacza, który to wszystko przecież musi "napędzić". Jednak ze zwiększaniem powierzchni wiąże się inny problem: większe głośniki wymagają (generalnie) większej obudowy, nie tylko ze względu na swoją średnicę, wymuszającą określone wymiary przedniej ścianki, ale i na inny sposób interakcji z "poduszką powietrzną" wewnątrz obudowy, zmniejszającą wypadkową podatność i tym samym podnoszącą rezonans.
Im większa powierzchnia oddziaływająca na daną objętość powietrza, tym mniejsza jej podatność. Mniejszy głośnik o niższej efektywności, ale dużej mocy, ma więc tę przewagę, że pozwala zaprojektować mniejsze urządzenie (subwoofer) o podobnych parametrach docelowych, choć wymaga do współpracy wzmacniacza o większej mocy.
Doszliśmy tu wreszcie do trzeciego postulatu, jaki stawia się przed nowoczesnym subwooferem, postulatu mającego już charakter nie parametryczny, nie brzmieniowy, a użytkowy - do jego wielkości.
To jest kłopot może i największy - dla wszystkich. Wielkość oznacza różnorakie koszty, a także spotęgowanie niechęci klientów do subwoofera jako takiego. Sprzeczność między subwooferem wydajnym a miłym dla oka, czyli niewielkim, jest oczywista.
Audiofil nie ma takiego kłopotu, aby przekonać siebie i "osoby towarzyszące" do zakupu kolumn z diamentowym lub berylowym, wstęgowym lub jakimkolwiek innym "najlepszym na świecie" głośnikiem wysokotonowym. To tylko kwestia ceny.
A poza tym usłyszy: "A kupuj sobie co chcesz, tylko chodźmy już stąd". Postawienie nawet najmniejszego subwoofera przed obliczem osoby niezainteresowanej zawsze spotka się z dezaprobatą typu: "czy to nie może być mniejsze" albo "wybij to sobie z głowy".
Wobec takiego kryterium oceny - jakim subwooferem jest Paradigm Signature Sub 2? W skali bezwzględnej nie jest mały. Ale w stosunku do tego, co potrafi, jest miniaturowy. Zwykle subwoofery o takiej kubaturze dają się z siebie już bardzo wiele, ale to i tak, w najlepszym razie, jest może jedną trzecią tego, co oferuje Paradigm Signature Sub 2.
Możliwości Paradim Signature Sub 2
Skąd biorą się takie możliwości tego urządzenia? Konstruktor postanowił nie iść na kompromis ani pod względem amplitudy, ani powierzchni. Za trzema maskownicami kryje się sześć membran na 10-calowych koszach. Piszę membran, więc pewnie tylko część z nich to głośniki, a część - może nawet większość, bo i tak bywa - to membrany bierne.
Zgodnie z tradycyjnym sposobem konstruowania systemów basowych, uwzględniającym wspomnianą podatność poduszki powietrznej, nie można wraz z tak umiarkowaną objętością zastosować sześciu 10-calowych głośników! Nawet gdy jest to obudowa zamknięta, nawet przy wspomaganiu korekcją acza... z takim "upakowaniem" jeszcze się nie spotkałem. A jednak!
Tam jest sześć głośników! A ponieważ są one też nadzwyczajne, więc cała konstrukcja waży ponad 100 kg. Dystrybutor uprzedzał mnie, że będzie to duży subwoofer. Patrzę - jest duży, ale bywały już większe. I większe przestawiałem. A ten... ooops, jak przyspawany!
Niby już to wiedziałam, lecz chwilę potem zapominałem i chcąc go gdzieś przestawić, znowu próbuję... W jego wnętrzu jest jeszcze mniej powietrza, niż by mogło się wydawać - konstrukcje głośników wraz z ich potężnymi magnesami zajmują wiele cennych litrów.
Wystarczy wyjąć jeden głośnik, aby nie tylko się przekonać, że jest ich tam sześć, lecz żeby zacząć podejrzewać, że obudowa jest skrojona nie pod kątem jakiejś wymaganej objętości, lecz tylko sprawnego "upakowania" głośników, jakby nie obowiązywały wspomniane warunki dotyczące podatności.
Przypomniało mi się moje (nie)rozumienie funkcji obudowy głośnikowej sprzed trzydziestu lat, gdy w szkole "przerabiałem" sobie i kolegom tonsilowskie "piętnastki" na "trzydziestki" - powiększając otwór i wkładając w obudowę o niezmiennej objętości ok. 12 litrów głośnik 20-cm zamiast 16-cm.
Zmieścił się na przedniej ściance, tylko trzeba było zrezygnować z maskownicy... Myślałem, że obudowa zamknięta ma za zadanie po prostu trzymać głośniki i owszem, zamknąć i wytłumić promieniowanie od tylnej strony membrany, ale jej objętość nie ma znaczenia; że obudowa ma określoną głębokość, żeby się nie przewróciła... I tak to wygląda w Paradigm Signature Sub 2, jakby objętość powietrza w obudowie nie miała znaczenia, a pojawiła się wewnątrz tylko jako nieuniknione "otoczenie" głośników ściśniętych tak, jak to tylko możliwe...
Prawa fizyki nie uległy zmianie, ale technika poszła naprzód. Paradigm wykorzystał ją maksymalnie w celu stworzenia subwoofera nie tylko o potężnych możliwościach, ale i o rekordowej relacji możliwości do wielkości. Zwykle mówimy o relacji jakości do ceny, lecz nie można mieć wszystkiego naraz - za możliwości płacimy, za redukcję wielkości - również, ponieważ zastosowanie owych zaawansowanych rozwiązań wciąż kosztuje.
Od strony głośnikowej potrzebne są do tego przetworniki o wyjątkowo silnych układach magnetycznych. Te muszą zapewnić optymalne parametry przy prowadzeniu długich cewek (a te z kolei mają związek z dużą maksymalną amplitudą) w warunkach znacznie zmniejszonej podatności (małą objętość powietrza), co podnosi dobroć układu rezonansowego, odpowiedzialną za jakość odpowiedzi impulsowej (w skrócie - dobroć nie powinna być zbyt wysoka, mała objętość ją jednak podnosi, a obniża silny magnes); można do tego jeszcze dodać, że do uzyskania niskiego rezonansu i dużej sztywności membrany będzie ona miała dużą masę, a to tym bardziej zwiększa zapotrzebowanie na silny napęd, zarówno ze względu na dobroć, jak i na efektywność.
Coś za coś
Mamy zatem sytuację z klasycznym "coś za coś". Albo kosztowne głośniki z bardzo silnymi układami magnetycznymi, albo głośniki "normalniejsze", tańsze, ale w dużej obudowie. Oczywiście wybór taki jest uczciwy w ramach określonych możliwości częstotliwościowo-natężeniowych; mały subwoofer bez takich ambicji jak Paradigm Signature Sub 2 nie musi mieć kosztownego przetwornika, aby działać poprawnie, tyle że nie zagra ani tak nisko, ani głośno.
Same głośniki, nawet najlepsze, w takiej sytuacji, jaka powstaje w Paradigm Signature Sub 2, też nie wystarczą. Mają one może i przyzwoitą efektywność, ale wielkie ciśnienia pojawią się dopiero wraz z wielką mocą - na przyjęcie której są przecież przygotowane, każdy mógłby przyjąć pewnie kilkaset watów, a jest ich sześć... Pełne ich wykorzystanie zapewnia wzmacniacz o mocy RMS... 4500 W. Cztery i pół tysiąca watów! Niech się Franek Kimono schowa ze swoją "aparaturą, co ma tysiąc wat"...
Moc Watów
Paradigm Signature Sub 2 w porywach zbliża się nawet do dziesięciu tysięcy, bowiem podana jest wartość 9000 W "dynamicznego piku". Trzeba jednak pamiętać, że duża część tej mocy pójdzie na skorygowanie charakterystyki, jako że niezależnie od przygotowania głośników, tak mała objętość, jaka się za nimi znajduje, na pewno wywołuje dość wczesny spadek charakterystyki.
Gdyby taką instalację głośnikową uruchomić w wersji biernej, zasilanej z zewnętrznego wzmacniacza liniowego, nic dobrego by z tego nie wyszło; charakterystykę części głośnikowej trzeba poddać korekcji, wyrównać i "dociągnąć" do częstotliwości, którą ustalamy jako graniczną. To wyciąga moc ze wzmacniacza i wywołuje dużą amplitudę głośników, ale wszystko jest tu gotowe na takie zadanie - i potężny wzmacniacz, i zestaw głośników, mogących łącznie, w jednym cyklu, przepompować prawie 10 litrów powietrza! Producent podaje bowiem, że ich maksymalna amplituda (pik-pik) to 5 cm.
Pojawiają się więc w obudowie potężne siły i naprężenia, którym przeciwdziała sposób usytuowania głośników. Znamy już z niektórych subwooferów konfigurację z głośnikami ustawionymi na przeciwległych ściankach, dzięki czemu powstające w każdym z nich siły mają taki sam kierunek oraz takie same wartości, ale przeciwny zwrot - więc teoretycznie się znoszą.
Paradigm stworzył układ trzech wektorów (a w zasadzie dwa równoległe układy po trzy wektory każdy) ustawionych w trójramienną gwiazdę, które też się znoszą, a przy tym układ jest stabilniejszy (tak jak płaszczyzna wyznaczona przez trzy, a nie dwa punkty).
Falowanie
Fale najniższych częstotliwości i tak rozchodzą się we wszystkich kierunkach, ale kto by miał co do tego wątpliwości, może tutaj być już zupełnie spokojny - taki układ głośników gwarantowałby promieniowanie fali kulistej również w zakresie kilkuset herców. Stąd też "ukierunkowanie" subwoofera stojącego w danym miejscu pomieszczenia nie będzie miało żadnego znaczenia, chociaż pewnie ustawimy go tak, żeby płyta wzmacniacza znajdowała się z tyłu.
Jest jeszcze kilka frapujących ciekawostek w kontekście tak potężnych sił i ciśnień, jakie mogą powstawać w Paradigm Signature Sub 2. Producent wyjaśnia, że w związku z działaniem układu znoszących się sił, nie było potrzeby wewnętrznego wzmacniania obudowy dodatkowymi wieńcami, ożebrowaniami itp. (zresztą gdzie by się to zmieściło?). Jest tam jednak gruba drewniana listwa, łącząca w samym środku dolną i górną ściankę.
Nie zmierzyłem grubości tych ścianek, ale te, na których montowane są głośniki, okazały się zaskakująco cienkie - 2 cm to w takiej sytuacji raczej "tylko" a nie "aż" - i koncepcja znoszących się sił nie do końca to wyjaśnia, bo ciśnienie powstające wewnątrz będzie "rozpychać" i "wsysać" obudowę.
Ale spokojnie... panele, na których zamontowano głośniki, są w gruncie rzeczy szczątkowe - ich "resztki", po wycięciu otworów na głośniki, mają niewielką powierzchnię. Ponadto o poważnym podejściu do tematu - co pewnie zrodziło się na podstawie doświadczeń - świadczy to, że maskownice nie są po prostu zakładane, lecz przykręcane, i - jak zaznacza producent - nie powinny być przez użytkownika zdejmowane.
Trudno zresztą, aby trzymały się tylko na kołeczkach, jako że są wyjątkowo ciężkie, mają znaczną grubość (ponad 4 cm), potrzebną do przygotowania miejsca dla ruchu membrany i wystającego już w pozycji spoczynkowej górnego zawieszenia. W ten sposób ich ramki nie będą wpadać w wibracje i obluzowywać się, poza tym pogrubiają same ściany konstrukcji.
Wzmacniacz
W szanujących się subwooferach wzmacniacz jest odizolowany od komory głośnikowej wewnętrzną ścianką obudowy, aby ciśnienie nie atakowało jego konstrukcji, a przede wszystkim nie wydostawało się na zewnątrz przez nieszczelności jego płyty zewnętrznej (np. wokół regulatorów).
W Paradigm Signature Sub 2 takiej odgrody nie ma (prawdopodobnie nie mogłaby się tam zmieścić, a poza tym zabrałaby głośnikom kilka cennych litrów). Sprawę załatwiono, przynajmniej częściowo, w inny sposób. Widząc ekrany zasłaniające wszystkie układy wzmacniacza, w ogóle zrezygnowałem z pokazywania tej części konstrukcji na zdjęciach, a szkoda...
Trudno mi teraz przesądzać, czy mogą one zapewnić osłonę układów przed ciśnieniem, czy pełnią tylko rolę ekranowania między sekcjami. Najważniejszym elementem jest jednak potężna płyta zewnętrzna, tworząca w gruncie rzeczy całą jedną ściankę - aluminiowy odlew, pełniący jednocześnie rolę radiatora, mający w osi symetrii grubość aż 16 mm.
To na pewno wystarczy, żeby element ten nie poddawał się wibracjom i stanowił stabilną bazę dla układów wzmacniacza, ale co z jego szczelnością? Podczas pomiarów, w próbie maksymalnego ciśnienia akustycznego, a więc można powiedzieć: w próbie "wytrzymałościowej", kiedy również wewnątrz powstaje największe ciśnienie, z tyłu nie wydobywały się żadne szumy i "furczenia".
Piekielnie wydajny wzmacniacz nie jest wielki, gdyż - tak jak to jest coraz częściej spotykane, zwłaszcza w subwooferach - pracuje w klasie D. Jednak nie z pierwszego lepszego wzmacniacza w klasie D dostajemy kilka tysięcy watów. Paradigm musiał i tu wspiąć się na szczyty, wprowadzając szereg niekonwencjonalnych rozwiązań. Na przykład stopień wyjściowy zasilany jest bezpośrednio z sieci - bez pośrednictwa transformatorów.
System zabezpieczenia przeciwzwarciowego
Bardzo szybki jest system zabezpieczenia przeciwzwarciowego - reaguje w ciągu 10 mikrosekund; bazą dla płytki drukowanej jest 3-mm płyta aluminiowa zapewniająca skuteczne chłodzenie. Zestaw regulacji na tylnym panelu Paradigm Signature Sub 2 jest już zupełnie klasyczny - wzmocnienie, częstotliwość filtrowania, faza.
Sygnał doprowadzamy albo do pary gniazd RCA, albo do jednego, jeśli to sygnał LFE, ewentualnie do jednego XLR-a. Żadnych specjalnych opcji, których zdecydowana większość użytkowników i tak nie wykorzystuje, chociaż trochę szkoda, że nie ma zdalnego sterowania, które pomaga przede wszystkim na etapie dostrajania subwoofera.
Coraz częściej subwoofery wyposażane są w układy korygujące charakterystykę pod kątem ich konkretnego ustawienia w pomieszczeniu, działające albo na bazie kompletnego systemu, albo mikrofonu i oprogramowania, które należy wgrać do PC-ta. Systemy takie działają lepiej lub gorzej, choć zwykle użytkownicy nie palą się do takiej zabawy.
Z dodatkami lub bez
Paradigm Signature Sub 2 standardowo przybywa bez żadnych dodatków, ale jest taka opcja - zestawik mikrofon z oprogramowaniem - nazywająca się Perfect Bass Kit, a kosztująca jedynie... 1111 zł. W tej sytuacji do subwoofera Paradigm Signature Sub 2 polski dystrybutor sprzedaje go za symboliczną złotówkę.
System ma za zadanie wyrównać charakterystykę, która jest zawsze poszarpana powstającymi w pomieszczeniu rezonansami. Rezonanse te mają tak ostry, selektywny charakter, iż trudno dopasować do tak chaotycznej charakterystyki działanie nawet gęstego zestawu filtrów o ustalonych częstotliwościach i regulowanych dobrociach.
Na zmierzonej charakterystyce tuż obok "dołka" znajduje się "górka", więc próbując wyrównać dołek, niechcący wzmacniamy skraj górki... i na odwrót. Rezultat jest wciąż daleki od ideału, pojawiają się szumy, a wzmacniacz męczy się, pracując z bardzo nieliniową charakterystyką.
Paradigm zapewnia, że jego układ działa ultraprecyzyjnie i inteligentnie - po pierwsze, dokładnie trafiając w rezonanse i antyrezonanse zmierzonej charakterystyki, a po drugie, ograniczając głębokość korekcji tak, aby nie przekroczyć możliwości wzmacniacza ani nie podnieść szumu. Jakiego szumu? I tak najpierw słychać będzie trzask odpadającej glazury.
Andrzej Kisiel