Za jej bezprecedensowym sukcesem, mającym swoje korzenie w czasach, kiedy winyl był skazany przez mainstream na wymarcie, stoi Heinz Lichtenegger, Austriak, który w Litovelu, niedaleko Pragi, znalazł partnerów. Oni pomogli mu zrealizować odważne plany. W dawnej fabryce ETA, wytwarzającej wówczas zarówno proste gramofony, jak i produkty AGD, powstały pierwsze modele Pro-Jecta.
Początkowo bazowały przede wszystkim na opracowaniach innej legendy winylu - Thorensa - dla którego naonczas EMT produkowało to i owo w systemie OEM. Najpierw dla Pro-Jecta skonstruowano model P1.
Testowany Pro-Ject 1-Anniversary jest jego "rocznicową" wersją i - jak twierdzi Heinz Lichtenegger - różni się od oryginału tylko kilkoma detalami. Zostanie wyprodukowanych tylko 2000 egzemplarzy, edycja jest więc nie tylko jubileuszowa, ale też limitowana.
Gramofon jest dostarczany z wkładką Ortofon OM-5e. Jest też wstępnie ustawiony. Nam pozostaje tylko założyć pasek napędowy, talerz i matę, antyskating oraz ustawić nacisk igły. To naprawdę niewiele.
Zasadniczo Pro-Ject 1-Anniversary jest lekkim modelem bez odprzęganego subchassis - talerz i ramię są przymocowane na "sztywno" do podstawy, lecz - inaczej niż zwykle w tego typu konstrukcjach - silnik jest odsprzęgnięty.
Podstawę wykonano z polakierowanej na czarno płyty MDF, w wyfrezowanym wgłębieniu zamocowano silnik i łożysko główne. Oś jest na stałe połączona z plastikowym sub-talerzem.
Drugą część łożyska wykonano z mosiężnego odlewu, na dnie którego leży krążek z Teflonu. Silnik synchroniczny, 16 V AC, przymocowano nietypowo (co jest cechą wyróżniającą część konstrukcji Pro-Jecta) - przykręcono go do metalowej płytki, podwieszonej w czterech punktach na gumowym ringu.
Z jednej strony dąży się do tego, aby trzy elementy - igła, łożysko główne i oś silnika - były względem siebie nieruchome, choć jednocześnie chciałoby się izolować konstrukcję od wibracji silnika.
Pro-Ject 1-Anniversary - ramię
Ramię gramofonu Pro-Ject 1-Anniversary jest to samo, co 20 lat temu - nieco krótsze niż standardowe 9-calowe (8,6-cala=218,5 mm). Rurka ramienia ma wyjątkowo małą średnicę, a została zamocowana w krótszej, szerszej rurce, zaś ta w kardanowym zwieszeniu ("gimballed").
Z drugiej strony rurki podtrzymującej ramię wklejono plastikowy trzpień, po którym ślizga się przeciwwaga. Ta ma postać niewielkiego walca z plastikowym zakończeniem - na tym ostatnim naniesiono podziałkę w gramach po to, żeby samodzielnie ustawić nacisk igły (tylko mniej więcej).
Opuszczanie ramienia jest tłumione za pomocą oleju. Kolumna ramienia została wpuszczona w metalową wytłoczkę, a tę przykręcono w podfrezowanym kole, obniżając w ten sposób punkt ciężkości całego układu. Anyskating jest klasyczny - żyłka i ciężarek. Pro-Ject 1-Anniversary stoi na czterech plastikowych nóżkach.
Odsłuch
Pro-Ject 1-Anniversary, czyli dawny P-1, gra dynamicznie. Brzmienie jest bardzo "modern" w tym sensie, że ma wyrównane pasmo przenoszenia. Nie można mówić o jakimś specjalnie przeprowadzonym "tuningu" pod kątem czyichś preferencji.
Nie jest to też "klimatycznie analogowe" brzmienie. To, że nie jest idealnie równe, ani tym bardziej dokładne, to oczywiste (mówimy o niedrogim gramofonie), jednak trzyma się kierunku na szybkość i czystość, a nie na ciepło i miękkość.
"Friday Night In San Francisco" z trzema gitarami zabrzmiało świeżo, bezpośrednio. Tylko z tym gramofonem scena dźwiękowa miała duże rozmiary i nie była pokazywana głównie przez pierwszy plan. Wydaje się, że gramofon ten ma lepiej - niż inne konstrukcje z tego przedziału cenowego - kontrolowany bas.
Owszem, jest on lżejszy niż np. w Redze RP1, a góry jest więcej, ale też dźwięk nie jest zbyt lekki. Mamy trochę mocniejszy wyższy bas, lecz słychać to tylko z płytami, które też są na nim oparte, jak np. z "Violatorem" Depeche Mode. W innych przypadkach może to kompletnie uciec.
Najważniejsza pozostaje jednak dynamika. Detaliczność nie jest tożsama z możliwościami CD, lecz nie jest to jakaś powalająca różnica, a dodatkowo Pro-Ject 1-Anniversary wydaje się mieć dźwięk bardziej "kolorowy".
Obsłuży każdy rodzaj muzyki przynajmniej dobrze, nie budując wielkich gmachów ani dekoracji, zagra rzetelnie, dość dokładnie, bez manier i fochów. Może nie porywa "do tańca", ale też nie zniechęca. Jest ładnie wykonany, "rocznicowy", a przez to unikalny. Coś w rodzaju "klasyka".
Wojciech Pacuła