Odsłuch
Z tej strony znowu niespodzianka, chociaż Sonus tyle razy już nas zaskakiwał, że wydarzenie to wpisuje się w szeroką panoramę brzmień, jakie jest w stanie (a przede wszystkim - jakie chce) zaproponować nam włoska firma.
Już dawno temu wyrosła z audiofilskiej niszy, musi więc wyjść naprzeciw różnym oczekiwaniom, nie tylko dinozaurów wspominających sonusowe prapoczątki, ale przede wszystkim klientów słuchających "tutaj i teraz". O ile jednak "teraz" da się jakoś umocować, choćby do kilku lat naprzód, to "tutaj"... oznacza już cały świat.
A przecież nie dogodzisz wszystkim... nawet w obrębie grupy dobrych znajomych, więc jak ogarnąć taki temat? Kiedyś duże firmy częściej adresowały konkretne produkty i ich konkretne cechy (nie tylko brzmienie, ale i wygląd) na określone rynki; dzisiaj takich manewrów widzimy mniej, bo trochę mijały się z celem - skoro w ramach jednego rynku zróżnicowanie gustów jest tak duże, to niewiele tym sposobem można było uzyskać, a mocno sobie skomplikować proces projektowania i produkcji.
W tym momencie można jednak dojść do wniosku, że nie tyle globalny zasięg firmy (Sonusa czy jakiejkolwiek innej), co zwiększenie znaczenia nawet na ograniczonym obszarze skłania do szukania recepty na brzmienie trafiające do przekonania jak największemu procentowi klientów.
Mniejsze firmy idą raczej w kierunku silnej "indywidualizacji", dostarczą klientom coś, czego nie dostarcza nikt inny, chociaż może to być coś bardzo dziwnego, co nie spodoba się większości, ale im wystarczy "poparcie" na niewielką skalę, byle w ogóle się pojawiło.
Duże firmy muszą się trzymać bliżej głównego nurtu, ale i on okazuje się bardzo pojemny, skoro mieszczą się w nim tak różne pomysły... Takie analizy można więc postawić pod znakiem zapytania, nic tu nie jest stuprocentowo pewne, sprawdzalne i konsekwentne.
Dlatego na brzmienie kolumn Sonus faber Venere S można zareagować: "No jasne, to przecież Venere, i to najlepsze Venere". A można też: "I to ma być Sonus?". Venere S są bowiem dalekie od stylu, za jaki Sonus był kiedyś zarówno ceniony, jak i krytykowany. Nie jest to brzmienie ciepłe, otulające, czarujące, klimatyczne, pastelowe w barwach, łagodne w detalach i zaokrąglone na basie.
Najbliżej im do Audiovectorów, nie są aż tak zadziorne i wyostrzone, jednak ekspresja i wyrazistość wysokich tonów jest i tak ponadprzeciętna, większa niż z Elaców, nie mówiąc o takich "smutasach" (w tym porównaniu), jak Audio Physic. Tutaj właśnie warto przywołać Audio Physica jako markę wciąż niszową, która trzyma się własnej, specyficznej, rozpoznawalnej charakterystyki.
Na tle Venere S, Tempo Plus "w ogóle nie mają góry" - tak mogą niektórzy powiedzieć, ale będzie grupa, której się to spodoba, chociaż większość... wedle założeń Sonusa, wybierze Venere S. Jednak ich naturalnym konkurentem (w ramach tego testu) będzie raczej Elac FS 249.2. Brzmienie tegoż jest skrojone według innej, ale już nie tak odległej koncepcji.
Dolną płytę, inaczej niż w pozostałych dwóch modelach wolnostojących serii Venere (gdzie zastosowano tafl ę szkła), wykonano z płyty aluminiowej.
Elac to dobre zrównoważenie z mocnym basem, brzmienie trochę "konserwatywne", ale przez to bezpieczne, Sonus faber Venere S gra odważniej, dodaje więcej blasku, jego góra potrafi być nawet siarczysta i bez ceregieli połączyć się ze środkiem, dając dość wysoki poziom w zakresie kilku kiloherców, co w pewnych przypadkach prowadzi do natarczywości...
Tej granicy Sonus jednak nie przekracza, byłaby to nie tyle katastrofa (to też można lubić), co już jawna zdrada, a i tak jest to brzmienie dalekie od "archetypu", a także od brzmień wielu innych Sonusów, zwłaszcza droższych, co prawda modeli już paroletnich, ale wciąż będących w sprzedaży. W tym przypadku nie jest to jednak naturalna różnica jakości między modelami różnych klas, ale różnica w koncepcji wybieranej przez samego konstruktora, w ramach dostępnych środków. Ta koncepcja najwyraźniej w Sonusie ewoluuje albo jest różnicowana.
Modele popularniejsze (mimo ceny ponad 20 000 zł, Sonus faber Venere S wciąż należą do serii relatywnie taniej - w ofercie Sonusa) grają żywiej, jaśniej, jakby chcąc uniknąć nudy, jaką czasami zalatuje od brzmień neutralnych, które nie potrafią jednocześnie zaoferować dużego zakresu dynamiki, bogactwa barwy i wyrafinowanego detalu. Venere S mają jednak i żywość, i klasę. Ich potencjalna "komercyjność" wcale nie oznacza pożegnania z kulturą, którą docenią też wytrawni audiofile.
Po pierwsze, nie żałując góry pasma, podają też mocny, bliski środek, charakterystyka nie jest więc klasycznie "wykonturowana", tym bardziej że bas... to może być największe zaskoczenie - wcale nie został wyeksponowany, jest go mniej, niż w Elacach, ale ma zdrową siłę, lepiej służy dyktowaniu tempa, co najmniej dobrze rysuje kontury, najniższe tony zaznacza wibracjami, nie wylewa się i nie przelewa między kolejnymi dźwiękami, nie przesuwa ścian, w sumie całe brzmienie nie jest "pomnikowe", ale swobodne, bezpośrednie, otwarte, ma efektowną skalę zarówno w dynamice, jak i w przestrzeni, kreuje duże pozorne źródła dźwięku. Biorąc pod uwagę wygląd, brzmienie, a jako bonus prestiż marki - to za taką cenę jest super.
Z ziemi włoskiej do Polski
Kształt (przekrój poziomy) obudowy jest już znany z serii Venere, wywodzi się z tradycji Sonusa, który szukał związków między kształtem (oraz brzmieniem) kolumn i instrumentów muzycznych (oczywiście tych, które wytwarzali lutnicy w północnych Włoszech).
Ale projekt Venere łączy łagodne, klasyczne obłości z nowoczesną dynamiką; zabieg prosty, a efektowny - w tylnej części boczne ścianki są wypłaszczone (wyprostowane), wciąż zbiegają się ku sobie i niemal łączą, z tyłu pojawia się wąski, delikatnie wyprofilowany łącznik.
Górna ścianka jest przykryta czarnym szkłem, ale wszystkie pozostałe (łącznie z frontem) są dostępne w trzech wersjach. Lakierowane na biało lub czarno kosztują 23 000 zł, wykończone naturalnym fornirem (producent nazywa tę wersję po prostu wood, a ten wood wygląda na orzech) są droższe o 1000 zł, ale wyglądają... palce lizać.
Rysunek drewna jest zorientowany poziomo, a ponieważ na górze jest szkło, więc na żadnej krawędzi rysunki forniru nie spotykają się pod kątem prostym (co nieuniknione, gdy również górna ścianka jest pokryta fornirem). Przyznaję, nie przepadam za "piano blackiem", wciąż mam sentyment do klasycznego fornirowania, ale też nie w moim guście jest (zbyt) luksusowy Sonus z wyższej półki.
I połączenie tego, co (według mnie) estetycznie najlepsze - nowoczesności, umiarkowania, firmowego stylu i wykończenia drewnem - następuje w Venere S w wersji wood, poniekąd z ekonomicznej konieczności, która nie pozwoliła nawet najlepszych Venere wykonać aż tak bogato, jak droższe Sonusy. Do testu zamówiliśmy jedną z wersji standardowych, ponieważ chcieliśmy trzymać się z ceną jak najbliżej całej grupy.
Na sam koniec zostawiłem pewien smaczek, który dla wielu będzie kategorycznie kluczowy... Słusznie czy nie, a może tylko przesadnie, wciąż mamy znacznie większe zaufanie, a także zwykłą sympatię, do "naszej" europejskiej produkcji.
Zwłaszcza gdy dotyczy marek i produktów tak silnie naznaczonych europejską tradycją i kulturą. Jednak produkcja kolumn nawet ze średniej półki jest dzisiaj, biorąc wszystko pod uwagę, po prostu w Europie nieopłacalna.
Dlatego już serię Venere wyprowadzono poza macierzystą fabrykę w Vicenzy, a tym bardziej kolejne, jeszcze tańsze serie. Jednak model Venere S jest produkowany "na miejscu". Z tym też wiąże się jego wyższa jakość, nie tylko "domniemana" i ewentualnie obserwowana w sposobie wykonania, ale uwzględniona już w samym projekcie, realizowanym w innych warunkach, pozwalających na sięgnięcie wyżej.
Z drugiej strony, ogólne założenia są wspólne dla niego i dla pozostałych modeli, aby do niej pasował, nie tylko estetycznie, ale i brzmieniowo, mogąc współtworzyć systemy wielokanałowe, co producent wyraźnie podkreśla. Venere S to więc najtańszy model wolnostojący, produkowany we Włoszech, a najtańszy "rdzennie włoski" podstawkowy monitor - Olympica 1 - kosztuje dokładnie tyle samo.
Andrzej Kisiel