Z Sonusem nie spotykamy się w testach w każdym miesiącu, ale zdarza się to coraz częściej, co jest efektem nie tyle naszej gorliwości, ile wyjątkowej aktywności samego producenta, który od kilku lat działa bardzo ofensywnie, zarówno w marketingu, jak i w pracach konstruktorskich.
Oferta zmienia się i jednocześnie powiększa we wszystkie strony, rośnie liczba serii, modeli, widać determinację, aby ustalić pozycję w pierwszej lidze, nie tylko być szanowanym w kręgach audiofilskich, nie tylko rozpoznawalnym na szerszym rynku, ale - co najważniejsze - aby sprzedawać, aby dotrzeć do klienta z tym, co będzie mu się podobało, i na co będzie go stać. Nie tylko z tym, co będzie podziwiał i oblizywał się smakiem.
Epoka budowania prestiżu "od podstaw" już dawno minęła, udało się to zresztą znakomicie - w ciągu kilku lat Sonus faber stał się marką znaną na całym świecie i pożądaną przez wszystkich, chociaż nie dla wszystkich dostępną.
Przekonanie, że Sonus faber to znak produktów luksusowych, i przez to kosztownych, okazuje się dość trwałe, jakby zgodnie z nauką, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze, a było ono bardzo mocne, gdy Sonus wszedł na rynek ze swoimi pierwszymi pomysłami.
Udało się, bo były one nie tylko drogie i wyrafinowane, lecz bardzo oryginalne, stylowe i przekonujące - Sonus genialnie połączył motywy i argumenty techniczne, estetyczne, snobistyczne, audiofilską ortodoksję z niemal hedonistyczną perwersją.
Prowokacyjny, ale wyczekiwany przez audiofilów minimalizm, ze zdumiewającym pięknem i przepychem. Już nawet nie wiadomo było, gdzie się kończy treść, a gdzie zaczyna forma. Wciąż najlepszym przykładem są legendarne dwudrożne podstawkowce.
Tylko dwudrożne, tylko podstawkowe, więc właśnie minimalistyczne... ale tylko pozornie - ich obudowy podniesione do rangi najważniejszego elementu konstrukcji były zupełnie wyjątkowe, zwłaszcza jak na tamte czasy, gdy głośnikowa obudowa, mniejsza czy większa, była zwykle prostą skrzynką...
Sonus pogodził chęć otaczania się przedmiotami pięknymi, użytkowymi, będącymi też nośnikami kultury, wciągnął przecież do swojego planu nazwiska włoskich mistrzów lutnictwa, zrobił z nich patronów swoich konstrukcji, tym samym stawiając je na równi z dziełami, których walorów i wartości - zarówno muzycznych, jak i rynkowych - nikt nie podważa. Tak samo obrazoburcze byłoby powątpiewanie w jakość Sonusów, w jakimkolwiek aspekcie... piszę to oczywiście z lekkim przekąsem, ale tylko lekkim.
Górną ściankę ozdobiono szklaną płytą - to rozwiązanie obecnie często stosowane przez Sonusa, eleganckie zarówno w połączeniu z lakierem fortepianowym, jak i naturalnym drewnem. Sam kształt obudowy jest bardzo atrakcyjny, a przy tym sensowny akustycznie.
Po ustanowieniu takiego statusu i prestiżu Sonus faber postanowił zmodyfikować kurs albo, mówiąc inaczej, rozszerzyć linię frontu. Już dwadzieścia lat temu do oferty wprowadzono zarówno układy trójdrożne, jak i kolumny wolnostojące, nie tylko high-endowe, a mimo to wydaje się, jakby Sonus dopiero niedawno rozszerzył katalog o modele pozwalające na zwiększenie skali sprzedaży. Nic dziwnego, bo wspomniane, pierwsze próby nie były przeprowadzone z rozmachem i konsekwencją, jakiego wymaga wejście na szeroki rynek.
Nie wystarczy wprowadzić do oferty produkty dobre i niedrogie, nie wystarczy je przetestować w najważniejszych audiofilskich miesięcznikach, nie wystarczy zebrać pochwały i nagrody od największych autorytetów...
Trzeba się z nimi wcisnąć do jak największej liczby sklepów, oczywiście uważając, żeby nie zejść poniżej pewnego poziomu jakości obsługi. Nie można czekać jednak z założonymi rękami na owacje i zamówienia. Owacji może było dużo, zamówień o wiele mniej.
Trzeba rozkręcić produkcję na dużą skalę i jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B i C... Ten segment rynku podbija się też odpowiednio dużym wyborem modeli, pozwalających zdominować ofertę poszczególnych sklepów, zrobić też wrażenie na kliencie, który może mieć nawet kłopot - co wybrać... Ale nie będzie miał kłopotu, aby uwierzyć, że ma do czynienia z firmą "poważną". Wejście na rynek popularny zbyt ostrożne, "na próbę", albo w stylu "będą mnie szukać, to znajdą", kończy się zwykle fatalnie.
Firma nadweręża prestiż, bo część klientów, przyzwyczajonych do jej pozycji i "klasy", niezależnie od tego, czy było ich na nią stać, czy nie, zaczyna wybrzydzać, że "to już nie to", a firma w zamian dostaje niewiele, i jeśli sprzedaż nie wzrośnie bardzo wyraźnie, to ma skórkę za wyprawkę.
Ale do efektywnego działania na dużym rynku, a nie tylko w audiofilskiej niszy, potrzebny jest kapitał, inwestycje, jak zwał, tak zwał - kasa, a także większe przedsiębiorstwo, w którym właściciel i konstruktor nie decyduje już o wszystkim. I tutaj trzeba oddać, co boskie - bogu, co cesarskie - cesarzowi.
Sonus faber - pierwsze kroki
Firmę założył, pod każdym względem, określił jej styl, pierwotne znaczenie, nadał jej unikalny sens, opracowywał pierwsze konstrukcje wszystko trzymał w garści - Franco Serblin. Potem przekazał ją swojemu zięciowi, ale rozkręcił ją, nadał jej skalę i pozycję marki pierwszoligowej - Mauro Grange - który pojawił się wraz z Fine Sounds Group; firma ta przejęła Sonusa (o szczegółach przekształceń własnościowych, językiem finansistów, nie będziemy tutaj pisać, więc proszę darować brak precyzji w powyższym zdaniu).
Fine Sounds Group wzięła pod swoje skrzydła inne high-endowe marki (m.in. McIntosh, Audio-Research), ale sposób, w jaki rozwija ofertę Sonusa wskazuje, że wcale nie chce zamykać się w salonach z wyłącznie najdroższym sprzętem, a tym bardziej nie chce pozostawać w kręgu zainteresowań wyłącznie audiofilów, hm... starej daty.
Bardzo charakterystycznym produktem dla aktualnego kierunku rozwoju firmy Fine Sounds Group, chociaż występującym pod nową marką, to z zaznaczonymi koneksjami z Sonusem, są słynne już słuchawki Pryma; ani niskobudżetowe i masowe, ani stricte audiofilskie i high-endowe, lecz właśnie...
Sonusowe w nowoczesny sposób - unikalne w swoim stylu, pięknie wykonane, dobrze grające, adresowane do ludzi, którzy na takie "rzeczy" mają zarówno odpowiedni smak, jak i fundusze. Wcale nie bardzo duże.
29-mm jedwabna kopułka wysokotonowa, przygotowana została przez niemieckiego specjalistę od membran i innych "miękkich" części głośników - firmę DKM.
Sonus faber - przegląd
Najnowsze kolumny Sonusa, o których dowiedzieliśmy się na początku marca, to znowu modele z wyższej półki - seria Tradition. Jak nazwa wskazuje, odwołuje się do dawnych, słynnych i niegdyś najdroższych konstrukcji (Amati, Guarneri), jednak kilka ostatnich lat to przede wszystkim budowanie "podstaw" oferty, może nie wprost niskobudżetowych, ale "przystępnych". Jedna po drugiej pojawiły się serie Venere, Chameleon, Principia, każda kolejna coraz tańsza...
Wreszcie Sonus się zatrzymał, ale dotarł w rejony, gdzie najwięksi konkurenci - za jakich teraz uważa B&W, Focala, KEF-a, Monitor Audio - wcześniej dzielili się tortem bez Sonusa. Równocześnie pojawiły się Sonus faber Venere S - konstrukcja formalnie należąca do serii Venere, mająca z jej założeniami trochę wspólnego...
Jednak i odmienna na tyle wyraźnie, jak nie jest to w zwyczaju nawet najlepszych modeli określonej serii - różnić się od pozostałych. Deklaracje producenta, że jest to ogniwo pośrednie między serią Venere a serią Olympica, mają mocne podstawy, chociaż cenowo, technicznie i estetycznie wciąż bliżej jej do Venere niż Olympica.
Sonus faber Venere S (S od Signature, ale sam producent częściej używa skrótu) na pierwszy rzut oka mogą wydawać się dość prostym rozwinięciem Venere 3.0, które przez pewien czas były najwyższym modelem w serii (na stronie producenta, ich opis nadal wita nas deklaracją, że to flagowiec serii - proszę poprawić). Może z rynku docierały sygnały, że niektórzy klienci oczekują czegoś jeszcze większego, a może od początku był taki zamiar?
Ze swoją ceną Venere S dobrze wchodzi w dość dużą przestrzeń między Venere 3.0 a Olympicą 2. Wielkością nawet Olympicę 2 przerasta, i chociaż musi uznać jej wyższość w wyrafinowaniu, to w porównaniu z Venere 3.0, Signature jest konstrukcją nie tylko większą, ale i opartą na komponentach wyższej klasy.
Do pewnego stopnia podobnie wygląda pozycja CM10S2, najlepszej konstrukcji B&W w serii CM; może to już sprawdzony chwyt, że konstrukcja najwyższa w danej serii powinna być wyraźnie najlepsza i przez to nawiązywać kontakt z wyższą serią. Ośmielę się nawet zauważyć, że układem głośników na froncie Venere S przypomina trochę jedną znacznie większą konstrukcję...
Oczywiście byłoby przesadą twierdzić, że niewiele im brakuje do Lilium (kolumn circa dwadzieścia razy droższych), ale właściciel Sonus faber Venere S może poczuć pewną satysfakcję, skupiając uwagę na podobieństwach, a nie na różnicach.
Układ taki nie jest czymś niespotykanym u innych producentów, nie należy też utożsamiać go z konstrukcjami wyłącznie bardzo drogimi, ale w tym teście, i w takim kontekście, jest to chyba największa niespodzianka - właśnie Sonus faber dostarcza kolumnę najbardziej rozbudowaną, prawie największą (Piegi są jednak cięższe) i wykonaną nie mniej atrakcyjnie niż jakakolwiek inna. Trzy 18-cm głośniki niskotonowe współtworzą powierzchnię (emitującą niskie częstotliwości) większą niż w pozostałych modelach (wszędzie, w różnych konfiguracjach, na basie pracują tylko dwie 18-ki).
Membrana średniotonowa jest plecionką, ale nietypową, bo z włókna... polipropylenowego. Ciekawe połączenie tworzywa i struktury, które z techniki głośnikowej znamy od dawna, ale dotąd jako występujące alternatywnie.
Venere S - głośniki i obudowa
Powierzchnia to nie wszystko, ale nie ma też powodów sądzić, że 18-ki z Venere S są słabsze od innych. Objętość, jaką im przygotowano, też wydaje się odpowiednia, nie "wciśnięto" trzeciego niskotonowego do obudowy o objętości Venere 3.0, które są wyraźnie mniejsze. Wreszcie głośniki niskotonowe w kolumnach Sonus faber Venere S, mimo że również 18-cm, są inne niż w Venere 3.0 i Venere 2.5.
Tam ich membrany są polipropylenowe (co ułatwia zastosowanie jednego z nich w roli nisko-średniotonowego, w dwuipółdrożnych Venere 2.5), natomiast w Venere S - aluminiowe. To też żadna techniczna rewolucja, ale jednak... dalej posunięta specjalizacja i dowód na to, że projekt Venere S rządził się specjalnymi prawami.
Głośnik średniotonowy nie jest już zupełnie inny (tym razem ten sam materiał membrany - polipropylenowa plecionka), ale też nie identyczny - korektor fazy ma kolor srebrzysty, a nie czarny (co do materiału się nie wypowiem).
Również wysokotonowy wygląda trochę inaczej, mimo że we wszystkich Venere jest to 29-mm jedwabna kopułka (Sonus deklaruje, że pochodzi z firmy DKM, a więc od renomowanego niemieckiego dostawcy - Dr. Kurta Mullera), to co najmniej jego "oprawa", w tym krótka tubka dookoła membrany, ma inny profil, co z całą pewnością ma wpływ na charakterystykę.
Różnica ta dotyczy zresztą wszystkich głośników (chociaż przy niskotonowych jej znaczenie akustyczne jest mniejsze), co ma związek ze zupełnie innym rozwiązaniem w zakresie "maskowania" koszy głośników i w ogóle wykonania frontu obudowy - w pozostałych modelach panel z tworzywa jest nakładany na całość i zasłania kosze głośników, natomiast w kolumnach Sonus faber Venere S, w sposób bardziej klasyczny, kosze są maskowane dodatkowymi pierścieniami.
Dolna płyta, pod obudową (pełniąca rolę cokołu), w innych modelach szklana, została tutaj wykonana z aluminium (nie wiem, czy jest to rozwiązanie bardziej ekskluzywne, ale na pewno rodzi mniejsze obawy). W stosunku do pozostałych modeli Venere, zmieniono lokalizację otworu bas-refleks.
Zamiast na froncie, w formie szczeliny, teraz jest okrągły i znajduje się w dolnej ściance, ale inaczej niż w Elacu, ciśnienie wydostaje się spod cokołu, który opiera się na podłodze za pomocą odpowiednio wysokich kolców (dłuższych z przodu, krótszych z tyłu, co zapewnia zaplanowane przez konstruktora lekkie pochylenie obudowy do tyłu).
Obudowa Sonus faber Venere S jest jednokomorowa (nie licząc koniecznej, małej komory dla średniotonowego), trzy 18-ki pracują w jednym systemie rezonansowym, więc obsługujący go otwór musi mieć znaczną powierzchnię.
I ma - jego średnica (w świetle) wynosi 9 cm, jest też wyprofilowanie wylotu, a nawet sfazowanie płyty cokołu, dzięki czemu szumy turbulencyjne zostały chyba definitywnie wyeliminowane. Dostrojenie do odpowiedniej (tutaj wyjątkowo niskiej - 25 Hz) częstotliwości rezonansowej zapewnia długi (20-cm) tunel.