Przy tak kosztownych, prestiżowych produktach mamy prawo dociekać każdego detalu w wykonaniu, jak też w ich ideowo-marketingowej otoczce, w deklaracjach producenta, a także w nazwie. Od niej więc zaczynam.
U Sonusa nazwy znaczą wyjątkowo wiele, od dwudziestu lat sugerują przede wszystkim ścisłe związki z włoską sztuką wytwarzania instrumentów muzycznych czy wręcz mistrzostwo w tej dziedzinie, przypisane lutnikom z Cremony. Nazwy nadawane przez Sonusa zaczynają jednak żyć własnym życiem.
Model powstał prawie dwadzieścia lat temu. To był czas, gdy firma doprowadziła na szczyty luksusu i ceny koncepcję dwudrożnego, podstawkowego zespołu głośnikowego. Koncepcję, którą uznała na początku swej drogi za najlepszą, wręcz jedynie słuszną, koncepcję która pozwoliła jej wyróżnić się zdecydowanie i zrobić karierę.
Wraz z powiększaniem budżetu dla modeli będących wyżej w hierarchii, inne firmy zwykle powiększały konstrukcje, oferując w klasie hi-end przede wszystkim duże kolumny wolnostojące, Sonus miał odwagę (i doskonały marketingowy pomysł!), aby pójść inną drogą - stosować najlepszą dostępną technikę i nadawać modelom podstawkowym coraz bardziej ekskluzywną, wyrafinowaną powierzchowność.
W pewnym momencie podstawkowa forma nie mogła już wręcz wytrzymać takiego nasycenia - formalnie był wciąż konstrukcją podstawkową, tyle że razem z podstawką ważył ze 100 kilogramów, a jego głębokość sięgała metra... jeżeli przesadzam, to niewiele. No i proszę - to też dobry przykład na utrafi oną w dziesiątkę nazwę. To był rzeczywiście podstawkowiec ekstremalny.
Sonus wycofał się z tego kierunku i poszedł w dwóch innych. Przygotował nie mniej kosztowny, ale gabarytowo, który ustępował wielkością, ale prześcignął ją sposobem wykonania obudowy - była już gięta (kształt lutni, rozpowszechniony potem w kolejnych modelach) i lakierowana na wysoki połysk, a w owych czasach oznaczało to coś zupełnie wyjątkowego. Wtedy jeszcze ChRL nie wrącała się w nasze sprawy...
Drugim kierunkiem rozwoju oferty było wprowadzenie konstrukcji wolnostojących, bardzo oczekiwanych przez wielu klientów, chociaż w pewnym sensie była to zdrada początkowej idei, tym bardziej, że duże kolumny najczęściej nie są dwudrożne.
Ale chcąc zdobyć popularność na szerszym rynku i zarazem sięgnąć do portfeli najbardziej zamożnych, Sonus nie mógł dłużej upierać się przy podstawkowej, "dwudrożnej cnocie". Większość audiofilów, którzy mają do wydania na kolumny 5 czy 10 tysięcy złotych, po prostu woli kupić kolumny wolnostojące (piszę "większość" i nie wydaję tu sądów - kto ma rację), a ci, którzy mają 100 tysięcy...tym bardziej.
Stąd też nawet u Sonusa, zakorzenionego w podstawkowcach, ale mającego obecnie w ofercie więcej kolumn wolnostojących, monitor za 60 000 zł to wydarzenie...Może nie sensacja, ale propozycja wyjątkowa.
Przetworniki Sonusa
Równocześnie z wprowadzeniem nowych, większych konstrukcji, u Sonusa zachodziła ewolucja w typach stosowanych przetworników. Nie wchodząc w szczegóły: pierwsze konstrukcje miały jedwabne kopułki wysokotonowe, potem przyszła era przetworników pierścieniowych, a obecnie widzimy powrót - stąd mój "kontr-ewolucyjny" tytuł - do kopułek.
Łatwo te zmiany prześledzić, skupiając się tylko na najdroższych modelach. Mocnym otwarciem niech będzie wspomniana podstawkowa Extrema - z równie zasłużonym 28-mm Esotarem Dynaudio; ten sam tweeter zastosowano w nieco mniejszej Electa Amator, zwanej czasami "Extremą dla ubogich" (skądinąd wedle niektórych opinii grającą nawet lepiej...). Rozdział "lutników z Cremony" otworzyły jeszcze mniejsze, ale najbardziej luksusowe Guarneri Homege, wyposażone w zmodyfikowaną wersję Esotara.
We wszystkich tych trzech modelach głośniki nisko-średniotonowe, różnych wielkości, pochodziły z innej duńskiej firmy - Audio-Technology. Chronologicznie, drugą konstrukcją z serii "lutniczej" i jednocześnie pierwszą dużą kolumną wolnostojącą było Amati Homage - testowane w "Audio" pod koniec lat 90. ubiegłego wieku.
Tutaj pojawiła się nie tylko duża skrzynka i układ trójdrożny, ale też komplet przetworników Scan-Speaka z referencyjną kopułką Revelator na szczycie i specjalną, średniotonową wersją 18-cm "węglowego". Kilka lat później Sonus przedstawił konstrukcję jeszcze większą, do niedawna najdroższą - Stradivari, w której pojawił się już RingRadiator Scan-Speaka.
Otworzyło to drogę to stosowania pierścieniowych tweeterów, w różnych (nie zawsze najlepszych) wersjach, w większości tańszych modeli Sonusa. Idąc tym tropem, kilka lat temu przygotowano też nowe edycje Guarneri (Guarneri Memento) i Amati (Amati Anniversario - przedstawione w "Audio" dokładnie roku temu), wyposażone w pierścieniowce.
Jednak od niedawna większość nowych modeli z niższych półek jest wyposażana w klasyczne kopułki wysokotonowe... które wracają również do konstrukcji referencyjnych, chociaż są to oczywiście ich inne typy (w tańszych układach pochodzą od Seasa, w droższych - od Scan- Speaka).
Zarówno w Amati Futura, jak i w Guarneri Evolution, wysokotonowy to 28-mm jedwabna kopułka Scan-Speaka, a nisko-średniotonowy w kolumnach Sonus Faber Guarneri Evolution wygląda z zewnątrz dokładnie tak, jak średniotonowy w Amati Futura; jednocześnie tak samo, jak kiedyś średniotonowy w pierwszej wersji Amati (Homage) - to 18-cm Scan-Speak z "pomarszczoną" membraną i wklęsłym, aluminiowym korektorem fazy.
Biorąc pod uwagę tę historię, czyli zmiany natury technicznej, zwłaszcza w zakresie przetworników, dwie nowe konstrukcje nazwałbym nie "futurystycznymi" ani "ewolucyjnymi", lecz "renesansowymi" - są powrotem do źródeł (w domniemaniu - najlepszych).
Producent wyjaśnia jednak sens nadanej nazwy w związku z ewolucją, jaką przechodził... sam Guarneri, jego instrumenty oraz ich brzmienie. Oto zdanie z pięknej, absolutnie nieekologicznej (pół kilo papieru) "broszury", poświęconej wyłącznie modelowi Guarneri Evolution: "Głębsze zrozumienie nowych historycznych ustaleń dotyczących życia Giuseppe Guarneri było uderzające i wyzwalające z ostatnich wątpliwości.
O ile Guarneri Homage i Guarneri Memento (wcześniejsze wersje Guarneri - przyp. red.) odzwierciedlały bardziej rygorystyczne i tradycyjne dzieła del Gesu (Giuseppe Guarneri - przyp. red.), to Sonus Faber Guarneri Evolution ma za zadnie przywołać zmianę (priorytetów) del Gesu, na tym etapie bezwarunkowo poszukującego najbogatszej barwy".
Może i dla mnie lektura ta byłaby uderzająca, ale głębsze zrozumienie pomysłu, jaki przyświeca Sonusowi, gdy tłumaczy w sumie jakość technicznych urządzeń językiem historyka sztuki, posiadłem już wcześniej.
Konieczność wzmocnienia i wzbogacenia barwy doprowadziła do wniosku, już technicznie czytelnego, aby powiększyć średnicę (a więc powierzchnię membrany) głośnika nisko-średniotonowego - z 15 do 18 cm. W związku z tym cała konstrukcja jest większa, co wydaje się naturalne - większy głośnik (najczęściej) wymaga większej objętości.
Obudowa i gabaryty
Sonus Faber Guarneri Evolution swoimi gabarytami nieco przekraczają średnie notowania dla konstrukcji podstawkowych, nie są jednak ekstremalne, jak była Extrema; to nie jest powrót tego niezwykłego monstrum w nowej formie, to "tylko" trochę większe Guarneri.
Również kształt obudowy nie jest awangardowy - dla Sonusa, można powiedzieć, jest klasyczny, właśnie od czasu wprowadzenia pierwszych Guarneri, chociaż z kilkoma nowymi elementami. Wygiętym bocznym ściankom towarzyszą już charakterystyczne ścięcia frontu.
Tradycyjne dla Sonusa jest też wykończenie tych ścianek - boki prezentują naturalne drewno, z poziomymi intarsjami wyznaczającymi podział na "klepki", i wysoki połysk, uzyskany przez polerowanie siedmiu warstw lakieru. Z kolei front pokryto skórą (naturalną lub sztuczną - tym razem producent nic o niej nie wspomina, bo to temat kontrowersyjny).
Nowością jest za to wykonanie dolnej i górnej ścianki - na zasadniczą skorupę obudowy, wykonaną chyba jednak z mdf-u (o tym się od producenta nie dowiemy, np. materiał przedniej ścianki nazywa tajemniczo "amorficznym", md f też jest amorficzny...), nałożono tutaj masywne metalowe panele - prawdopodobnie stalowe, pokryte 30-mikronową warstwą niklu (zabezpieczającą przed korozją).
Na metalową zbroję składają się też dwa skrzydła, kontynuujące powierzchnię bocznych ścianek, łączące płyty dolną i górną, oraz tworzące wnękę, w której jest schowany "ekwipunek" tylnej ścianki - otwór bas-refleks i gniazdo przyłączeniowe.
Duże, metalowe, błyszczące elementy w zdecydowany sposób wpływają na wygląd całości i trudno byłoby uwierzyć, że ozdabiają konstrukcję "przypadkiem", a zostały pomyślane wyłącznie jako udoskonalenie akustyczne.
Producent podkreśla oczywiście ten drugi aspekt, bo przecież każdy i tak zobaczy, jak to wygląda, i efekt wizualny oceni wedle własnego gustu, ale powinien wiedzieć, jaki wpływ ma to rozwiązanie (nazwane Exo-Squeleton) na samo działanie konstrukcji.
Otóż metalowe płyty mają za zadanie tłumić szczątkowe wibracje obudowy, którym ma zapobiec też kilka innych zabiegów. Skrót S.M.D. oznacza Surface Mass Damper, ale "jak to działa" - nie jest wyczerpująco opisane ("system który minimalizuje wszelkie podkolorowania obudowy").
Wewnątrz zainstalowano też T.M.D., czyli Tuned Mass Damper ("zamienia szczątkowe wibracje w ciepło za pomocą wibracji w przeciwnej fazie"). Na zdjęciu w katalogu towarzyszącym krótkiemu opisowi "Strojonego masowego tłumika" widać rękę trzymającą ciemny krążek (wielkości krążka hokejowego) i kreskę wskazującą na jego zamontowanie wewnątrz obudowy, na tylnej ściance na górze, w najbardziej mrocznym zakątku obudowy; ale trudno było przegapić co innego, o czym producent w ogóle nie wspomina.
Otóż dużą część obudowy zajmuje tekstylny woreczek, wypełniony... aby to sprawdzić, wystarczyło rozpiąć "rzep" wzdłuż jego krótszej krawędzi. W środku znajdowała się mocno zwinięta... folia bąbelkowa.
Czy takie wypełnienie może pełnić rolę typowego wytłumienia? Naprawdę nie wiem. Do tej pory myślałem, że materiał tłumiący musi być porowaty, a przecież w gładką powierzchnię folii fala akustyczna nie może wnikać i wytracać tam swojej energii. I dlaczego nic na ten temat Sonus nie napisał? Przecież to rzeczywiste novum!
Tak czy inaczej, obudowa Sonus Faber Guarneri Evolution pracuje w systemie bas-refleks, co poświadczają zarówno nasze pomiary, jak i widoczny z tyłu tunel. Ale i jemu się dostało... "Stealth Reflex to opatentowana przez Sonusa implementacja para-aperiodycznego systemu wentylowanego. Oprócz zmniejszenia wymiarów obudowy, pozwala on osiągnąć niższe częstotliwości i niższe zniekształcenia. Ponadto eliminuje szumy typowe dla klasycznego bas-refleksu"...
Owszem, widzę wyściełającą tunel warstwę gąbki i cienką przesłonę z tego materiału na wewnętrznym końcu tunelu. Wydaje mi się, że Sonus Faber uaktywnił się w "wyścigu patentów", w którym biorą udział największe firmy głośnikowe.
Takie czasy. Trzeba działać profesjonalnie. A profesjonalizm, to dobry marketing. Każde nowe "rozwiązanie", czy faktycznie przełomowe czy nie, byle ładnie brzmiące (w końcu to produkty audiofilskie i brzmienie jest najważniejsze...), przynosi punkty w odbiorze klientów.
Standy Sonus Faber Guarnieri Evolution
Oddzielnym rozdziałem są "standy", również mające bardzo zaawansowaną konstrukcję. Z jednej strony Sonus już nie musi udowadniać ich akustycznych zalet, bo ktokolwiek zdecyduje się na wydanie 60 000 zł na parę samych Guarneri Evolution, ten przecież nie pożałuje jeszcze paru tysiaków na podstawki, z którymi kolumny wyglądają "tak jak należy"; zresztą samo ich pochylenie wyznacza właściwą pozycję głośnikom.
Z drugiej strony, integralność systemu podstawki - monitory podnosi jego wartość, przekonuje, że nie mamy do czynienia z wyśmienitymi monitorami postawionymi na bardzo dobrych i wizualnie "pasujących" podstawkach, lecz właśnie z systemem - a więc, w pewnym sensie z kolumną wolnostojącą, której dolna część jest statywem. Podobnie jest z pozostałymi podstawkowcami Sonusa; chyba mało kto kupuje je bez dedykowanych im standów, bo ma się wtedy wrażenie, jakby się kupiło połowę urządzenia.
Weźmy pod uwagę, że same Sonus Faber Guarneri Evolution ważą 18 kg (sztuka), a razem ze standem - 54 kg. Wtedy przestaniemy je traktować jako ekstrawaganckie maleństwa, relacja "masy do ceny" znacznie się poprawi. Nie brakuje przecież kolumn wolnostojących, ważących ok. 50 kg i kosztujących 60 000 zł... A że mają zwykle więcej przetworników?
Sonus Faber Guarneri Evolution pozostaje propozycją bardzo szczególną, ale o to przecież Sonusowi chodzi. On sam, za taką samą cenę, oferuje znacznie większe, też piękne, i z pewnością emitujące potężniejsze brzmienie, kolumny Elipsa. Skoro jednak ma odwagę postawić obok Guarneri Evolution, to trzeba posłuchać...
Odsłuch
Trzymając w ręku firmową broszurę, wydrukowaną na papierze, na jakim oferuje się menu w dobrych restauracjach... oświeciło mnie! To jest ten język, ten klimat, ten przekaz. Gość ekskluzywnej restauracji nie musi być kucharzem ani nawet wielkim smakoszem, nie musi znać nawet połowy ingredientów, które przedstawia mu się w menu; egzotyczne i specjalistyczne nazwy potraw i dodatków mają mu wręcz zaostrzyć apetyt. A od tego, jaki będzie miał apetyt, zależą jego wrażenia smakowe, w dużej części przecież subiektywne. Apetyt zaostrza przecież coś jeszcze - wystrój, dekoracja, opakowanie, towarzystwo...
Sonus stara się jak może, aby stworzyć taką aurę. Guarneri są dostarczane w skrzyniach z wypalonym logo, w woreczkach, z rękawiczkami, płynem do czyszczenia, eleganckimi papierami - nie tylko wspomnianym opasłym albumem, ale też dodatkową instrukcją obsługi, jeszcze jedną kartką z podstawowymi danymi, twardą obwolutą...
Potem widzimy luksusowe wykonanie, musimy też jednak po części sami przygotować "danie", instalując Sonus Faber Guarneri Evolution na podstawkach, a potem właściwie je ustawić, co wcale nie jest łatwiejsze niż w przypadku dużych kolumn wolnostojących.
Spotkanie z samym brzmieniem jest więc gruntownie przygotowane (świadomość ceny też może mieć wpływ na samopoczucie), ale jakie będzie pierwsze wrażenie, wciąż w dużej mierze będzie zależeć od indywidualnych upodobań, doświadczenia, dystansu do świata i do samego siebie...
Sonus Faber Guarneri Evolution to głośniki dla ludzi inteligentnych, którzy wezmą z ich brzmienia to, co najlepsze, nie oczekując cudów, poczują może nawet "niebo w uszach" (tak jak można poczuć "niebo w gębie") słysząc dźwięk dobrze ułożony, uprzejmy, soczysty i delikatny, doprawiony subtelnie, zróżnicowany, harmonijny, dawkujący z wyczuciem muzyczne emocje, bez porywczości, ale i bez niepotrzebnej powściągliwości.
To jest kompozycja z klasą, ale mimo deklarowanej "ewolucyjności", wciąż zdecydowanie klasyczna, dla mnie nie jest to danie kuchni egzotycznej. Ani szczególnie pikantne, ani słodko-kwaśne, (na szczęście) nie są to też ostrygi. Smak tego brzmienia jest wyśmienity i całkowicie normalny.
To jest wręcz wzorzec spokoju w tonacji, w barwie, wzorzec doskonałych proporcji między substancją a detalem. Niezachwiana równowaga i spójność ma swój fundament w niskich rejestrach, gęstych oraz dokładnych, i nie chodzi tylko o sam bas, lecz o szersze spektrum, sięgające zdrowego, prężnego "niskiego środka", który jest źródłem naturalnego wybrzmienia wielu instrumentów akustycznych, a także wokali.
Sonus Faber Guarneri Evolution basem nie szarżują, nie próbują "nadrabiać", lecz niczego ważnego im tu nie brakuje - ani rozciągnięcia na miarę swojej wielkości, ani bardzo dobrej kontroli; bas może czasami nisko zamruczeć, uderzenia stopy mają siłę i soczystość, są szybkie, ale nie są suche.
Tak właśnie zagrały Guarneri ustawione daleko od ścian, co wskazuje na to, że mają dobrze rozwiniętą dolną część pasma; większość monitorów w takich warunkach brzmi - o ile nie wprost jasno czy chudo - lekko i trochę nerwowo; w muzyce emitowanej przez Guarneri jest dużo życia, ale nerwowości prawie w ogóle; tylko minimalne dawki, które były w samym nagraniu i których już się ukryć nie dało, lub nie należało tego robić.
Na żadnym materiale (jaki próbowałem, a kompletnych gniotów tytułem czystego eksperymentu nie puszczałem) Guarneri nie zapiszczały, nie zadzwoniły, nie zadudniły, nie wydobyły z siebie żadnego przykrego dźwięku, nawet w tych momentach, w których się tego spodziewałem, kiedy mógłbym to zrozumieć i usprawiedliwić, szanując bezwzględną neutralność.
Sonus Faber Guarneri Evolution nie są jednak takie bezwzględne, drapieżniejsze momenty trochę łagodzą, jednocześnie nie tłumią wyraźnie dynamiki i rozdzielczości. Ten zabieg dotyka przede wszystkim barwy, choć nie oczekujmy też wielkiej skali dźwięku i piorunujących uderzeń. To w końcu dwudrożne monitory z jedną "18-tką".
Sonus Faber Guarneri Evolution grają "konstruktywnie", "pozytywnie", "inteligentnie". Nawet nagrania bardzo gęste aranżacyjnie, odtwarzane całkiem głośno, nie wywoływały kakofonii, dalej płynęła muzyka, nie zamieniała się w lawinę poszarpanych dźwięków, jakby delikatna zakulisowa kompresja uspokoiła potencjalnie najbardziej nerwowe momenty.
Skromność w budowaniu dużych obrazów dobrze procentuje przy odtworzeniu wokali, które nie są ani pogrubione, ani wyolbrzymione, ani wypchnięte do przodu, choć zawsze plastyczne i bliskie swoją naturalnością i przyjaznością, a nie krzykliwością.
Muszę jednak jeszcze raz podkreślić, że nie jest to brzmienie "misiowate", rozpulchnione czy mętne. Nie będę wychwalał detaliczności, bo nie ona jest tu najważniejsza ani nie jest ponadprzeciętna, lecz nie jest też "piętą Achillesa".
Wysokie tony są czyste, gładkie, lecz nieprzesłodzone, same blachy perkusji nie błyszczą oślepiająco, a przecież uderzenia w werbel świetnie pokazały zdecydowany, szerokopasmowy atak, w którym ważny udział ma góra pasma.
Jej bogactwo służy bardziej detalom "szumiącym" niż "dzwoniącym", wciąż powraca wątek takiego ustawienia akcentów, aby ograniczyć działanie elementów potencjalnie agresywnych, a jednocześnie nie stępić ani nie zaokrąglić brzmienia, nie wprowadzić go w stan permanentnego ugrzecznienia.
W porównaniu z kilkoma konstrukcjami Sonusa, jakie testowałem w ciągu ostatnich lat, Sonus Faber Guarneri Evolution mają balans tonalny ustawiony nieco niżej, ale nie kosztem samej góry pasma - średnica jest teraz cieplejsza i podejrzewam, że właśnie o taką barwę chodziło w tej "ewolucji".
O tym, że Sonusy są "muzykalne", wielu recenzentów pisało wiele razy i od dawna. Co napisaliby teraz, jakie znaleźliby określenie, aby docenić taką ewolucję? Na pewno sobie poradzą. Ja wolałem przedstawić fakty, które tę muzykalność konstytuują. I tym wykwintnym słówkiem zgrabnie zakończę recenzję.
Andrzej Kisiel