Firma Boston przypomniała o sobie trzy lata temu niskobudżetową serią A, której aparycja musiała być obarczona kompromisami wynikającymi z ceny. Ale już tam można było zauważyć starania idące w kierunku uniwersalnego, "europejskiego" wyglądu. Seria M wpisuje się w ten sam nurt, lecz pomysły projektanta były odważniejsze i stworzyły "nową jakość".
Kombinacja czarnych, błyszczących boków z pozostałymi ściankami, obleczonymi imitacją skóry, byłaby katastrofą, gdyby "coś poszło nie tak", czyli gdyby nie zwyciężyła dokładność wykonania.
Najbardziej charakterystyczne są jednak biegnące łukiem przejścia między ściankami - to już nie tylko "zaokrąglenia krawędzi" na łączeniu ścianek, tutaj musiano dodać kolejne elementy w konstrukcji obudowy i czegoś podobnego nie spotkamy nigdzie indziej (w tym zakresie cenowym).
Styl serii M przypomina w ten sposób znane od lat wzornictwo Philipsa, ale nie tylko. Atrakcyjności nowego projektu dopełnia smukłość bryły, podkreślona jeszcze przez aluminiowe walce-nóżki, "odrywające" ją od cokołu. Tak duży prześwit (3 cm) skłania do przypuszczeń, że z dolnej ścianki wyprowadzono tunel bas-refleks, lecz tym razem nic tam nie ma - bas-refleks znajduje się na tylnej ściance.
Seria M, oprócz konstrukcji specyficznych dla kina domowego (MCenter, MSurround, MSub), zawiera cztery modele dedykowane zarówno systemom wielokanałowym, jak i stereofonicznym - jeden podstawkowiec M25 i trzy konstrukcje wolnostojące: M250, M340 i M350.
Trochę szkoda, że seria nie debiutuje w naszych testach którymś z dwóch największych modeli, bowiem to one wyglądają najciekawiej, będąc układami trójdrożnymi z czterema przetwornikami niskotonowymi (w M340 są one 13-cm, w M350 - 15-cm).
M250 to konwencjonalna konstrukcja dwuipółdrożna, z dwoma "15-tkami" (znajdująca się niżej pracuje jako niskotonowa, wyżej - jako niskośredniotonowa). Przetwornik wysokotonowy ma ciekawy kształt membrany - można go uznać za formę pośrednią między klasyczną (dla wysokotonowych) kopułką a membraną pierścieniową, chociaż chronologicznie jest to pomysł najnowszy, mający uchwycić "złoty środek" pomiędzy obydwoma wcześniej znanymi rozwiązaniami.
Odsłuch
Krótko przed testem kolumn Boston Acoustics M250 byłem w Eindhoven na prezentacji Marantza NA11-S1 (relacja w "Audio" 5/2013), gdzie w systemie znajdowały się większe kolumny M350.
Od dawna nie mam wątpliwości, że charakter kolumn w największym stopniu determinuje końcowe rezultaty, ale skojarzenie brzmienia M350 "tam" i brzmienia M250 "tutaj" nie tylko potwierdziło tę zasadę, lecz wykazało ponadto, że marka Boston zapewnia wysoką "powtarzalność" - inaczej mówiąc: oferuje własne, "firmowe" brzmienie, w które wpisują się również znacznie tańsze, testowane już modele serii A.
Nie byłoby w tym nic sensacyjnego, ale tutaj wyjątkowe jest to, iż łatwo rozpoznawalna barwa Bostonów nie wynika z wyraźnych podbić ani osłabień na charakterystyce - to wyjątkowa neutralność okazuje się kluczem, jeśli nie od razu do sukcesu, to przynajmniej do szlachetnej odmiany indywidualizmu.
Dlaczego neutralność jest tak rzadka? Bo wiele firm sądzi - poniekąd słusznie - że dźwiękiem równym i rzetelnym nie osiągnie sukcesu (w krótkich sesjach porównawczych, odbywających się w sklepach), i skłania swoich konstruktorów do tworzenia brzmień "odważnych", robiących duże (pierwsze) wrażenie.
Boston Acoustics M250 mogą się pochwalić zaawansowanym, nawet wyrafinowanym brzmieniem, ale słuchając ich, musiałem zdać sobie sprawę, że nie wpadną one "w ucho" każdemu.
To brzmienie bezkompromisowe w dążeniu do neutralności - oczywiście ideał nie został osiągnięty, bo nie jest w ogóle osiągalny na żadnym pułapie cenowym, lecz słychać, że konstruktor nie pozwolił sobie na żadne improwizacje.
Jest to ewidentne zwłaszcza w zakresie wysokich tonów, trzymanych w ryzach, a to z kolei powoduje, że nagrania, którym brakuje blasku i dobrze separowanego detalu, brzmią spokojnie, lecz smutno - wiele kolumn "pomaga" w takich sytuacjach, "naświetlając" lub wyostrzając mocniej ten zakres, a Bostony się nie wtrącają.
Kiedy nagranie ma audiofilską jakość lub przynajmniej mocną górę pasma, taki styl procentuje - subtelności pozostają subtelnościami, z kolei muzyka, która na innych kolumnach staje się agresywna, tutaj pozostaje strawna.
Najwyższe tony potrafi ą posypać żywym i delikatnym detalem, przejrzyście i bez natarczywości. Kolejne płyty wyraźnie pokazują różnice w barwie i akustycznej przestrzeni, która jednak nie jest wyolbrzymiana. Środek pasma podobnie kompetentny, naturalny, plastyczny, chociaż bez tendencyjnego "nabierania ciała" i ocieplania.
To wszystko może się podobać, ale naprawdę godny podziwu jest bas. Wzorowy impulsowo, doskonale trzyma rytm i nie dzieje się to wcale ze szkodą dla jego soczystości - jest gęsty, korzenny, niski, uderzenia mają siłę, lecz są wygaszane wyśmienicie. Fachowo!
Andrzej Kisiel