Najpierw widzimy, że Definitive Technology BP10 to kolumna duża, gabarytami zbliżona do trójdrożnych Cabasse i Dali. Szybko zauważamy, że jednak zupełnie inna - wszystkie pionowe ścianki, a nie tylko front, zostały pokryte tkaniną. Skądś już to znamy... Podobne rozwiązanie widzieliśmy w kolumnach Vandersteena i Mirage.
Prawdę mówiąc, bez względu na to, co kryje się za tkaniną, pozwala ono relatywnie niedrogo załatwić sprawę schludnego wyglądu - zamiast stosowania sztucznych czy naturalnych oklein, lakierów itp. wystarczy kilka metrów znacznie tańszej "dzianiny".
Rynek amerykański to akceptuje, europejski gorzej, zwłaszcza audiofilski, gdzie możliwość zdjęcia maskownicy i odsłonięcia przetworników jest sprawą niemal honoru. Nawet w przypadku wzornictwa minimalistycznego użytkownik ma święte prawo zobaczyć, co tam gra, a także nacieszyć wzrok wieloma innymi smaczkami. Amerykanie najwyraźniej dbają o to mniej.
Nietypowy układ akustyczny, który kryje się za tkaniną, tylko do pewnego stopnia uzasadnia taki sposób wykończenia. Można się jednak zgodzić, że wyeliminowanie ramki typowej maskownicy usuwa problem odbić i nierównomierności charakterystyki, jakie ona powoduje - właśnie sama ramka, a nie rozpięty na niej materiał.
Układ głośnikowy w największym stopniu określa odmienność Definitive Technology BP10 - przynajmniej na tle pozostałych kolumn tego testu. Jest to bowiem układ bipolarny, promieniujący symetrycznie w obydwie strony - do przodu i do tyłu.
Celem jest promieniowanie dookólne, które nie może być tym sposobem osiągnięte w stu procentach, lecz na pewno bliżej do niego, niż przy działaniu konwencjonalnych układów promieniujących tylko do przodu.
Swoją drogą, dyskusja na temat, czy promieniowanie dookólne jest celem zbożnym, czy nie - jest otwarta. To propozycja dokładnie przeciwna koncepcji "kontrolowanej" (a więc zawężonej) charakterystyki kierunkowej i zredukowanych odbić.
Zespół Definitive Technology BP10 jest złożony z dwóch identycznych sekcji dwudrożnych, w skład każdej z nich wchodzi 18-cm nisko-średniotonowy i jednocalowa kopułka. W sumie jest to potencjał podobny jak w typowym układzie dwuipółdrożnym z parą "18-tek", choć rezultaty brzmieniowe będą specjalne.
Odsłuch
Wreszcie, rzutem na taśmę (co prawda na półmetku całego wyścigu), ostatnie kolumny z pierwszej piątki zagrały wyraźnie inaczej niż wszystkie wcześniejsze. Wzmacniacz Rotela robił swoje, również w tym przypadku pojawił się kształtny, soczysty, a przede wszystkim dynamiczny bas, jednak "cała reszta" była już kreacją Definitive. Miesiąc temu testowaliśmy pasywny soundbar Definive.
Soundbary rządzą się swoimi prawami, są bliżej spowinowacone z wielokanałowym kinem domowym, a więc z dźwiękowymi ścieżkami filmowymi, niż z muzyką i stereo... A jednak przypomnienie tamtego brzmienia, a nawet "dźwięku przestrzennego" w ogólności, ma sens w kontekście sposobu działania Definitive Technology BP10. Nie stwierdzę, że to kolumny do kina, a nie do muzyki, lecz właśnie przestrzenność jest szczególną cechą ich brzmienia.
Można się było tego spodziewać, bo to konstrukcja o bipolarnej charakterystyce kierunkowej, więc potwierdzam - Definitive Technology BP10 robią to inaczej. Nie lepiej, nie gorzej, ale na pewno zupełnie inaczej.
W uproszczeniu można powiedzieć, że to negatyw obrazu, jaki tworzą Castle Stirling. Tym razem scena jest bardzo rozległa, ale oddalona, pierwszy plan delikatniejszy i odsunięty, pozycjonowanie pozornych źródeł mniej dokładne, ich wolumen też mniejszy.
Wszystko to jednak układa się proporcjonalnie i naturalnie - i jak słychać nie po raz pierwszy, jesteśmy w stanie zaakceptować niejeden kształt "naturalności", chociaż słuchamy tego samego nagrania, o którym prawda powinna być tylko jedna... O brzmieniu BP10 można opowiadać dużo i na temat, bo jest ciekawe i pełne konkretnych elementów.
Można wydedukować osłabienie przejścia między niskimi a średnimi tonami z wielu cech pochodnych - dźwięk jest specyficznie lekki, szybki, zwinny, skoczny, co jednak nie byłoby możliwe bez dobrego tempa samego basu, który ostatecznie nie został "oderwany" ani też nie cierpi na rozwlekłość. Brzmienie jest żywe, pobudzone, fortepian zabrzmiał trochę jak pianino elektryczne, mało było "pudła", za to dużo wyższych harmonicznych.
Środek i góra pasma są doskonale połączone, generują bogate, zróżnicowane obrazy nagrań, mimo że syndrom lekkości jest stale obecny. Presley śpiewał, jakby mu lat ubyło, co prawda mniej było w jego głosie charakterystycznej "mrukliwości", ale pozostała niepodrabialna "wibracja".
Po krótkiej akomodacji możemy się cieszyć z wielu atutów tego wyjątkowego brzmienia, w tym z wielobarwności wysokich tonów. Dzwoneczki wreszcie zadzwoniły, a nie tylko zaszurały, i wciąż bez problemu nadmiernego rozjaśnienia, a tym bardziej wyostrzenia.
Wybornie prezentują się instrumenty strunowe, muzyka kameralna, ale i duże składy - dzięki dobrej przejrzystości. Z jednej strony są to kolumny bardzo specyficzne a z drugiej - bardzo uniwersalne.
Andrzje Kisiel