Dostarczony do testów model Yamaha PianoCraft E410 jest jednym z najbardziej audiofilskich PianoCraftów, nie mamy tutaj ani DVD-amplitunera, ani w ogóle DVD - lecz amplituner stereofoniczny i odtwarzacz CD - dokładnie tak, jak w pierwszym, "oryginalnym" Piano Crafcie.
Amplituner RX-E410 jest ciężki, w środku siedzą wzmacniacze analogowe podparte solidnym zasilaniem - dużym transformatorem rdzeniowym, któremu towarzyszą kondensatory Elna for Audio.
W stopniu końcowym pracują tranzystory Sankena, regulacja głośności odbywa się natomiast w czarnym Alpsie. Tuner przyjął postać niezależnego modułu w ekranie. Wybór wejść odbywa się poprzez układy scalone, dla iPODa przewidziano niezależną płytkę.
Yamaha PianoCraft E410 - amplituner
Amplituner ma metalowy front, a najczęściej używane pokrętła - głośności i wyboru źródeł - także są metalowe. Obok regulatorów, jak przystało na audiofilski system, jest również przycisk Pure Direct (po wciśnięciu wszystkie wyświetlacze gasną, zostaje tylko pojedyncza niebieska dioda w amplitunerze).
Nad najbardziej nagrzewającymi się elementami, a więc końcówkami mocy i zasilaczem, w obudowie wykonano ażurowe nacięcia. Choć moim zdaniem system wygląda najlepiej, gdy amplituner stoi na dole, to rozsądek podpowiada, by zapewnić mu dobrą wentylację i ustawić na odtwarzaczu.
System Yamaha PianoCraft E410 ma co prawda rozbudowane zabezpieczenia i nawet po przegrzaniu nic się stać nie powinno, ale nagły stuk i zanik dźwięku w głośnikach (tak to właśnie działa - sprawdzałem) może nieświadomych tych zabezpieczeń nieźle nastraszyć.
Yamaha PianoCraft E410 - odtwarzacz
Z tyłu wyposażenie jest kompletne, dwa wejścia liniowe uzupełniono pętlą dla rejestratora, a obok zacisków głośnikowych znalazło się także wyjście subwooferowe.
Odtwarzacz iPOD komunikuje się podobnie jak w amplitunerach wielokanałowych, a więc poprzez dodatkową stację dokującą. Podłączenia ułatwią dwa gniazda sieciowe o łącznej obciążalności 100W. W sam raz dla odtwarzacza i dodatkowego źródła.
Wygląd odtwarzacza jest minimalistyczny, przez całą górną część panelu ciągnie się szuflada "przedłużona" trzema przyciskami mechanizmu, pod spodem znajduje się spory wyświetlacz (ale znów nie najjaśniejszy), na którym zobaczymy też informacje CDTextu.
Po prawej stronie umieszczono klawisze przeskakiwania do sąsiednich utworów, a po lewej wyłącznik zasilania. Z przodu nie ma "oka" podczerwieni, chcąc obsługiwać cały system z pilota, trzeba wykonać specjalne połączenie komunikacyjne z amplitunerem.
Do dyspozycji mamy pojedyncze wyjście analogowe oraz komplet cyfrowy. Wypada podkreślić, że złącza są złocone. Pilot jest plastikowy, ale nie tandetny, ma klawiaturę numeryczną dla odtwarzacza, wszystkie funkcje wyboru ścieżek, także te ułatwiające podróż po krainie mp3, obsługa amplitunera jest także kompletna.
Kolumny są tyleż piękne co... odważę się na to odkrywcze stwierdzenie: niepraktyczne, bo wspaniałe, błyszczące obudowy już w chwil kilka po wyjęciu z kartonów przyciągają wszystkie fruwające w powietrzu pyłki.
Układ przetworników tworzą 25-mm tekstylna kopułka i 13-cm nisko-średniotonowy z membraną polipropylenową. Obydwa przetworniki są ekranowane magnetycznie.
Z tyłu znajduje się tunel bas-refleksu i pojedyncze gniazdo. Terminale mają zaślepki, po ich usunięciu można wygodnie posługiwać się banankami, ale z amplitunerem ta sztuka już mi się nie udała.
Odsłuch
PianoCraft po raz kolejny dał dowód swojej klasy. Trudno zresztą było się poważnie niepokoić o rezultaty - jak już wspomniałem, monitorki pozostały takie same, znane z testów poprzednich wersji, a spodziewany wynik tylko dodatkowo potwierdził znaczenie, jakie dla ostatecznego rezultatu brzmieniowego mają głośniki.
Dźwięk Yamahy przedstawia bardzo przyjemną kombinację witalności i zrównoważenia. Owszem, wysokie tony pokazane są wyraźnie, bez chowania ich za średnicę.
W tym miejscu pojawić się może bodaj jedyny zarzut - góra pasma jest lekko zapiaszczona, ale przecież nie może być idealna w systemie za taką cenę. W dodatku to dzięki jej aktywności można zauważyć jej niedoskonałości - gdyby zakres ten lekko cofnięto, byłoby może i bardziej gładko, ale chyba smętnie.
Na drugim krańcu pasma Yamaha Pianocraft E410 gra dziarskim, szybkim baskiem, który nie schodzi zbyt nisko, ale wykonuje swoją robotę nadzwyczaj kompetentnie.
Spora dynamika pozwala odtworzyć przeróżne, nawet bardzo wymagające pod tym względem nagrania. Nigdy nie przyłapałem zestawu na definitywnym zakrztuszeniu się jakimkolwiek fragmentem. O średnicy też wypada mówić tylko pozytywnie - jest czysta, neutralna, elastyczna.
Czasami operuje lekko wypchniętym przednim planem, kiedy indziej subtelnie się wycofuje - najwyraźniej pokazuje to, co jest na płycie. Do tego szczególnie przekonująco odtwarzane są męskie wokale, bo mają dobre wypełnienie i artykulację, co jest niezwykle rzadko oddawane przez tak małe głośniki.
Starannie ustawione na odpowiednich podstawkach potrafią zagrać dużym, obszernym, wypełniającym pole wokół głośników dźwiękiem. Niestety, zdaję sobie sprawę, że najczęściej zostaną wepchnięte w regał. Taki już ich los - tak jak i większości mini wieżyczek.
Radek Łabanowski