Odtwarzacz CD Marantz SA7001 K.I.
Odtwarzacz ma taką samą wysokość jak wzmacniacz, jest więc dość duży. Jego front zaprojektowano jednak ze smakiem, wzorując się na najlepszych CD-7 i CD-17.
Przez środek biegnie pasek utworzony z ustawionych kolejno: szuflady, niebieskiego wyświetlacza (dot-matrix) oraz modułu z najważniejszymi przyciskami. Poniżej znajdziemy mechaniczny wyłącznik sieciowy, duże logo SACD (żebyśmy nie zapomnieli, o co tutaj chodzi...) oraz kilka guziczków pomocniczych, w tym ściemniania i wyłączania wyświetlacza oraz zmiany warstwy płyty. Tutaj też umieszczono gniazdo słuchawkowe wraz z potencjometrem.
O zmianie statusu odtwarzacza Marantz SA7001 K.I. SIGNATURE informuje jedynie logo K.I. Signature.
Z tyłu widać już, że całe chassis jest miedziowane. Solidne, złocone, z dielektrykiem teflonowym, są analogowe gniazda RCA. Oprócz nich mamy jeszcze cyfrowe wyjścia (koaksjalne i optyczne), a także gniazda służące do komunikacji z innymi urządzeniami Marantza.
Jeszcze więcej zmian można ujrzeć w środku. Opiszmy jednak rzecz całą od początku. Po lewej stronie mamy napęd przykręcony do wysokiego "postumentu", pod którym ukryto elektronikę sterującą. Za nim spory transformator toroidalny w grubym ekranie. Po prawej stronie duża płytka z elektroniką.
Przetwornik C/A to Cirrus Logic CS4397 (delta-sigma, 24 bity/192 kHz, używany także w znacznie bardziej kosztownym modelu SA-15) o niezłej dynamice. Konwersję I/U oraz filtr dolnoprzepustowy wykonano nie na scalakach, a na tranzystorach w układzie z prądowym sprzężeniem zwrotnym, podobniejak sekcję wyjściową.
W zasilaczu zastosowano duże kondensatory Elna "For Hi-Fi", szybkie diody Shotky’ego i sporo innych godziwych elementów. Wyjście słuchawkowe napędzane jest przez tranzystory i przyzwoity układ scalony JRC4560, regulowany miniaturowym, "samochodowym" potencjometrem Alpsa. Wszystko jest ładnie poukładane. Jedyne "ale" mam do połączeń wyjścia analogowego z płytki z gniazdami RCA. Na płytce są miejsca pod wlutowywane gniazda. Tutaj zdecydowano jednak, że będą one znacznie wyżej, co wymusiło zastosowanie dodatkowych drucików.
Wzmacniacz Marantz PM7001 K.I.
Wzmacniacz jest bardzo ciężki - to pierwsze wrażenie. Drugie to bogactwo oferowanych możliwości i funkcji. Oprócz dwóch dużych regulatorów sterujących wejściami oraz wzmocnieniem mamy także regulację barwy oraz źródła obecnego na wyjściu do nagrywania. Wprawdzie magnetofony są passè, jednak umożliwi to wypuszczenie innego niż słuchanego przez głośniki sygnału, np. dla drugiej strefy albo dla wzmacniacza słuchawkowego.
Ponieważ mamy dwie pary wyjść głośnikowych na kanał, każdą z nich można włączyć lub wyłączyć odpowiednim przyciskiem. Aby obejść regulator barwy, należy wcisnąć "Source Direct" (i tak był przeprowadzony test).
Jeszcze wyjście słuchawkowe i mechaniczny wyłącznik sieciowy. Podobnie jak w odtwarzaczu CD, tak i tutaj po tylnej ściance można się zorientować, że całe chassis jest miedziowane, co znakomicie zwiększa jego rolę jako klatki Faradaya, chroniącej elektronikę przed szumami wysokoczęstotliwościowymi.
Podobnie jak przód odtwarzacza Marantz SA7001 K.I. SIGNATURE, tak i tył jest bogato wyposażony. Oprócz pięciu wejść liniowych (w tym dwie pętle magnetofonowe) mamy wejście gramofonowe (MM) oraz wejście na końcówkę i wyjście z przedwzmacniacza. Są też dwie pary wyjść głośnikowych - szkoda, że niezłoconych.
Wewnątrz widać jeszcze więcej zmian niż w przypadku odtwarzacza. Pośrodku umieszczono bardzo duży, aluminiowy radiator, do którego przykręcono dwie pary tranzystorów ekranowanych miedziowanymi blaszkami. Tuż przy nich umieszczono część zasilacza, a w nim dwa kondensatory Nichicona, wykonane specjalnie dla Marantza.
Wyjaśnia się też duża masa urządzenia - o zasilanie troszczy się transformator toroidalny, włożony do grubego ekranu. Zaczęliśmy jednak od tyłu. Sygnał trafia bowiem najpierw do niezłoconych gniazd RCA, przełączanych układami scalonymi, a następnie obrabiany jest w układach tranzystorowych.
W literaturze mówi się o modułach New HDAM, czyli bez osłonki, jednak najwyraźniej tak się już wtopiły w cały układ, że stanowią po prostu część toru. A ten jest dość rozbudowany, ponieważ biegnie aż na sam przód, do ciemnoniebieskiego, dużego potencjometru Alpsa, a stąd krótkimi, nieekranowanymi kabelkami do końcówek mocy.
Przedwzmacniacz zasilany jest z osobnego uzwojenia wtórnego i ma wielostopniową filtrację i stabilizację napięcia. Dużą wagę przyłożono do preampu gramofonowego - ma on osobną płytkę i wykonany jest w całości na tranzystorach.
Odsłuch
Marantz SA7001 K.I. SIGNATURE pokazuje dźwięk dość bliski względem słuchacza, czym wpisuje się w ogólną tendencję w tym zakresie cenowym. W ogólnych założeniach może wydawać się podobny do Evo Creeka, różni się jednak na tyle, że raczej nie da się ich ze sobą pomylić. W stosunku do podstawowych wersji K.I. wydaje się iść właśnie w kierunku wypełnienia i uzupełnienia wcześniej bardziej konturowego, ale mniej plastycznego grania.
Pojawia się ciepło spowodowane najprawdopodobniej lekkim wycofaniem nie samej góry, lecz wyższej średnicy odpowiedzialnej zazwyczaj za szorstkość i przenikliwość. Pogłosy są długie, instrumenty akustyczne namacalne. Gitary z płyty Dominica Millera "Fourth Wall" były na linii głośników, nieco zbliżone do siebie. W ich brzmieniu dużą rolę grał jednak również atak, dzięki któremu nie miało się wrażenia kluchy.
Góra pasma jest lepiej rozseparowana i przez to chyba bardziej neutralna niż w Creeku i Denonie. Z drugiej strony, środek nie jest tak wyrazisty, jak w systemie brytyjskim, ani tym bardziej tak emocjonalny, jak w japońskim pobratymcu. Chociaż obecny, wydaje się grać spokojnie i bez nerwów.
Przy mocniejszym i dobrze nagranym materiale, jak z Countdown to Extinction grupy Megadeth, Marantz SA7001 K.I. SIGNATURE pokazuje mocną i dynamiczną stronę swojej natury. Lepiej zagrały blachy pokazane w większej gamie odcieni i barw. Nie były tak dosłowne, jak w Denonie, ani tak dźwięcznos łodkie, jak w Creeku, a raczej sytuowały się gdzieś pośrodku.
Z drugiej strony wspomniane słabsze akcentowanie wyższej średnicy może spowodować, że część instrumentów i głosów operujących w wyższych rejonach będzie lekko cofnięta w miksie. Tak było z rockiem, tak też i z graniem akustycznym, jak z płyty Vittorio Ghilemi "Full of Colour". Instrumenty wyszły z dość dużym, ładnym dźwiękiem, największą rolę grały większe plany, bez wwiercania się w detale, starając się uchwycić raczej zależności między muzykami.
Sporą zmianę przynosi przejście na płyty SACD, a jeszcze większą na dobre płyty SACD. Marantz konsekwentnie pokazuje zalety tego formatu - przede wszystkim naturalność góry, jej pewną miękkość, wraz z odstresowaniem całego dźwięku. Wysokie tony są znacznie bardziejwyrafinowane, poprawie ulega także scena i gradacja planów.
Głos Aimee Mann z płyty Lost in Space (Mobile Fidelity, UDSACD 2021, SACD/ CD) nie był już trzymany na linii kolumn, miał też znacznie lepszy "oddech" i był po prostu wyraźniejszy niż przy wersji CD. Jazz at the Pawnshop. Vol. 2 (Proprius, PRSACD 7079, SACD/CD) zabrzmiał świeżo i z ikrą, pokazując wibrafon z Now’s the Time w znakomity, dźwięczny sposób.
Wzmacniacz słuchawkowy wzmacniacza jest taki sobie, jednak w odtwarzaczu jest naprawdę dobry. Dźwięk jest tutaj przejrzysty, dynamiczny, bez podbarwień. Ale to przedwzmacniacz gramofonowy robi największe wrażenie, bo jest lepszy niż niektóre osobne urządzenia (np. Pro - Jecta z podstawowej linii).
Największe wrażenie robi spójność dźwięku. Pięknie zabrzmiały dobre płyty, jak Careless Love Madaleine Perroux (Mobile Fidelity, MFSL 1-284, 180 g), ale także starsze, już sto razy przesłuchane krążki, jak Out of The Blue ELO (United Artist Records, UAR-100), miały to "coś", dzięki czemu winyl wciąż żyje i ma się dobrze. I dobra jest każda okazja, by o tym wspomnieć.