Obecna oferta została gruntownie zmieniona i uporządkowana. Na pewno nie zapomnimy takich urządzeń jak A1, serii "Prosiaczków" i NuVista, ale według Antohony’ego Michaelsona przyszedł czas na uspokojenie i ujednolicenie linii wzorniczej i stworzenie czytelnej, logicznej hierarchii kilku serii, lokowanych na różnych półkach cenowych. Jednocześnie urządzenia Musicala stały się nowoczesne, zarówno w formie, jak i w wyposażeniu. Dość eksperymentów i działania z zaskoczenia, obecne modele mają pozostawać w sprzedaży przez dłuższy czas, a nie - jak poprzednie - "pojawiać się i znikać"
W serii M6, oprócz testowanych urządzeń, znajduje się jeszcze amplifi kacja dzielona (preamp i końcówka mocy).
Odtwarzacz Musical Fidelity M6CD
O ile wzmacniacz Musical Fidelity M6i zrobił na mnie duże wrażenie gabarytami i masą, to odtwarzacz Musical Fidelity M6CD zaskoczył chyba jeszcze bardziej. Do tak samo pancernej skrzyni załadowano przecież znacznie delikatniejsze i lżejsze obwody. Musical Fidelity M6CD to maszyna na miarę niejednej integry lub niejednego odtwarzacza... za jaki trzeba zapłacić kilka razy więcej.
Posłużono się taką samą grubą warstwą frontu, w którym wycięto miejsca dla szuflady oraz niewielkiego wyświetlacza. Elementy te Musical Fidelity nie dał się wciągnąć w romans z kinem domowym, co prawdopodobnie kosztowało fi rmę kilka chudych lat. Renesans stereo przysłużył się odzyskaniu przez Musicala dawnej formy. umieszczono w jednej linii, poniżej znajduje się szereg przycisków.
Z przedniego panelu obsłużymy nie tylko podstawowe funkcje napędu, ale również wybierzemy jeden z kilku trybów pracy urządzenia. Podstawowym jest oczywiście odtwarzanie płyt, ale oprócz tego można również uruchomić jedno z wejść cyfrowych. Mamy do wyboru, oprócz wejścia optycznego i koaksjalnego, także port USB. Wystarczy tylko odpowiednio skonfigurowany komputer, który będzie źródłem sygnału dla Musical Fidelity M6CD działającego jako upsampler - przetwornik cyfrowo-analogowy.
Podobną funkcję może pełnić integra M6i, jednak odtwarzacz Musical Fidelity M6CD ma przewagę w większym zaawansowaniu modułów cyfrowych. Połączenie ze wzmacniaczem można wykonać poprzez gniazda RCA albo zbalansowane XLR. Konstrukcja odtwarzacza opiera się w większości na jednej dużej płytce drukowanej, w jej lewej części umieszczono rozbudowany zasilacz, po prawej znalazły się układy cyfrowe, a sygnał analogowy trafi a grubymi ekranowanymi przewodami na dodatkowy mały druk z gniazdami wyjściowymi.
Podobnie jak we wzmacniaczu, do obsługi wejścia USB wykorzystano układ Burr Brown PCM2706, omijając jednak zintegrowaną sekcję przetworników. Tę funkcję dla wszystkich źródeł realizuje układ Burr Brown DSD1792 (24 bity/192 kHz), potrafi ący również obsługiwać strumień danych DSD. Sekcja cyfrowa generuje sygnał niezbalansowany, który jest potem symetryzowany i dostarczany do wyjść XLR. Napęd odczytujący płyty zbudowano na bazie komponentów Philipsa.
Pilot to systemowy sterownik dla odtwarzacza i wzmacniacza, odpowiednio funkcjonalny, ale plastikowy i wizualnie mało ciekawy.
Wzmacniacz Musical Fidelity M6i
Na ledwo widocznych nóżkach opiera się chyba największy wzmacniacz zintegrowany, jaki można znaleźć poniżej 10 000 zł. Różnica względem I32 (tutaj tłumaczy to amplifikacja cyfrowa Primare) i Naima jest trudna do zlekceważenia... Musical Fidelity M6i jest bardzo ciężki.
Zanim jeszcze zajrzymy do wnętrza, widać, że wpływają na to grube elementy obudowy. Front Musical Fidelity M6i wykonano z potężnego płata metalu, wysokie chassis pozwoliło wprowadzić duże pokrętło wzmocnienia; operowanie nim jest bardzo przyjemne. Obok tak dużego elementu szereg ośmiu przycisków wręcz znika, przypisano im rolę selektora wejść i wyłącznika zasilania. Każdy przycisk ma korespondującą z nim diodę.
Wzmacniaczowi Musical Fidelity M6i udaje się nastraszyć użytkownika ogromnymi profilami radiatorów zamocowanymi po dwóch stronach. Choć znamy przypadki posługiwania się przewymiarowanymi radiatorami na pokaz, to M6i do nich nie należy. Sprawdziliśmy to mierząc jego moc - w jednym kanale sięga ona przy niskiej impedancji niemal 400 watów! Na tylnej ściance powtarza się deklaracja budowy dual-mono, co przy gniazdach głośnikowych umieszczonych po obydwu stronach obudowy wydaje się całkiem prawdopodobne.
Musical Fidelity M6i ma cztery wejścia liniowe RCA: jedno z nich służy jako pętla dla rejestratorów, drugie można skonfigurować do pracy w systemie wielokanałowym (z procesorem A/V w roli przedwzmacniacza). Oprócz tego są gniazda XLR, którymi producent poleca doprowadzić sygnał z firmowego odtwarzacza.
Port USB nie służy nośnikom pamięci, jest traktowany na równi z innymi wejściami sygnału, trzeba tylko podłączyć komputer i odpowiednio go skonfigurować.
Zaglądając do środka zauważymy tylko jeden transformator zasilający, traktując więc zagadnienie pryncypialnie można uznać, że Musical Fidelity M6i nie jest wzmacniaczem dual-mono. Można jednak podejść do tematu mniej surowo i przyjąć argumenty o zastosowaniu wydzielonych odczepów jedynego transformatora i całkowitym rozdzieleniu ścieżek sygnałowych dla obydwu kanałów.
Każda z końcówek mocy pracuje z czterema Sankenami, wejścia wybierane są za pomocą scalonego przełącznika. Do obsługi portu USB służy scalak PCM2706, który dba zarówno o komunikację z komputerem, jak i konwersję sygnału cyfrowego na analogowy (16 bit/48 kHz). Ciekawie rozwiązano regulację głośności: pokrętło sprzężone jest z potencjometrem, który okazuje się jedynie czujnikiem, a właściwe tłumiki zawiera układ scalony Burr Brown PGA2320.
Odsłuch
Anthony Michelson przyjął dla swojej firmy bardzo zobowiązującą nazwę i długo wypełniał swoją obietnicę brzmieniem nasyconymi i ciepłym. Do dzisiaj przywoływany jest kanon wzmacniacza A1, w swoim czasie uznawanego za najlepszy przykład audiofilskiego brzmienia za niewygórowaną cenę.
Najnowsza generacja M6 nie topi się jednak bez opamiętania w ciepłych klimatach, co nie znaczy, że ich tu w ogóle nie ma. Nie stanowią o brzmieniu całości, a ich obecność przejawia się raczej w formie akcentów. Najłatwiej miękkość i muzykalność znaleźć na górze pasma. Tam pojawia się aksamitność, zaokrąglenie, bez maskowania, choć i bez wyostrzania kontrastów. Myślę, że to dobry kompromis a także pewien ukłon w stronę firmowej tradycji i gustów, preferujących "analogowość". Jednocześnie słuchacze o zupełnie umiarkowanych "poglądach" mogą też zaakceptować taki pierwiastek ciepła, nie psujący ogólnej neutralności; tylko zwolennicy mocnego, dosadnego grania wyższych partii nie będą usatysfakcjonowani.
Próby z portem USB i plikami MP3, w których kompresja daje się we znaki, zwłaszcza w formie wysokotonowych niedoskonałości, pokazały bonus takiej sytuacji - Musical wyjątkowo ładnie radził sobie z tymi problemami, układając brzmienie spokojnie i usuwając z niego najbardziej natarczywe elementy. Z drugiej strony, świadectwo potencjału analityczności i precyzji dają najlepiej nagrane płyty - tutaj wyzbycie się cyfrowego charakteru idzie w parze ze znakomitą czytelnością, z pieczołowitością oddawane są najszybsze i najcichsze detale, które nie są agresywne i przerysowane, mogą być obserwowane bez szczególnego skupiania na nich uwagi.
Środek pasma ma dużo do powiedzenia, wprowadza na scenę namacalane źródła dźwięku, lecz też stroni od "rozwiązań siłowych", nie prowadzi gwałtownych ataków i nie forsuje mocnej artykulacji. Wokale pojawiają się blisko, nabierają kształtów, choć krawędzie nie są rysowane z determinacją. Żywość i zróżnicowanie pozostaje po łagodniejszej stronie, bez fatygowania informacjami i emocjami mogącymi wywoływać niepokój. Musical bywa wprawdzie oszczędny w sferze czysto "informacyjnej", ale roztacza atmosferę, generuje pozytywne wibracje, nadając nawet drapieżnej muzyce pewną ogładę.
O ile na własne potrzeby najwyższą górę trochę bym rozwinął i otworzył, a średnicę jednak odrobinę wykonturował, to do basu w żaden sposób nie mogę się przyczepić. Jest tu potężna dawka dynamiki, swobodne zejście, wyrazistość i precyzja nie są wymuszane, lecz łączą się ze swoistą lekkością, dzięki której nawet niskie i mocne dźwięki nie od razu stają się ciężkie i twarde. Operatorem takiego basu jest oczywiście wzmacniacz, bez niego nie byłoby tej potęgi, ale i odtwarzacz musi mieć swoje do powiedzenia, M6i nie kreuje basu z niczego, tylko wykorzystuje otrzymany materiał. Uspokojenie i lekkie osłodzenie góry też jest pospołu dziełem obydwu komponentów, ich charaktery idą raczej równym krokiem, niż się uzupełniają. Dodatkowym efektem tej konsekwencji jest doskonała spójność i nasycenie, co znowu przywołuje najlepsze firmowe wzory.