Wyłania się z tego bardzo atrakcyjny produkt, bowiem SV-200 ma w zanadrzu jeszcze co najmniej jedną gorącą niespodziankę. Aby zachęcić i podkreślić audiofilskie ambicje, Vincent proponuje znany u siebie klimat – lampy, a dokładnie konstrukcję hybrydową. W każdym takim przypadku Vincent eksponuje lampy przysunięte do przedniej ścianki i widoczne przez okrągłe okno, a na dodatek dodatkowo podświetlone.
Front jest metalowy, podobnie osadzone na nim dwa pokrętła, a nawet tak drobne elementy, jak kołnierz zdobiący okienko "lampowe" i dwa niepozorne przyciski. Jeden z nich to włącznik zasilania, drugi załącza filtr typu Loudness.
Vincent SV-200 nie ma regulatorów barwy i jest to oryginalna, a zarazem praktyczna konfiguracja. Pokrętła tonów niskich i wysokich nie budzą pozytywnych skojarzeń, filtr Loudness jest jednak bardziej "inteligentny" (a odpowiednio zaprojektowany, w pozycji Off nie powinien znajdować się w ścieżce sygnału).
Okrągły selektor wejść współpracuje z układem elektronicznym (przełączającym wejścia), pokrętło obraca się lekko, zaś wybrane źródło jest sygnalizowane diodami. Zaprojektowano to z myślą o zdalnym sterowaniu.
Vincent SV-200 - tylna ścianka
Przyglądając się dokładniej przedniej ściance, zauważyłem jeszcze dodatkową diodę, która sygnalizuje rozruch wzmacniacza i procedurę wstępnego rozgrzewania sekcji lampowej (dioda Warm). Trwa to kilkanaście sekund, od strony funkcjonalnej nie jest uciążliwe, a jako audiofilski gadżet świetnie spełnia swoje zadanie.
Czytaj również: Co to jest współczynnik tłumienia wzmacniacza?
Pokrętło wzmocnienia to tradycyjny potencjometr analogowy. SV-200 nie ma regulatorów barwy, ale ma filtr Loudness.
Vincent SV-200 nie ma wyjścia słuchawkowego, nie ma też wejścia gramofonowego. Liczba wejść analogowych też jest skromna, bo ograniczona do zaledwie dwóch par gniazd RCA. Kolejne dwie pary obok to już wyjścia o stałym i zmiennym poziomie.
Na dalszą rozbudowę systemu dają jednak nadzieję złącza cyfrowe - jedno współosiowe i jedno optyczne - chociaż Vincent nie chwali się, jakie sygnały SV-200 może w ten sposób przyjąć.
Zaznacza jedynie, że uda się odtworzyć "cyfrowe formaty" - WAV, FLAC, MP3... co jest o tyle mylące, że do wejść tego typu dostarczamy nie same pliki (te musi odtworzyć/zdekodować zewnętrzne urządzenie), a wyłącznie surowy strumień danych PCM.
Czytaj również: Co to znaczy trudne obciążenie? Co to jest wzmacniacz wydajny prądowo? Co to znaczy, że wzmacniacz 'nie napędzi' kolumn?
Zaciski głośnikowe są niewielkie, zaś gniazdo zasilające to złącze typu C7 ("ósemka"), co można usprawiedliwić brakiem miejsca. Ograniczona obciążalność dla tego standardu, wynosząca 2,5 A, nie będzie tutaj problemem, skoro główny bezpiecznik to 1A.
Wzmacniacz hybrydowy to zwykle połączenie lampowego przedwzmacniacza z tranzystorową końcówką mocy. We wzmacniaczu Vincent SV-200 sytuacja jest nieco bardziej złożona. Wstępnym wzmocnieniem (sekcja przedwzmacniacza) zajmują się tutaj tranzystory typu FET (Toshiby). Dopiero tak obrobiony sygnał trafia do modułu złożonego z dwóch lamp 6N1.
Przez okienko w przedniej ściance widać tylko jedną z nich; druga znajduje się głębiej, już poza ozdobną komorą. Lampa 6N1 to podwójna trioda o niskim wzmocnieniu, popularna właśnie w takich zastosowaniach (sekcji przedwzmacniacza), chociaż w tym przypadku mamy nieco inne założenia układowe.
Lampy użyto w celach "kondycjonowania" sygnału, co można sobie tłumaczyć jako nadanie mu określonych cech brzmieniowych.
Czytaj również: Czy 50-watowym wzmacniaczem można uszkodzić 200-watowe kolumny?
Końcówki mocy to już klasyczny układ liniowy w klasie AB, w każdym kanale pracuje para tranzystorów Toshiby. Do zasilania wszystkich obwodów służy jeden transformator toroidalny, łączna pojemność kondensatorów filtrujących wynosi 13 600 mF. Do sekcji DAC wybrano przetwornik Burr Brown PCM5100.
Odsłuch
Niska moc wyjściowa Vincenta SV-200 nie powinna być powodem do obaw. W typowych sytuacjach (kolumny o przeciętnej skuteczności) uzyskamy satysfakcjonujące poziomy, a nawet podczas głośnego grania wzmacniacz utrzymuje swój charakter. Nie jest to jednak przykład brzmienia powalającego potęgą i porywającego dynamiką.
To konsekwentnie - zarówno w skali głośności, w perspektywie różnych gatunków muzycznych, a także w obliczu różnej jakości nagrań - dźwięk ciepły, gładki i relaksujący.
Stąd też w niektórych próbkach jest trochę przygaszony, ale praktycznie w żadnych nie jest agresywny. Podejrzenia co do ograniczonej rozdzielczości i umiarkowanej dynamiki sprawdzają się w takim stopniu, w jakim będziemy uparcie tropić te właściwości; w całym muzycznym przekazie umykają, kamuflując się w całym obrazie, w jego płynności i spójności.
Czytaj również: Dlaczego nie można podłączać kolumn 4-omowych do wzmacniaczy 8-omowych?
Kto nie będzie szukał dziury w całym, ale i nie będzie spragniony wielkich emocji, ucieszy się z dźwięku "wygodnego", harmonijnego i uspokajającego. Średnica jest melodyjna, ale nieprzesadnie podgrzana, delikatna i zintegrowana w całym przekazie.
Niskie tony są pulsujące, kołyszące, ale - co pozytywnie zaskakuje - również nieźle rysowane wybrzmieniami wyższego podzakresu. Na samym dole bas delikatnie pomrukuje, bez zaznaczania silnych wibracji.
"Dwusetka" nie wnika w zakamarki nagrania, płynie z głównym nurtem muzyki, co można utożsamiać z brzmieniem analogowym albo z czymkolwiek się chce - o ile tylko z czymś przyjemnym. W tym teście ustawia się najbardziej ze wszystkich wzmacniaczy po stronie takiego klimatu, dzięki czemu mamy przedstawicieli wszystkich "szkół" i bardzo szeroki wybór.